**Dziennik**
Gdy moja teściowa dowiedziała się, iż planujemy kupić mieszkanie, zabrała swojego syna na rozmowę. To, co nastąpiło potem, wstrząsnęło mną do głębi.
Od lat z mężem, Markiem, oszczędzaliśmy na własne mieszkanie. Pracowałam w stabilnej międzynarodowej firmie, zarabiałam więcej niż on, ale w naszym małżeństwie wszystko było wspólnebudżet, cele, marzenia. Wizja własnego kąta nas jednoczyła, aż do dnia, gdy jego rodzina się o tym dowiedziała.
Marek miał cztery siostry. W ich domu mężczyzna nie był tylko bratembył opoką, sponsorem, rozwiązującym wszystkie problemy. Od nastoletnich lat pomagał każdej z nichpłacił za studia, kupował telefony, pożyczał pieniądze do wypłaty, które nigdy nie wracały. Widziałam to, milczałam, znosiłam. Rozumiałamto rodzina, trzeba pomagać. Czasem wysyłałam coś i moim rodzicom. Ale przez te pomocne ręce nas niepotrzebna droga do mieszkania wydłużyła się o trzy lata.
W końcu, gdy uzbieraliśmy potrzebną sumę, zaczęliśmy szukać. Ja głównie się tym zajmowałamon był zajęty w pracy, wracał późno. Cieszyłam się, iż mogę wszystko ogarnąć, wybrać najlepszą opcję. Chciałam, by było dobrze dla nas obojga.
Pewnego dnia jego matka zaprosiła nas na obiadnajmłodsza córka kończyła liceum. Poszliśmy, jedliśmy, a w trakcie posiłku teściowa nagle oznajmiła:
Mam nadzieję, iż mój syn niedługo wprowadzi się do swojego mieszkania Mam dość waszych odwiedzin powiedział










