Gdy Zosia przyszła na świat, położna powiedziała matce, iż będzie szczęśliwa – w czepku urodzona. I do piątego roku życia Zosia rzeczywiście była szczęśliwa: mama zaplatała jej warkocze, czytała książeczki z obrazkami i tylko czasem denerwowała się, gdy Zosia nie chciała zapamiętywać liter. Tata uczył ją jeździć na rowerze i zabierał na działkę, pozwalając Zosi kierować po wiejskiej drodze.
Kiedy skończyła pięć lat, rodzice przekazali jej, iż niedługo pojawi się braciszek.
– Prezent na urodziny.
Prezent rzeczywiście nadszedł na urodziny, zabierając Zosi wszystkie kolejne: już od pierwszego roku życia Piotrek zajął szczególne miejsce w ich rodzinie. Na początku głównie dlatego, iż był mały, a później, gdy okazał się cudownym dzieckiem.
Czytać Piotrek nauczył się wcześniej niż Zosia, która choćby w wieku dwudziestu lat czytała wolniej niż pierwszoklasista (dziś nazwaliby to dysleksją, ale wtedy słów takich nie znano i skierowano Zosię do klasy terapeutycznej). Z łatwością rozwiązywał matematyczne zadania, do tego tworzył, choć specyficzne, niezwykle oryginalne wiersze.
Szczęśliwe życie Zosi dobiegło końca – nie tylko jej urodziny dzieliła z bratem, ale także całe życie było teraz zdominowane przez Piotra. To ona prowadziła brata do szkoły, na angielski, na basen i do profesora Jana Kowalskiego, do szkoły muzycznej i na kółko poetyckie. Kiedy sama chciała zapisać się na zajęcia z gotowania, mama powiedziała:
– Czy chcesz, żebym rzuciła pracę i sama prowadzała Piotrusia do profesora i szkoły muzycznej? Zawsze myślisz tylko o sobie!
I Zosia ustąpiła. A kiedy robiła wszystko jak należy – nie myliła skomplikowanego planu Piotra, przygotowywała dwa posiłki na obiad (Piotrek od sześciu lat był wegetarianinem, a ojciec nie mógł się obejść bez mięsa), a szczególnie gdy przynosiła do domu pieniądze (wieczorami wyprowadzała psy sąsiadów), mama chwaliła ją i gładziła po krótko ściętej głowie.
Włosy Zosi obcięto, bo mama nie miała czasu w ich plecenie, musiała powtarzać rano z Piotrem angielski lub zapisywać wiersze, które wymyślił w nocy. Zosia robiła sobie niedbały kucyk, a nauczycielka wpisywała uwagi do zeszytu czerwonym długopisem. Mama nie znosiła uwag i zabrała córkę do fryzjera, gdzie zrobiono jej krótką fryzurę, choćby ładną, ale Zosia i tak płakała przez całą noc za swoimi warkoczami.
– Skończysz szkołę i wtedy rób, co chcesz – mówiła mama, gdy Zosia słabo protestowała przed kolejnym obowiązkiem związanym z bratem. – Co ci to za różnica, przecież nic nie robisz, tylko czytasz swoje przepisy.
Po szkole, nie tylko Piotra, ale także Zosi, nie zyskała wolności – oprócz gotowania mu śniadań, obiadów i kolacji z dodatkiem zdrowych składników, prasowania i prania jego ubrań oraz wykonywania innych domowych obowiązków, Zosia stała się czymś w rodzaju jego sekretarki. Prowadziła harmonogram brata, nadzorowała konkursy i olimpiady, sortowała jego korespondencję. Kiedy wspomniała, iż chce pracować w schronisku dla psów, nie tylko mama, ale i Piotr zaczął ją karcić, narzekając, iż bez niej przepadnie.
I Zosia znowu ustąpiła.
Tylko raz sprzeciwiła się temu stanowi rzeczy – gdy poznała Adama.
Adam nie był przystojny – był wysoki, korpulentny i całymi dniami programował przy komputerze. Rodzina kupiła mu psa, mając nadzieję, iż zacznie choć trochę spacerować. Zamiast tego zatrudnił Zosię – tak się poznali. I jakoś tak się stało, iż bardzo gwałtownie po tym, jak wyprowadzała jego psa, zostawała u niego na noc.
Mama dzwoniła i kazała wracać do domu – nie znosiła prasować koszul, a Piotr nosił je na okrągło. Piotr też dzwonił i skarżył się, iż nie ma kto zatemperować mu ołówków, tata znów przyniósł paszteciki, a nic innego do jedzenia nie było, bo mama znowu była na diecie.
– Zostawcie mnie w spokoju! – krzyczała Zosia. – Nie jestem waszą służącą!
Adam całował ją w zapłakane oczy i obiecywał, iż pewnego dnia się pobiorą. Potem jednak wyjechał do Stanów, gdy otrzymał atrakcyjną ofertę pracy.
– Przepraszam – powiedział jedynie.
Gdy ogłoszono, iż Piotr otrzymuje nagrodę, rodzice pękali z dumy – rozpowiedzieli o tym wszystkim sąsiadom, mama natychmiast pobiegła do salonu piękności, a tatę szczególnie interesowała kwestia finansowa, bo marzył o nowym samochodzie, ale brakowało mu pieniędzy, więc syn może się z nim podzieli.
Zosia znalazła się w dodatkowych obowiązkach – oprócz zwykłego „posprzątaj, przynieś”, musiała prowadzić intensywną korespondencję, rezerwować bilety lotnicze, szukać hotelu z basenem i wegetariańskim menu, i tak dalej. Była tak wyczerpana, iż kiedy w końcu przyjechali, a wszystko było gotowe: smoking, przemówienie, a tłum widzów już czekał w sali – Zosia z wyczerpania pocałowała brata w policzek za kulisami i poszła na salę, mając nadzieję, iż rodzice zajęli dla niej miejsce.
Wysoki ochroniarz stojący przy wejściu do sali zablokował jej drogę, mówiąc:
– Obsłudze tam nie wolno.
– Co? – Zosia nie zrozumiała.
– Poczekaj na swojego pana za kulisami – wyjaśnił jej młodszy, z bezczelnym, oceniającym spojrzeniem. – W takim łachmanie tam nie ma co się pojawiać.
Zosia spojrzała na swoją starą sukienkę – nie to, iż nie miała innej, po prostu nie zdążyła się przebrać. Ale i tak nie wyglądała ona zbyt nieokreślenie, więc problem nie leżał w sukience, ale w tym, iż rzeczywiście wzięto ją za obsługę. Tak czy siak, nie byli daleko od prawdy – służąca to służąca.
Brat spojrzał na nią z długo niezrozumiałym wyrazem twarzy, a Zosi wydawało się przez chwilę, iż właśnie teraz powie do tych ochroniarzy: „Przepuśćcie, to moja siostra!”. Ale brat milczał – prowadzący już głośno wymawiał jego imię, a on ruszył w stronę sceny, choćby nie oglądając się na Zosię.
Usiadła na niskim krześle pod ścianą, przymykając oczy, przeglądając w myślach listę działań: odebrać kostium z pralni, zarezerwować hotel i kolację w restauracji, posegregować maile – od dwóch dni tam nie zaglądała. Ile teraz spłynie gratulacji – matko kochana, jak to wszystko przeczytać!
Co mówił Piotr, nie słuchała – wczoraj przed nią już ćwiczył przemówienie, i oczywiście było idealne. Wszystko jak zwykle – dziękuję rodzicom, dziękuję nauczycielom, gotów jestem pracować na chwałę ojczyzny i harmonii światowej. Pamięć Zosia miała doskonałą, brzegiem świadomości śledziła zdania.
Ale coś nagle poszło nie tak. Zamiast powiedzieć: „I to wszystko zawdzięczam mym drogim rodzicom (mama dziś w zielonej sukience i kapeluszu z piórem, tata w ciemnym garniturze i jasnej koszuli, siedzą w pierwszym rzędzie) i niezapomnianemu profesorowi Janowi Kowalskiemu (ten w niebieskim garniturze siedzi na jakiejś chmurce i z euforią spogląda na swego najlepszego ucznia)”, Piotr nagle rzekł:
– Tu powinienem był powiedzieć coś zupełnie innego, ale posłuchajcie… W rzeczywistości jest jedna osoba, bez której nie stałbym tutaj.
Zosia żywo zobaczyła, jak mama i tata triumfalnie wymieniają spojrzenia – oczywiście oboje uważali swój wkład za cenniejszy, a profesor Jan na pewno z tego momentu zleciał z chmurki.
– Całe swoje życie poświęciła dla mnie. Przez długi czas tego nie zauważałem, przyjmowano to jako coś oczywistego. I wiecie co, nadszedł czas, aby odpłacić dobrem za dobro, chociaż przyznam, jej rola w moim życiu jest bezcenna, i choćby wszystkie skarby świata nie mogą w pełni jej podziękować.
Na pewno ojcu napuchła żyła na czole – zawsze tak było, gdy się złościł, a mama z pewnością zarumieniła się, a oczy miała pełne łez z radości.
– Ten dzień dedykuję tobie. I wszystkie pieniądze, które dziś otrzymałem, chcę przekazać ci, abyś mogła otworzyć schronisko dla psów, o jakim zawsze marzyłaś, oraz abyś mogła robić to, co chcesz.
Te słowa zabrzmiały inaczej, jakby zbliżając się do niej, i gdy Piotr złapał ją za rękę i pociągnął na scenę, Zosia nie od razu zrozumiała, co się dzieje.
– Oto moja siostra Zosia. Gdyby nie ona, nigdy bym niczego nie osiągnął.
Rozległy się gromkie brawa, jasne światło uderzyło Zosię w oczy. I dopiero w tym momencie zaczęła rozumieć, co się dzieje. Spojrzała na brata wdzięcznymi oczami, a on patrzył na nią i się uśmiechał. Uśmiech, który leczył wszystko – wyjazd Adama, niespełniony kurs gotowania, tęsknych psów w schronisku… Stała w świetle lamp, przygarbiona i przestraszona, ale stopniowo budziło się w niej coś, co skłoniło Zosię do wyprostowania ramion.
Naprawdę oddał jej wszystkie pieniądze. I zatrudnił młodego chłopaka, którego Zosia nauczyła wszystkiego, co robiła przez te lata dla brata.
– Już nie będziesz moją służącą – powiedział Piotr. – Wybacz mi, Zosiu, byłem ślepy.
I Zosia mu wybaczyła. Naprawdę założyła schronisko dla psów, zaczęła uczyć się cukiernictwa, założyła własną firmę – choć niewielką, a za ladą często stała sama, ale wszystko było dokładnie tak, jak marzyła. I pewnego chłodnego październikowego wieczoru, gdy już miała zamknąć kasę, rozległ się dzwonek informujący, iż wszedł gość. Zosia z uśmiechem spojrzała na wysokiego mężczyznę w czarnym płaszczu, zaczynając się pytać, czego by chciał, ale urwała.
Przed nią stał Adam. Schudł, wyglądał poważnie, był zmęczony. Tak bliski.
– Wróciłeś…
Zosia poczuła, jak nogi jej uginają, i złapała się za ladę.
– Zosieńko – uśmiechnął się. – Przepraszam cię, byłem takim głupcem…
No cóż – drugi główny mężczyzna w jej życiu prosił o wybaczenie, czy można chcieć więcej?
Tylko ojciec nie prosił o przebaczenie – nie rozmawiali już z Zosią, uważając, iż to ona nakłoniła Piotra, by ci wszystko oddał. Ale to już nie miało znaczenia – rodzice to rodzice, jakich się ma. A Adam… On wrócił i teraz Zosia wiedziała, iż wszystko będzie dobrze.