Gdy teściowa dowiedziała się, iż planujemy kupno mieszkania, zabrała syna na rozmowę. To, co stało się później, wprawiło mnie w osłupienie.

newskey24.com 3 tygodni temu

Gdy moja teściowa dowiedziała się, iż planujemy kupić mieszkanie, zabrała syna na „rozmowę”. To, co się potem wydarzyło, wstrząsnęło mną do głębi.

Z mężem długo oszczędzaliśmy na własne lokum. Pracowałam w stabilnej międzynarodowej firmie, zarabiałam dwa razy więcej niż on, ale w naszym związku wszystko było zgodnie z zasadami: wspólny budżet, wspólne cele. Marzenie o własnych czterech kątach nas jednoczyło i wydawało się, iż nic nie może nam stanąć na drodze. Aż do momentu, gdy sprawą zainteresowała się jego rodzina.

Mój mąż miał cztery siostry. W tej rodzinie mężczyzna nie był po prostu bratem – był podporą, sponsorem i rozwiązywaczem wszystkich problemów. Od młodości pomagał każdej z nich: to opłacał studia, to kupował telefon, to po prostu „pożyczał do wypłaty”, choć te pieniądze nigdy nie wracały. Widziałam to, milczałam, znosiłam. Rozumiałam – rodzina, trzeba pomagać. Sama czasem wysyłałam pieniądze swoim rodzicom. Ale właśnie przez te „pomocne dłonie” nasza droga do własnego mieszkania wydłużyła się o prawie trzy lata.

W końcu, gdy zebraliśmy potrzebną kwotę, zaczęliśmy szukać mieszkań. Głównie ja, bo mąż był zapracowany, wracał późno do domu. Cieszyłam się nawet, iż mogę wszystko zorganizować, wybrać najlepszą opcję, bo naprawdę chciałam dobrze dla nas obojga.

Pewnego dnia jego mama zaprosiła nas na uroczystość – najmłodsza córka kończyła szkołę. Przyjechaliśmy, zjedliśmy kolację, a podczas biesiady teściowa nagle zaczęła temat:

— niedługo mój synuś pewnie się wyprowadzi do własnego mieszkania… Zmęczyłam się już jeździć w odwiedziny — powiedziała z uśmiechem.

Wtedy mój mąż z dumą oznajmił, iż już szukamy lokum i iż to ja zajmuję się poszukiwaniami.

Powinniście zobaczyć, jak w jednej chwili zmienił się wyraz jej twarzy. Z szerokiego uśmiechu nie pozostał choćby ślad. Zmierzyła mnie ciężkim spojrzeniem i lodowatym tonem stwierdziła:

— To oczywiście miłe… Ale synku, powinieneś ze mną takie rzeczy konsultować. Ja życie przeżyłam, ja wiem lepiej. Co ty, żonie na ślepo powierzyłeś taką sprawę?

A najstarsza siostra natychmiast ją podkusiła:

— No właśnie. Twoja żona to egoistka. Tylko o sobie myśli. Ani złotówki nikomu z nas nie dała. Dla niej mieszkanie ważniejsze niż rodzina!

Omal się nie zakrztusiłam z oburzenia. Chciałam powiedzieć, co myślę: iż jeżeli tak potrzebują pieniędzy, niech idą i zaczną pracować. Ale się powstrzymałam. Po prostu jadłam dalej, w milczeniu, nie wdając się w kłótnię. Byłam zbyt zszokowana. Nie spodziewałam się takiego ciosu przy świątecznym stole.

A potem teściowa wstała, złapała syna za rękę i zabrała go do kuchni. „Musimy porozmawiać” — rzuciła na odchodnym. Przy stole średnia siostra mojego męża nagle oznajmiła:

— Będziemy mieszkać z braciszkiem w jego nowym mieszkaniu. My też będziemy mieć swój pokój.

Aż mi w skroniach zabiło. Nie wytrzymałam, wstałam i wyszłam do przedpokoju. Nie musiałam choćby pakować rzeczy – wyszliśmy taksówką.

Wieczorem w domu próbowałam rozmawiać z mężem. Ale był jak obcy. Siedział w milczeniu, aż w końcu powiedział:

— Musimy się rozwieść.

— Co?

— Tak będzie lepiej. Muszę pomyśleć o rodzinie… o swojej rodzinie.

Następnego dnia spakował rzeczy i wyszedł. Po dwóch tygodniach zadzwonił i zażądał, żebym przelała mu jego „część” oszczędności. Zrobiłam to. Bez histerii. Bez upokorzeń. Bez łez. Po prostu postawiłam kropkę.

Kilka miesięcy później kupiłam mieszkanie. Na swoje nazwisko. Za swoje pieniądze. Tak, było ciężko, tak, musiałam liczyć każdy grosz i wiele sobie odmówić, ale dałam radę. On, jak się później dowiedziałam, został u mamy. Siostry oczywiście gwałtownie rozparcelowały jego „udziały”: jedne pożyczyły, drugie wyprosiły, trzecie wyłudziły. Z jego marzeń o własnych czterech kątach nie został choćby ślad.

Ale to już nie moja historia. Moja historia to lekcja. Lekcja o tym, iż jeżeli mężczyzna nie potrafi oddzielić się od swojej rodziny, nigdy nie stanie się naprawdę twój. Że jeżeli pozwala innym decydować o waszych wspólnych sprawach – to już nie jest związek. I iż żadne pieniądze, żadne kompromisy nie uratują relacji, w której ty budujesz, a inni rozwalają.

Idź do oryginalnego materiału