Gdy życie dopiero się zaczyna: opowieść pewnej kobiety

newsempire24.com 1 dzień temu

– Mamo, idę dziś z Olą do kina! Bądź na telefonie, dobrze? – krzyknął Tomek i pocałował Marinę w policzek, zanim zniknął w łazience. Słyszała, jak coś podśpiewuje pod nosem, jak szumi woda. Był szczęśliwy… Wolny. Taki, jakim ona nigdy nie była. – Mamo, wychodzę! – zawołał Tomek, wyglądając z błyszczącą twarzą w swojej ulubionej niebieskiej koszuli. – Powodzenia, kochanie! – Marina pomachała mu ręką i usiadła w fotelu. Telefon cicho zadzwonił – nowa wiadomość. Otworzyła ją roztargniona… i zamarła.

Przez wieczorną ciszę przedarło się ciche łkanie. Marina leżała zwinięta w kłębek, obejmując kolana, i płakała bezgłośnie – łzy zostawiały mokre ślady na poduszce.

– Mamo, co się stało? – Tomek wrócił wcześniej i spojrzał na nią zaniepokojony. gwałtownie otarła oczy, naciągnęła uśmiech:

– Wszystko w porządku, słoneczko. Po prostu trochę zmęczona.

Usiadł obok, wpatrując się w jej twarz. Już dorosły. Wysoki, opanowany, z tym samym uroczym uśmiechem, co w dzieciństwie. Tylko teraz coraz częściej kierował go nie do niej, ale do swojej Oli…

Wspomnienia nadeszły niespodziewanie. Osiemnaście lat. Sławek. Ślub. Miłość aż do zawrotu głowy. Naiwna wiara, iż uczucia pokonają wszystko. Ale… nie pokonały.

– Mamo! Gdzie moja niebieska koszula? – głos Tomka wyrwał ją z zamyślenia.

– W szafie, po lewej! – krzyknęła, uśmiechając się pod nosem.

Podeszła do lustra. Czterdzieści dwa. W oczach – smutek, którego od dawna nikt nie dostrzegał. Jakby życie utknęło w przeszłości…

Pamiętała tamten dzień. Wtorek. Sklep osiedlowy. Chleb, mleko. I… Sławek. Z torbą i… słoiczkiem zupki dla dzieci. Pieluchami. Uśmiech na twarzy. Oczy zdradziły prawdę.

– To… nie to, co myślisz – wybełkotał.

– A co mam myśleć?! Że leczysz się u tej… jak jej tam… Kasi?! Macie już dziecko?!

Potem była mgła. Krzyki. Rozwód. Samotność. Ale i wolność.

Nauczyła się żyć sama. Bez Sławka. Bez awantur. Teściowa została po jej stronie, wspierała. Wychowywała syna, uczyła się uśmiechać… zapominać o zdradzie.

Czasem jednak nadchodziły takie chwile. Jak dziś, gdy widziała, jak Tomek przytula Olę. Jak budują relację – świadomie, z szacunkiem. Bez głupich obietnic „na zawsze”.

Telefon znów zadzwonił. Zaproszenie do znajomych. Paweł… Ten sam Paweł ze szkoły?!

Szkolne podwórko. Ona – pierwsza piękność. On – z bukietem stokrotek pod bramą. Potem pojawił się Sławek. A Paweł pozostał w przeszłości.

– Ludka, nie uwierzysz… Paweł ze szkoły napisał!

– Ten, co był w tobie zakochany do ostatniego dzwonka? – zaśmiała się przyjaciółka. – A Sławek przecież wtedy darł z nim koty!

– Po prostu wysłał mi zaproszenie.

– No to dodaj! Podobno teraz pracuje w dużej firmie, podobno się rozwiódł…

Następne tygodnie były jak bajka. Wiadomości. Flirt. Śmiali się, pisali do rana. Paweł był uważny, lekki, z poczuciem humoru… Tylko teraz miał w sobie pewność mężczyzny, który wiele przeszedł.

– Tomek – powiedziała pewnego wieczoru – chcę ci kogoś przedstawić…

– Pawła? – Tomek uśmiechnął się. – Mamo, wszystko widzę. Świecisz się. Cieszę się dla ciebie.

Łzy napłynęły jej do oczu. Ale niedługo Paweł zaczął pisać rzadziej. Krócej. A potem…

„Marino, przepraszam. Jest inna. Ty wybrałaś Sławka – bolało. Teraz wiesz, jak to jest”.

Patrzyła w ekran. Zamarła. Dorosły mężczyzna… urządził zemstę po dwudziestu latach?

– No, dość rycia! – wpadła Ludka. – Teraz temu Don Kiszotowi odpisujemy.

Wspólnie ułożyły wiadomość – z humorem, złością i ulgą:

„Drogi Pawle! Dziękuję ci ogromnie! Nie pamiętam, kiedy ostatnio tyle się śmiałam, flirtowałam, czułam się kobietą. Odmłodziłeś mnie, jakby dwadzieścia lat z głowy. Mam nadzieję, iż twoja wybranka doceni twój talent aktorski. Całuję (platońsko). Marinka”.

Odpowiedź przyszła natychmiast – potok obraźliwych słów. Ale Marinka już się śmiała. Po raz pierwszy – naprawdę.

A tydzień później zatrzymała ją blondynka w supermarkecie:

– To pani?! Ta rozbijaczka?! Pani zrujnowała mi miłość z Pawłem!

Marinka mrugnęła. Potem – ku własnemu zaskoczeniu – uśmiechnęła się:

– O, pomyłka. Prawdziwa rozbijaczka to Kasia. Ulica Leśna 15. Ona i mojego męża zabrała, i do Pawła się dobrała. Fachowiec.

Blondynka zastygła, a Marinka, ledwie powstrzymując śmiech, ruszyła do domu. Wyobrażając sobie minę Kasi…

Wieczorne słońce muskało jej twarz. I nagle zrozumiała – jest szczęśliwa. Po prostu. Bez mężczyzn. Bez histerii. Bez potrzeby udowadniania czegokolwiek komukolwiek.

Wiadomość od syna:

„Mamo, z Olą postanowiliśmy zamieszkać razem. Sprawdzimy, jak to będzie. A potem – ślub”.

Marinka uśmiechnęła się. Oto jest – prawdziwe szczęście. Widzieć, jak twoje dziecko wybiera mądrze.

A ona?.. A ona po prostu będzie żyć. Bez strachu. Bez przeszłości. Z nadzieją.

Bo życie nie kończy się na zdradzie. Zaczyna się od miłości. Do siebie…

Idź do oryginalnego materiału