Gdy jedno jajko przywołało przeszłość: historia miłości ukrytej w ciszy

newsempire24.com 1 tydzień temu

Dziesięć lat razem. Dziesięć lat jednego nazwiska, jednego adresu, jednej drogi do pracy. A teraz — osobne żywienie. Nie tylko różne dania — różne lodówki. Różne garnki. choćby sól każdy ma swoją. Do tego doszło.

Najpierw były kłótnie — gwałtowne, z krzykami i trzaskaniem drzwiami. Potem — pojednania, zmęczone i bez radości. Potem… nic. Ani kłótni, ani pojednań. Pustka. Ona spała w małym pokoju, gdzie kiedyś był gabinet. On — w sypialni, która pozostała z czasów, gdy byli „nami”. A teraz — po prostu dwie osoby, dzielące jedno mieszkanie.

O rozwodzie nikt nie mówił. Po co? Wydawało się, iż wszystko już jasne. On żył swoim życiem. Ona — swoim. Jeździł sam na wczasy do Zakopanego, gdzie poznał kobietę. Krystyna. Uśmiechnięta, spokojna. Pisała do niego listy. On odpowiadał. Były tam słowa, których w domu nie słyszał: „rozumiem”, „czekam”, „dbaj o siebie”. Wydawało mu się, iż w końcu odnalazł sens.

A ona… Ona tylko milczała. Patrzyła w okno. Prała koszule. Wracała z pracy i nie włączała telewizora — żeby nie przeszkadzać. Gotowała sobie osobno — kaszę, sałatkę, czasami rybę. Nie było o czym mówić. Bo gdy wszystko zostało powiedziane, zostaje cisza. A w tej ciszy — ból, którego nikt już nie chce dzielić ani leczyć.

I oto jedno ranka. Najzwyklejszy. Styczeń, lekki mróz, za oknem chrzest śniegu. Wstała wcześniej. W kuchni — chłodno. Włożyła starą szlafroczkę z odpiętym guzikiem, włączyła kuchenkę. Postawiła małą patelnię, tę samą, którą dostali na nowe mieszkanie. Na niej — jedno jajko. Małe. Schludne, z żółtym sercem w środku. Jak symbol. Jak wspomnienie.

Stała przed kuchenką, drobna, szczupła, z dawno farbowanymi włosami, i patrzyła, jak białko powoli ścina się przy brzegach. Nagle w drzwiach kuchni pojawił się on. Senny, nieogolony, z kubkiem w ręce. Chciał nalać sobie herbaty. Nic szczególnego.

Ale jej spojrzenie było szczególne. Smutne. Ciche. I w nim — ani wyrzutu, ani pretensji. Tylko prośba. Prawie dziecięca. Delikatnie uniosła patelnię i zapytała:

— Zjesz jajko?

Tak prosto. I tak przerażająco.

On zastygł.

Jakby ktoś oblał go wspomnieniami — runęły jak lawina. Pokój w akademiku w Krakowie. Jeden materac. Jeden garnek. Jajko — na dwoje. Jeden widelec, jedna szklanka. I ona — dziewczyna z kucykiem, śmiejąca się, podbiegająca do niego w szlafroczku w kwiaty. I jej głos: „Jedz, póki gorące!”

Wtedy patrzyła nie z bólem — z iskrą. Jak kucyk z zabawną grzywką. Lekka, zakochana, zuchwała. A on — szczęśliwy. Bez grosza przy duszy, ale z poczuciem, iż wszystko przed nimi.

A teraz — dwie lodówki. Dwa łóżka. Dwa życia.

Postawił kubek na stole. Podszedł. Ostrożnie wziął od niej patelnię i postawił z powrotem na kuchence. A potem — objął ją. W milczeniu. Mocno. Ostrożnie.

Ona nie od razu zrozumiała. Zastygła. choćby nie oddychała.

On szepnął:

— Przepraszam. Nie wiem, co się ze mną działo. Jakieś zaćmienie. Jakby mgła. Ale teraz się obudziłem. Dopiero teraz. Przepraszam.

Ona nie odpowiedziała. Po prostu wtuliła czoło w jego pierś. A on… może płakał. Nie widziała. Był wysoki, a ona — mała. I nie musiała widzieć. Czuła.

A na kuchence zostało to jedno jajko. Samotne, z złocistym żółtkiem, na maleńkiej patelni.

Życie to dziwna rzecz. Czasem wszystko się rozpada. Ale czasem — przypomina. Serce pamięta to, co rozum zapomniał. Czasem wystarczy jedno spojrzenie. Jedno pytanie. Jedno jajko.

Czasem miłość to tylko zdrobnienie. Wydaje się taka mała. Słowo, gest, patelniczka. Ale jest ogromna. Po prostu ukryła się w codzienności, w zmęczeniu, w milczeniu.

I jeżeli pewnego dnia wyjrzy, tak całkiem malutka — łap ją. Nie puszczaj. Bo właśnie ona jest prawdziwa.

Idź do oryginalnego materiału