Mgły prześwitem, chmur brzaskiem w burzowym pomruku
objawił się on - galeon i pośród fal huku,
toczony nieboskłonem błyskawic - w tym grzmocie
uderzył o wybrzeże przy lasu wykrocie.
I jak wieloryb stary osiadł na mieliźnie.
Złożył daninę kości swojej ojcowiźnie.
Z pomrukiem chrapliwym nagły skłon wykonał,
zad pełen pąkli w piachu posadził i skonał.
I tak dobiwszy do celu podróży,
prawie u bram stolicy, u klifów podnóży,
rozrywany przebojem, strzaskany przez skały,
leży pozostawiony, w soli poszarzały.
Żadnego z marynarzy nie ma na tym świecie.
Z górą już lat pięćdziesiąt przeminęło przecie..
Atrament wyblakł. Litery zatarte
w zapomnianej rucie. Nic już to niewarte..
A tyle widzieli z okrętu włodarze wód,
smagli śmiali chłopcy, dranni marynarze..
Korzenne wyspy z wielkimi palmami.
Fiordy z wodospadów wąskimi stróżkami.
Kryształowe góry tryskające z morza,
kiedy nad nimi kłębiła się zorza.
Zatoczki ukryte wśród wysp naszyjników -
w nich fortece, przysiółki, wioski przemytników.
Plaże po horyzont i wąskie cieśniny.
Syreny, delfiny, humbaki, morświny..
A choćby białe od kwiatów cesarskiej magnolii
odległe i tajemne wybrzeża Japonii.