Kinga spieszyła się do domu. Była już dziesiąta wieczorem, marzyła tylko o kolacji i ciepłym łóżku. Dzień był wyjątkowo męczący. Jej mąż, Maciek, czekał w domu z gotowym obiadem, a ich dwunastoletni syn, Kacper, był już nakarmiony i odrobiony.
Kinga pracowała w małym salonie fryzjerskim i tego dnia miała dyżur. Sprzątanie, uzbrajanie alarmu, zamykanie – wszystko to sprawiło, iż wyszła później niż zwykle.
Droga do domu wiodła przez niewielki skwerek. Za dnia przesiadywały tam starsze panie, ale o tej porze było pusto, a latarnie dawały wystarczająco światła, żeby nie czuć strachu.
Tym razem jednak jedna z ławek nie była pusta. Przytuleni do siebie siedzieli tam dzieciak – chłopiec około dziesięciu lat i może pięcioletnia dziewczynka. Kinga zwolniła kroku i podeszła do nich.
– Co tu robicie o tej porze? Powinniście już być w domu!
Chłopiec spojrzał na nią uważnie, pogłaskał siostrę po głowie i przytulił mocniej.
– Nie mamy dokąd iść. Macocha nas wyrzuciła.
– A mama?
– Z nim. Pijana.
Kinga nie zastanawiała się długo.
– Wstawajcie, idziemy ze mną. Jutro się tym zajmiemy.
Dzieci niepewnie wstały. Kinga wzięła dziewczynkę za rękę, drugą podała chłopcu.
Tak trafili pod jej dach. Wytłumaczyła wszystko Maćkowi i Kacprowi. Ci, znając jej dobre serce, nie protestowali, tylko pokazali dzieciom, gdzie się umyć, i posadzili przy stole. Głodne maluchy zjadały wszystko, choć początkowo nieśmiało.
Później Kinga poszła do sąsiadki, której córka chodziła do pierwszej klasy, i pożyczyła trochę ubrań. Sąsiedzi przynieśli całe stosy – każdy przecież ma coś po swoich dzieciach.
Wykąpała Marysię – tak miała na imię dziewczynka – i ubrała w czyste ciuchy. Chłopiec, Tomek, umył się sam i też dostał ubrania po Kacprze.
Położyła ich w salonie na kanapie, bo Marysia ani na chwilę nie chciała odstąpić brata, a on co chwila ją obejmował.
Zmęczone i najedzone dzieci gwałtownie zasnęły. Kinga odesłała Kacpra do łóżka, a z Maćkiem długo szeptali, co dalej robić.
Rano wstała wcześnie. Odprowadziła męża do pracy – sama zaczynała dopiero popołudniu.
Dzieci się obudziły. Zjadły śniadanie, a Kinga postanowiła odprowadzić je do domu. Wyprane ubrania spakowała do torby i dała im ze sobą.
Zaprowadzili ją do bloku niedaleko. Drzwi na trzecim piętrze były otwarte. Weszli i stanęli w progu. Kinga też. Chciała spojrzeć tej kobiecie w oczy, zapytać, czy w ogóle myślała o dzieciach całą noc.
Z pokoju wyszła młoda, ale zaniedbana kobieta z ogromnym siniakiem pod okiem. Obojętnie spojrzała na dzieci i mruknęła:
– A… Wróciliście… A to kto?
– To pani Kinga. U niej spaliśmy.
– A… Dobrze.
I wróciła do pokoju. Kinga stała w szoku. To miała być matka?!
Nagle kobieta wróciła i powiedziała:
– Chodź na kuchnię.
Kinga poszła. Ku jej zdumieniu, choć biednie, było czyściutko. Naczynia umyte, podłoga też. A i szlafrok na niej był czysty, choć stary i bez guzików.
– Siadaj.
Kinga usiadła. Kobieta spojrzała na nią tym podbitym okiem i zapytała:
– Masz dzieci?
– Tak, syna. Dwanaście lat.
– Słuchaj… jeżeli coś mi się stanie, nie zostawiaj ich. Zaopiekuj się nimi. Są dobre.
– A ty? Zamierzasz je porzucić?
– Już nie umiem przestać. Próbowałam. A on nie da mi spokoju.
Skinęła w stronę pokoju, skąd dochodził chrap.
– Zadzwoń na policję!
– Dzwoniłam. Posiedzi 15 dni, wróci i jeszcze bardziej mnie zbije. A ja już bez tego żyć nie umiem. Piję codziennie. A on wyrzuca dzieci. Nie jest ich ojcem.
– A gdzie ojciec?
– Utopił się, jak Marysia skończyła rok. Od tamtej pory piję.
– Pracujesz?
– Myłam podłogi w sklepie. W zeszłym tygodniu wyrzucili za nieobecności.
– A on?
– Dorabia. Jakoś się kręcimy.
Spojrzała na Kingę i powtórzyła:
– jeżeli coś się stanie, proszę. Widzę, iż jesteś dobra. Choć odwiedzaj ich w domu dziecka.
Kinga wyszła, nie mogąc ogarnąć tej sytuacji.
Dzieci wyszły za nią. Oboje ją przytulili. Kinga rozpłakała się. gwałtownie otarła łzy i powiedziała Tomkowi, iż wie, gdzie ją znaleźć.
Wieczorem opowiedziała wszystko Maćkowi. Ten ją wsparł – jeżeli coś się stanie, dzieci nie zostawią. Kacper, który ich słyszał, przyszedł i przytulił się. Tak stali we trójkę, milcząc.
Tomek przyszedł trzy dni później. Mama zniknęła, a macocha trafiła do aresztu. Marysia była u sąsiadki, ale tego dnia mieli ich zabrać do domu dziecka. Chłopak gwałtownie wyrecytował informacje i pobiegł do siostry.
Następnego dnia znaleźli ich matkę w rzece. Najwyraźniej przeczuwała, co się stanie.
Kinga z Maćkiem zaczęli biegać po urzędach, by dostać opiekę nad dziećmi. Bez rodziny i z zeznaniami o prośbie matki – dostali zgodę.
Kinga musiała rzucić pracę. Marysia była przerażona, ufała tylko Tomkowi. choćby upuszczona łyżka wywoływała w niej panikę – pewnie bała się kar. Tomek rozumiał, iż tu są bezpieczni.
Z czasem dziewczynka się otworzyła. przez cały czas bała się Maćka, choć ten marzył o córce i traktował ją delikatnie.
Aż wreszcie nadszedł dzień, gdy go przytuliła. Wrócił z kilkudniowego wyjazdu. Kinga z Marysią wyszły go powitać. Przysiadł i wyciągnął ręce. Marysia podeszła i objęła go za szyję. Wziął ją na ręce i tak weszli do kuchni. Zobaczywszy jej uśmiech, podeszli Kacper i Kinga. Stali tak wszyscy, przytuleni.
W tej rodzinie wreszcie było dobrze.