„Gdybyś miała choć odrobinę sumienia, zmyłabyś naczynia!”. Syn oskarżył mnie o niszczenie jego rodziny.

twojacena.pl 13 godzin temu

Dzisiaj znów przypomniałem sobie ten moment, gdy miałem dość. Powiedziałem jej: „Gdybyś miała choć odrobinę sumienia, umyłabyś chociaż raz naczynia po sobie”. A mőj syn oskarżył mnie, iż rujnuję jego rodzinę.

Miałem zaledwie 22 lata, gdy żona nas zostawiła. W rękach – dwuletni syn. Jędrek. Widocznie ciężar obowiązków był dla niej za duże – praca, utrzymanie domu, myślenie nie tylko o sobie. A ona chciała czegoś innego: łatwego życia, zabaw, młodszych mężczyzn. I po prostu pewnego dnia nie wróciła. Nie ważne, jaka była – i tak razem było jakoś lżej. A wtedy wszystko spadło na moje barki.

Jędrek poszedł do przedszkola, a ja – do pracy. Dzień za dniem. Czasem wracałem do domu ledwo żywy. Ale zawsze był porządek, obiad na kuchni, dziecko – czyste, najedzone, w wyprasowanych ubraniach. Tak wychowała mnie mama. Tamto pokolenie było zupełnie inne.

Nie ukrywam, Jędrka rozpieszczałem. W wieku 27 lat nie potrafi choćby jajecznicy usmażyć. Wszystko robiłem za niego. A potem się ożenił. choćby się ucieszyłem – niech teraz żona się nim zajmuje. W końcu będę miał czas dla siebie. Może znajdę dodatkową pracę albo po prostu odpocznę po tych wszystkich latach. Ale nie było tak łatwo.

Jędrek oznajmił: „Tato, my z Kingą trochę u ciebie pomieszkamy, aż się ogarniemy”. No cóż, wpuściłem. Myślałem – młodzi, niech sobie żyją. Kinga będzie gotować, sprzątać, prać, jak to żona. Wytrzymam. Tylko wyszło zupełnie inaczej.

Kinga okazała się… delikatnie mówiąc, niezbyt zaradna. Nie sprząta, nie pierze, choćby kubka po sobie nie odstawi. Trzy miesiące żyłem jak w akademiku – brakowało tylko dyżurów na kuchni. Gotowałem dla trójki, sprzątałem, wynosiłem śmieci. A oni? Kinga całymi dniami przeglądała telefon albo ganiała ze znajomymi. Jędrek pracował, a ona – odpoczywała.

Kiedy wracałem po zmianie, widziałem chaos. Brudne naczynia w zlewie, okruchy na stole, włosy na podłodze. W lodówce – pusto. Ani żurku, ani zupy, choćby kanapek nie zrobili. Wszystko spadało na mnie: sklep, gotowanie, sprzątanie.

I tak mijały tygodnie. Pewnego dnia Kinga podeszła do mnie w kuchni, gdy zmywałem, i spokojnie postawiła w zlewie talerz. Stary, z resztkami, muszki latały. Wyglądało na to, iż leżał w jej pokoju od kilku dni. Nie wytrzymałem.

Powiedziałem: „Kinga, jeżeli masz w sobie choć trochę sumienia, umyj naczynia. Chociaż raz. Nie jestem twoim służącym. Pracuję, jestem zmęczony. Jesteś młodą, silną kobietą. Co w tym trudnego – zanieść talerz i go opłukać?”

I wiecie, co zrobiła? Następnego dnia się wyprowadzili. Wynajęli mieszkanie i zniknęli bez słowa. A Jędrek później mi rzucił: „Niszczysz moją rodzinę. Zawsze ci coś nie pasuje. Czepiasz się”. Ja? Ja, który ich karmiłem, sprzątałem, znosiłem ich lenistwo przez miesiące?

Teraz już się nie wtrącam. W moim domu jest czysto i spokojnie. Dbam tylko o siebie. Jakie to szczęście – wrócić i nie widzieć patelni z przypalonym jedzeniem. Dzisiejsza młodzież nie wie, co to praca. Wszystko chcą na tacy, a szacunku – ani grama. I chyba największa lekcja? Nie pomagaj za bardzo – bo potem to ty stajesz się wrogiem.

Idź do oryginalnego materiału