Feniks: Nowe Życie z Popiołów

twojacena.pl 3 dni temu

Szedł powoli ulicami wymarłego miasta, jakby każdy krok wymagał od niego nadludzkiego wysiłku. Był już nie pierwszej młodości, ale do staruszka mu daleko. Jego wzrok – bystry, choć zmęczony – przesuwał się po opustoszałych budynkach, jakby szukał w nich śladów życia, które odeszło.

Wiatr hulał po ulicach niczym szalony, wplątując się w resztki rozbitych latarni, podnosząc śmieci i kręcąc nimi w zakurzonych piruetach. Latarnie trzeszczały, ale trzymały się – uparcie, tak jak i on.

Przystanął przy słupie ogłoszeniowym, jak robił to niemal codziennie. Wyblakłe plakaty dawno odwołanych spektakli znał już na pamięć. Sam nie wiedział, po co na nie patrzy – może z nadzieją, iż zobaczy coś nowego, a może po prostu z przyzwyczajenia.

— Ech… — westchnął w pustkę.

Teraz rozmawiał tylko ze sobą. Żywy głos choć trochę ożywiał martwą ciszę. Nagle rozległ się hałas – puszka z hukiem uderzyła o starą, zardzewiałą puszkę. Z wnętrza dobiegł dziwny, żywy szelest. Mężczyzna zaniepokoił się i podszedł. W tej samej chwili obok niego runął słup – dokładnie tam, gdzie stał sekundę wcześniej. Uderzenie strąciło warstwę plakatów, odsłaniając reklamę musicalu „Koty”.

Oszołomiony, wodził wzrokiem od zwalonego słupa do plakatu, aż znów usłyszał dźwięk z puszki. Odsunął kawałki gruzu, plastik, szmaty… i zastygł. Spod śmieci patrzyły na niego bursztynowe oczy. Należały do wychudzonego, pokrwawionego kota, który wyglądał, jakby przeszedł przez piekło.

Bez namysłu zdjął kurtkę, rozłożył ją na ziemi i, nie zważając na brud, wyciągnął biedne stworzenie. Owinął je, przytulił i ruszył do domu, zapominając, iż zwykle spaceruje do zmroku.

Za nim w powietrzu rozbrzmiewał znajomy głos drona:
— Uwaga! Do odlotu ostatniego transportu ewakuacyjnego pozostało trzydzieści dni…

Ale dziś go nie słuchał. Całą uwagę pochłaniał kot. Dniami i nocami się nim opiekował – karmił, mył, opatrywał rany. Z każdym dniem kot stawał się puszystszy, jaśniejszy, bardziej żywotny. Rudy, z bursztynowymi oczami, przypominał małe słoneczko. Pewnego dnia mężczyzna zwrócił się do niego:

— Nie lubisz być sam, co?
Kot pomruczał w odpowiedzi, jakby potakiwał.
— A ja się przyzwyczaiłem… — wzruszył ramionami.

Pewnego wieczoru, głaszcząc kota, zamyślił się:
— Jak cię w ogóle nazwać?
Kot leniwie spojrzał na niego.
— Feniks. Tak, pasuje – jesteś prawdziwym Feniksem.

I tak zyskał imię.

Gdy Feniks w pełni doszedł do siebie, znów wyszli na spacer. Miasto było wciąż martwe i ciche, ale już nie tak puste. We dwoje odczuwało się je inaczej. Tamtego dnia, gdy szli zakurzonym chodnikiem, dron przypomniał:
— Do odlotu ostatniego statku – trzy dni.

Pięć lat temu rozpoczęła się ewakuacja Ziemi. Planeta umierała – katastrofy klimatyczne, głód. Ludzie przenieśli się na Kepler-22b. Zostali tylko ci, którzy nie mogli lub nie chcieli odejść. On był wśród nich. Nie miał już żony, dzieci. Tylko wspomnienia. Ale teraz był Feniks. I wróciła wątpliwość.

W przeddzień odlotu nie spał. Kot też. Mruczał całą noc, jakby próbował zagłuszyć jego myśli. Rankiem, zdecydowany, zaczął się pakować. Kilka rzeczy, kot w torbie – i ruszyli na lotnisko.

Tłum był różnorodny: jedni odjeżdżali, inni żegnali. Dzieci, które rząd zabierał przymusowo. Ci, którzy wciąż mieli nadzieję.

Na burcie statku, który wylądował z rykiem, wielkimi literami widniała nazwa: FENIKS. Mężczyzna uśmiechnął się – to był znak.

Gdy przyszła kolej na kontrolę, oficer zatrzymał go:

— Proszę otworzyć torbę.
— To Feniks. To kot – powiedział.
Oficer zmarszczył brwi.
— Zwierzęta są zabronione. Rezerwa genetyczna została już ewakuowana.
— Ale on… nie ma nikogo. My nie mamy nikogo.
— Przykro mi – odpowiedział stanowczo. – Albo kot zostaje, albo pan.

Mężczyzna milczał. Feniks w torbie zwinął się, niespokojny, wyczuwając zagrożenie. I nagle – decyzja:

— No cóż, Feniksie, widocznie nie było nam pisane. Wracamy do domu. Dziękuję, panie oficerze.

Patrzyli, jak statek znika na niebie. Zmęczony, karmił kota. Zmierzch otulił ziemię. Wstał, zarzucił torbę na ramię. Ostatnie spojrzenie w stronę kosmosu.

I nagle – iskra oderwała się od pasa satelitów, gwałtownie spadając. Po chwili – delikatne lądowanie. Z kapsuły wyszedł… ten sam oficer.

— Pan! Świetnie, iż jeszcze tu jesteście! Szybko, do kapsuły! „Feniks” czeka!

— Ale… przepisy? — wyszeptał zaskoczony.

— Kapitan powiedział: Feniks musi być na „Feniksie”. To dobry znak. A zasady… czasem trzeba je złamać, żeby pozostać człowiekiem.

Kapsuła wzbiła się w niebo, zabierając mężczyznę i jego rudego towarzysza tam, gdzie zaczynało się nowe życie. Życie, w którym Feniks odrodził się – i poprowadził za sobą tego, który kiedyś postanowił zostać na umierającej Ziemi.

Idź do oryginalnego materiału