Fioletowe Okulary

newsempire24.com 1 tydzień temu

**Fioletowe Okulary**

**DZIKI.**

Brudny i wychudzony pies pisnął z bólu. Kamień trafił go w łapę. Biegł, ile sił w nogach, nie oglądając się za siebie. Wiedział, iż to miejscowi chłopcy. Okrutni, źli, niebezpieczni. A on był tylko głodnym włóczęgą.

* * * *
Kuba wpatrywał się w mamę, nie rozumiejąc do końca, o czym mówi. Za niedługo kończy dziewięć lat. W jego życiu nigdy nie było taty, ani babci, ani dziadka. Kiedyś często pytał dlaczego, ale nigdy nie usłyszał odpowiedzi, którą mógłby pojąć.

A potem, rok temu, w ich życiu pojawił się Marek. Uścisnął mocno dłoń chłopca, przykucnął przed nim, jakby Kuba był malutki, i powiedział, iż teraz będzie z nimi mieszkał i może nazywać go tatą. Chłopiec początkowo się ucieszył, ale gwałtownie zrozumiał, iż to nie Marek wprowadza się do nich, ale oni do niego. Nie chciał się przeprowadzać – tu miał przyjaciół na podwórku i w szkole. Tu był jego pokój i zabawki… Mama obiecała, iż zabiorą wszystkie zabawki, a pokój będzie miał również tam. A przyjaciele? To tylko kwestia czasu… Kuba zaczął się złościć na Marka i unikał z nim rozmów.

* * * *
– Synku, idź się pobaw! Patrz, ile chłopaków gra na podwórku!
– Mamo, przecież ich nie znam…
– Kubusiu, co ty? Ja też nikogo tu nie znam i wierz mi, dla mnie też to trudne. Ale na pewno się przyzwyczaimy i poznamy wszystkich! Najważniejsze, żebyś zrobił pierwszy krok, potem już nie będzie strasznie! Zobacz, jaka fajna jest ta plac zabaw! Super, prawda?

Szybko zaprzyjaźnił się z chłopakami. Byli trochę starsi, ale było z nimi ciekawie i wesoło.
– Patrzcie, Dzikus! Szybko, łapcie kamienie! Dawaj, dawaj!
Kuba chwycił kamień i pobiegł za resztą. W drugim końcu podwórka, koło śmietników, kulejąc, szukał czegoś do zjedzenia stary pies. Gdy zobaczył biegnących chłopców, przygarbił się i uciekł w przeciwną stronę. Dzieci goniły go dalej. Pies schronił się w krzakach bzu rosnących niedaleko klatki Kuby.

– Co on wam złego zrobił?! – krzyczał do reszty. – On jest niewinny! Po co go gonicie?!
– O co ci chodzi? To bezpański pies! Może mieć wściekliznę! Jest dziki! Wszystkie takie psy są niebezpieczne!
– Ale choćby się do was nie zbliżył! Szuka tylko jedzenia! Nie bijcie go!
– Ty chyba nie masz rozumu?!

Chłopcy odeszli, a Kuba stał samotnie, nie wiedząc, co robić. Łzy spływały mu po twarzy, a nogi drżały. Skierował się do drzwi klatki schodowej, gdy nagle z krzaków wyjrzała para smutnych, uważnych oczu. *„A jeżeli naprawdę jest dziki?”* – przemknęło mu przez myśl. *„Skoczy na mnie…”* Przyspieszył kroku i zatrzasnął za sobą drzwi.

Nie mógł się uspokoić. Czekał, aż mama pójdzie do łazienki, napełnił kieszenie chlebem, wziął parę parówek i cicho wymknął się na dwór.
– Dzikus, Dzikus… – szeptał ledwo słyszalnie.

Krzaki się poruszyły, ukazując pysk psa. Rzucił mu parówkę, potem drugą, a na końcu oddał cały chleb. Pies jadł łapczywie, połykając kawałek za kawałkiem, rozglądając się nerwowo. Tak zaczęła się ich przyjaźń.

* * * *
– Kubuś, kupiłem nam bilety na mecz. Idziemy? – uśmiechnął się Marek.
– Nie mam czasu – burknął chłopiec, przekornie nadymając usta.

Tak było zawsze. Czy to nowa kolejka elektryczna, wyjście do wesołego miasteczka, czy zakazane burgery, za które mama strofowała Marka. Kuba zawsze był niezadowolony. Nie podobał mu się ten „mamin”… to nie jego ojciec… i nie zamierzał się z nim zaprzyjaźniać…

– Kubuś – mama uśmiechnęła się niepewnie – pamiętasz, jak zawsze chciałeś mieć babcię i dziadka?
– No… – zmarszczył brwi.

– Z Markiem bierzemy urlop, za tydzień jedziemy do nich na wieś! Na dwa tygodnie! Będzie super!
– Nie cieszy mnie to i nigdzie nie jadę. Nie mam czasu.
– Jak to „nie mam czasu”? I czym niby jesteś tak zajęty?
– NICZYM! Rozumiesz?! Oni NIE SĄ MOI, tylko jego! – wskazał na Marka. – To jedźcie sami! Ja zostaję!

Nie mógł zostawić Dzikusa. Pies dopiero co zaczął dochodzić do siebie, rany się goiły, a kulizna prawie zniknęła… Dwa tygodnie to za długo!

– Jak ty się odzywasz?! Co to za ton?! – zirytowała się mama.
– O co wam chodzi? – Marek wrócił z pracy w samą porę, by zostać świadkiem kłótni.

Kuba wpadł do pokoju i trzasnął drzwiami. Słyszał, jak mama i Marek się kłócą, a w ich rozmowie, wydawało mu się, padło imię psa. Zatkał uszy rękami… to wszystko przez niego… nigdy wcześniej mama tak na niego nie krzyczała…

– No i jak, stary? – Marek klepnął go w ramię. – Opowiesz mi w końcu, co cię tak absorbuje? – uśmiechnął się.
– Nie – odwrócił się gniewnie, próbując zrzucić jego dłoń.
– Nie gniewaj się. Chcę tylko pomóc. Może pokażesz mi w końcu tego swojego Dzikusa?

– Skąd wiesz…? – serce chłopca zabiło głośniej. Marek tylko się uśmiechnął. – Nie mów mamie… nikomu.
– A czemu ukrywasz swojego przyjaciela? – zmarszczył brwi.
– Chłopaki by się śmiali, mama by się gniewała – opuścił głowę.

– Słuchaj, mam propozycję! Zabierzmy go do dziadków! Będą zachwyceni! Tam jest dużo przestrzeni, łąka za domem, buda stoi pusta, a jedzenia dostanie pod dostatkiem! Na pewno mu się spodoba… a my będziemy przyjeżdżać co weekend – mrugnął porozumiewawczo. – Będzie super! Świeże powietrze, śpiew ptaków, raj!

– Dzikus będzie miał swój dom? Naprawdę?
– Jak Boga kocham! No już, myślałem, iż jesteś dorosły! Chciałem cię choćby zabrać na ryby!
– I Dzikus też pojedzie?
– Oczywiście! W końcu jesteśmy rodziną!
– Dziękuję, tato! – Kuba rzucił mu się na sKuba przytulił się mocno do Marka, a tamten pogładził go po głowie, wiedząc, iż właśnie zdobył coś znacznie cenniejszego niż zaufanie – jego serce.

Idź do oryginalnego materiału