No właśnie, takie historie się zdarzają… Wiozłam właśnie kolację dla chorej teściowej mojego męża, gdy zadzwoniła moja prawniczka: „Natychmiast wracaj!”
Byłam w połowie drogi do domu mojej teściowej, ze świeżo upieczoną lazanią, gdy ten telefon wszystko zmienił. „WRACAJ DO DOMU TERAZ” – krzyknęła. To, co zobaczyłam tamtego wieczoru, odkryło ciemną stronę dwóch najbliższych mi osób.
Myślałam, iż mam stabilny żywot. Jako dyrektorka finansowa w dobrej firmie miałam tę niezależność, o której zawsze marzyłam. Rachunki opłacone, lodówka pełna, mogłam sobie pozwolić na małe przyjemności. Wydawało mi się, iż wszystko kontroluję – aż poznałam prawdę o moim mężu, Wojtku.
Tamtego dnia moje starannie budowane życie rozpadło się jak domek z kart.
Poznałam Wojtka osiem lat temu na spacerze zorganizowanym przez wspólnych drach. Był takim facetem, który potrafił rozświetlić pokój, choćby nie próbując. Pamiętam, jak jego szeroki uśmiech rozbawiał wszystkich, choćby gdy wędrowaliśmy pod górę. Wtedy byłam pewna, iż spotkałam najciekawszego człowieka w moim życiu.
Ale nie zaczęliśmy się od razu spotykać. Dwa lata byliśmy tylko drachami, pisaliśmy do siebie, czasem na kawę. Wojtek zawsze był duszą towarzystwa, choć zauważałam jego upór. Wszystko musiało być po jego myśli – czy to restauracja, czy plany na weekend. Zrzucałam to na pewność siebie.
Trzy lata później wzięliśmy ślub. Myślałam, iż jesteśmy gotowi, choć przejście od drachy do związku nie było łatwe.
Tak, czasem bywał irytujący, zwłaszcza w kwestii hajsu. Często pożyczał drobne sumy, obiecując zwrot z następnej wypłaty. Mówiłam sobie, iż to część budowania wspólnej przyszłości.
Ale małżeństwo pokazało inną stronę Wojtka, na którą nie byłam gotowa.
Z czasem zrozumiałam, jak dużą rolę w jego życiu gra jego matka, Halina. Była nadopiekuńcza. Często czułam, iż rywalizuję z nią o jego uwagę. A Wojtek? Zawsze stawał po jej stronie, kiedy były spory. Denerwowało mnie, iż moje obawy nazywał „histerią”.
Pewnego razu zapytałam, dlaczego jej opinia jest ważniejsza niż moja. Odpowiedział: „To moja mama, Kasia. Była przy mnie całe życie. Nie mogę jej tak po prostu olewać”.
To bolało. Przekonywałam siebie, iż to nic ważnego. W końcu relacje rodzinne są skomplikowane, co nie?
Ale pęknięcia w naszym związku tylko się powiększały. Los szykował jednak znacznie większe rozczarowanie.
Patrząc wstecz, powinnam zauważyć czerwone flagi. Wojtek uwielbiał luksusy, ale jakoś nigdy nie chciał być za nie płacić. Z początku „pożyczał” ode mnie, opowiadając bajki o inwestycjach albo prezentach dla matki. „Budujemy coś razem” – mówił z uroczym uśmiechem. Spoiler: nigdy nie zobaczyłam ani grosza z tych „inwestycji”.
Tymczasem Halina była osobną historią. Zawsze potrafiła sprawić, bym czuła się nie dość dobra dla jej ukochanego syna. Najbardziej wkurzało mnie, iż czasem znajdowała wady w prezentach od nas. Mikrofalówka? „Czemu nie kupiliście mądrzejszej?” Dzień w SPA? Uznała masażystkę za okropną.
Mimo to starałam się być dojrzała. Myślałam, iż jeżeli pokażę jej dobroć, może zmieni zdanie. Ale dobroć nie zawsze wygrywa, prawda?
A Wojtek i jego nawyki finansowe? Po ślubie tylko się pogorszyło. Zawsze jakiś powód związany z Haliną. „Mamusie potrzebuje nowego krzesła”, „Mama ma urodziny, chcę jej kupić coś faworyta”. I za każdym razem się zgadzałam. Mówiłam sobie, iż to tylko hajs i iż w związku trzeba iść na kompromisy.
Tamta noc, gdy wszystko się zmieniło, zaczęła się normalnie. Halina źle się czuła, a przynajmniej tak mówił Wojtek. „Dzisiaj nic nie jadła” – powiedział, marszcząc czoło. Tego wieczora mieliśmy spotkanie z agentem nieruchomości, by sfinalizować kupno domu, który wynajmowaliśmy od pięciu lat. To miał być nasz wielki moment. Marzenie, na które tak długo pracowaliśmy.
Ale Wojtek był rozkojarzony. „Musimy przełożyć spotkanie” – westchnął. „Mamusie jest bardzo źle.”
„Przełożyć?” – spytałam. „Wojtek, czekaliśmy na to całe lata. Nie możemy jej zobaczyć po spotkaniu?”
„Ona dzisiaj nic nie jadła, Kasia” – powtórzył ostrym tonem. „Zajmę się, a ty możesz zawieźć jej twoją lazanię? Wiesz, jak ją uwielbia.”
„A co z domem?” – zapytałam. „Wszystko trzeba załatwić dziś.”
„Nie martw się” – machnął ręką. „Zajmiemy się tym kiedy indygo.”
Coś w jego tonie było dziwne, ale odsunęłam tę myśl. W końcu po prostu martwi się o matkę, prawda?
Mimo naszych różnic, Halina lubiła moją lazanię. Ten serowy cud zawsze zbierał komplementy. Myślałam, iż jeżeli ją przygotuję w tych trudnych chwilach, to może poprawi nasze relacje. Więc wzięłam się do roboty.
Kiedy lazania się piekła, myślałam o wszystkich wyrzeczeniach, które ponieśliśmy dla tego domu. Rezygnowaliśmy z wakacji, drogich kolacji, pracowaliśmy po godzinach. Ten dom miał być naszym nowym początkiem.
Prawnie dom był na Wojtka z powodu skomplikowanych spraw spadkowych, ale mi to nie przeszkadzało. W naszym kraju majątek nabyty w małżeństwie dzieli się po równo w przypadku rozwodu. Ufałam Wojtkowi, choć ta umowa zostawiała mały niepokój.
Byłam w samochodzie z jeszcze ciepłą lazanią, gdy około 18 zadzwonił telefon. To była Dorota, moja prawniczka. Nigdy nie dzwoniła po godzinach, chyba iż coś było nie tak.
„Cześć” – powiedziałam. „Co się stało?”
„WRACAJ DO DOMU NATYCHMIAST” – krzyknęła.
„Co? Dorota, o co chodzi?”
„To Wojtek” – powiedziała. „Są w twoim domu… z agentem nieruchomości. Musisz wrócić teraz.”
„Co znaczy 'są’?” – spytałam, zawracając.
„Wojtek i Halina” – powiedziała stanowczo. „Podpisują papiery, żeby przepisać dom na Halinę.”
„Co się dzieje…”
„Po prostu wracaj teraz do domu!” – powiedziała i się rozłączyła.
Kiedy wjechałam na podwórko, ręce tak mi się trzęsły, iż ledwo odpięłam pas.
W środku scena była gorsza, niż mogłam sobie wyobrazić. Wojtek stał w salone z papierami, które przede mną chował. Halina obok wcale nie wyglądała na chorą. A agentka nieruchomości wygląda
















