Gdy obcy staje się bliskim: opowieść o człowieku bez imienia i kobiecie, która przywróciła mu tożsamość

newsempire24.com 1 tydzień temu

Kiedy obcy staje się bliski: historia mężczyzny bez imienia i kobiety, która przywróciła mu siebie

— Żadnych dokumentów? Ani paszportu, ani choćby imienia? — Helena Kowalska zmarszczyła brwi, wpatrując się w kartę pacjenta. Głos miał spokojny, ale w oczach widniało zaniepokojenie.

— Nic — pokręciła głową starsza pielęgniarka. — Znaleźli go na ławce w parku. Tej nocy mróz sięgał minus dwudziestu, temperatura ciała niemal krytyczna. Ma też krwiak na potylicy — pewnie się uderzył. Ale najważniejsze, iż cudem przeżył.

Helena spojrzała na pacjenta — mężczyzna około czterdziestki, z bladą twarzą i siwizną w zarostu. Leżał pod kroplówką, oddychał równo, wyglądał schludnie. Zupełnie nie jak bezdomny. Zadbane dłonie, obcięte paznokcie — na pewno nie włóczęga.

— Piąty dzień tu leży. Policja sprawdza bazy — zero trafień. jeżeli się nie wyjaśni, za tydzień trafi do ośrodka opieki — westchnął dyżurny lekarz.

— Mogę z nim porozmawiać? — niespodziewanie zapytała Helena. Coś ją tu ciągnęło. Intuicja? A może coś więcej.

— Dzień dobry. Jak się pan czuje? — uśmiechnęła się, wchodząc do sali.

— Dziękuję, lepiej. Wiesz, dziś mi się śniło… jakbym szedł przez pole. Rośliny dziwne, niezwykłe. Dotykam ich liści, badam… — jego głos był łagodny, spokojny.

— Dobry znak — Helena zmierzyła ciśnienie. — Może pamięć zacznie wracać. Jak mam pana nazywać?

Mężczyzna zamyślił się.

— Andrzej… Wydaje mi się, iż mam na imię Andrzej.

Kilka dni później siedział na łóżku, spuszczając wzrok.

— Jutro wypisują. I wiesz, co jest straszne? Nie to, iż nie pamiętam przeszłości… Ale to, iż nie wiem, dokąd teraz iść. Kim jestem, po co, gdzie moje miejsce?

Helena długo patrzyła w jego szare, ciche oczy, aż w końcu powiedziała:

— Mam wolną pokój. Zostaniesz u nas. Dopóki się nie odnajdziesz.

— Kogo ty do domu przyprowadziłaś?! — oburzał się jej syn Krzysiek. — Mamo, przecież to ktoś obcy! choćby sam siebie nie zna!

— Czasem trzeba po prostu uwierzyć — cicho odpowiedziała Helena. — Czuję, iż nie jest niebezpieczny. Wręcz przeciwnie — to on się boi bardziej niż my.

Andrzej starał się nie przeszkadzać. Wstawał wcześnie, jadł osobno, mył naczynia, sprzątał, naprawiał półkę, poprawiał kran. Był w domu, ale jakby cieniem. Niemal duchem.

Ale pewnego dnia, gdy Krzysiek wrócił ze szkoły ponury, wszystko się zmieniło.

— Spieprzyłem sprawdzian — burknął.

— Chcesz, pomogę? — zaproponował Andrzej. — Algebra to jak język. jeżeli ją zrozumiesz, wszystko staje się jasne.

Przez wątpliwości chłopaka przebiła się iskra nadziei. Po dwóch godzinach Krzysiek słuchał Andrzeja z podziwem:

— Pan chyba jest nauczycielem?

— Nie wiem… Ale dziękuję.

Później Magda, przyjaciółka Heleny, opowiadała zdumiona:

— Twój Andrzej uratował mi interes! Wszystkie kwiaty w biurze klienta zaczęły więdną — on w dwa dni znalazł przyczynę. Powiedział, iż w wodzie był błąd w składzie. Jakby rozmawiał z roślinami!

— Może jest botanikiem? — zdziwiła się Helena.

— Sam nie wie. Ale mówi o nich jak o żywych. Nie tylko dba — czuje.

Pewnego wieczoru Krzysiek podbiegł do Heleny:

— Mamo, on gra na fortepianie! Po prostu podszedł i zaczął. „Lunatyczną sonatę”! Nigdy czegoś takiego nie słyszałem!

— Nie grałem wcześniej — zawstydzony odparł Andrzej. — Po prostu palce pamiętały.

Nocami chodził po pokoju, nie dając sobie spokoju.

— Czuję, iż to wszystko jest blisko. Twarze, miejsca, zapachy… ale jak niemNowa historia będzie pisać się sama, bo czasem właśnie tak się dzieje, gdy ktoś w końcu odnajdzie swoje miejsce na ziemi.

Idź do oryginalnego materiału