Gdy nikogo już nie zostało, przypomniała o nas… ale za późno.

newsempire24.com 1 tydzień temu

Gdy już nikogo nie zostało, teściowa przypomniała sobie o nas. Ale za późno…

Z Olkiem jesteśmy razem ponad dekadę. Wzięłam ślub, gdy miałam dwadzieścia pięć lat. Mąż nie jest jedynakiem – ma dwóch starszych braci, Marka i Tomasza, obu dawno ustabilizowanych: rodziny, kariery, domy na przedmieściach. Jak to się mówi – poukładani. Ich matka, Wanda Nowak, to kobieta z twardym charakterem, nie ta, która chowa się za plecami innych. Samotnie wychowała trzech synów, nigdy przed nikim nie schyliła karku.

Od pierwszych dni małżeństwa czułam, iż teściowa darzy mnie szczególną antypatią. Nie mówiła wprost, ale jej stosunek czytałam w każdym spojrzeniu, w milczeniu przy wigilijnym stole, w celowym „przeoczeniu” mojej obecności. Starałam się ignorować. Myślałam: może nie spełniłam jej oczekiwań? Może nie potrafiła pogodzić się, iż najmłodszy syn odszedł spod jej skrzydła.

Bo Olek był jej podporą. Gdy starsi synowie założyli rodziny, on został – pomagał w domu, woził na wizyty lekarskie, załatwiał sprawy. Aż pojawiłam się ja. I jego świat się zmienił.

Chciałam stać się dla niej córką. Gotowałam jej ulubiony żurek, zapraszałam na imieniny, kupowałam drobne upominki. Próbowałam choćby nazywać ją „mamo”, ale słowa więzły w gardle. Była chłodna, zdystansowana, jakby stale mierzyła przepaść między nami. Czułam się intruzem.

Gdy urodził się nasz syn, Kacper, Wanda zaczęła częściej zaglądać. euforia trwała krótko – gdy starsi wnukowie przyszli na świat, nasze dziecko przestało ją interesować. Święta spędzała u innych, dzwoniła do nich, o nas przypominała sobie na końcu. Najboleśniejsze było to, iż nigdy nie życzyła mi szczęścia w urodziny, chyba iż Olek jej przypomniał. Ani słowa, kartki, SMS-a. Najpierw cierpiałam, potem pogodziłam się z losem. Nie każdy dostaje drugą matkę.

Mijaly lata. Wiązaliśmy koniec z końcem, bez luksusów, ale i bez nędzy. Urodziła się Lena. Olek pracował, ja zajmowałam się dziećmi. Teściowa migała gdzieś na horyzoncie – wciąż obca, wciąż daleka. Nie nalegaliśmy na kontakt.

Rok temu odszedł teść. Śmierć męża złamała Wandę. Postarzała się, zgasła. Lekarze diagnozowali depresję, przepisali tabletki. Starszy synowie przyjechali raz, zostawili zakupy – i zniknęli. Pewnie myśleli: „jakoś sobie poradzi”. My bywaliśmy rzadko, ale częściej niż oni.

W wigilijny poranek niespodziewanie poprosiła, byśmy świętowali u niej. „Tak bardzo was potrzebuję” – powiedziała. Zgodziliśmy się, choć z dziwnym uczuciem. Człowiek w potrzebie, w końcu rodzina.

Kroiłam pierogi, stawiała na stole barszcz, gdy ona wzdychała na kanapie. Pytałam, czy przyjadą inni, machnęła ręką: „Komu teraz jestem potrzebna?”

Przed północą, tuż przed orędziem prezydenta, Wanda nagle się ożywiła. Kazała nam usiąść blisko. „Jesteście moją ostatnią nadzieją” – zaczęła. „Proponowałam to Markowi i Tomkowi, ale ich żony odmówiły. Zostańcie ze mną. Opiekujcie się, a zapiszę wam mieszkanie”.

Zdrętwiałam. Przez te wszystkie lat – niewidzialna, niechciana. A teraz, gdy inni ją porzucili, „nagle przypomniała sobie”. Przez tyle lat wystarczyłoby ciepłe słowo, odrobina uwagi. Wybrała innych. A gdy oni odeszli – zwróciła się do mnie?

Olek obiecał przemyśleć sprawę. W drodze do domu wybuchłam. Nie krzykiem – cichym, gorzkim szeptem.

„Wiesz, Olek, nie jestem święta. Nie potrafię mieszkać z kimś, kto latami mnie ignorował. Kto nie potrafił choćby złożyć życzeń. To nie nagła miłość – to strach przed samotnością. Chce kupić troskę za metry. Dlaczego mamy płacić swoim czasem, życiem, dziećmi – za to, co sama nam odebrała?”

„To przecież mama…” – szepnął.

„Mama? Mama kocha, nie wybiera między dziećmi. Nie dzieli wnuków na «ukochanych» i «resztę». Przez lata żyła, jakby nas nie było. Niech teraz szuka tych, którzy byli ważni. Nie pozwolę, by nasze dzieci widziały, jak

Idź do oryginalnego materiału