Trekking w Górach Simien to przeważnie punkt obowiązkowy w każdym planie podróży do Etiopii. I słusznie. To, iż pojedziemy w Góry Simien, wiedziałyśmy od początku. Jedyna rozkminka dotyczyła tego, na jak długo. Jeden dzień to trochę bez sensu, dwa za krótko, więc trzeba było tak ułożyć plan, by dłuższy trekking się zmieścił. Najwyższy szczyt w tych górach to Ras Daszen i by go zdobyć potrzeba cztery dni marszu. Ostatniego dnia trasa nie jest już podobno aż tak malownicza, więc ostatecznie wybrałyśmy wariant trzydniowy i zdobycie Imet Gogo. I to była bardzo dobra decyzja. Dlaczego? O tym za chwilę. We wpisie dowiecie się, dlaczego warto odwiedzić Góry Semien, jak wygląda szlak, jakie są warunki na kempingach, czyli znajdziecie wszystkie potrzebne informacje praktyczne, dotyczące organizacji trekkingu. Góry Simien w Etiopii, nazywane także Semien, tworzą Park Narodowy i są podobno najpiękniejszymi górami Afryki, serwując jedne z najbardziej spektakularnych krajobrazów na świecie. Ogromna erozja na przestrzeni milionów lat stworzyła poszarpane szczyty górskie, głębokie doliny na dnie ostrych urwisk i dramatyczną skarpę, która ciągnie się kilometrami z zapierającymi dech w piersiach widokami na surowe niziny poniżej. Te unikalne cechy doprowadziły do tego, iż owo pasmo górskie od dawna przyrównywane jest do Wielkiego Kanionu. W parku znajduje się kilka szczytów powyżej 4000 m n.p.m., w tym Ras Daszen, najwyższa góra Etiopii, która liczy sobie 4543 m n.p.m. Park został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO w 1978 roku jako drugie w historii miejsce o wyjątkowym pięknie. Dodatkowo żyje tu wiele endemicznych gatunków zwierząt, w tym słynne dżelady, których populacja jest tu największa, a także koziorożec abisyński, wilk etiopski , hieny oraz lamparty. Na trekking wyrusza się z miejscowości Debark. Niestety nie ma możliwości wjazdu do parku na własną rękę. Są dwie opcję, albo wykupujemy trekking w lokalnej agencji, która wszelkie formalności już załatwia sama, albo w Debark szukamy przewodnika, z którym ruszymy w góry i który zorganizuje całe przejście. jeżeli wybieramy się bowiem na kilka dni, potrzebny będzie kucharz oraz namioty do spania. Generalnie na teren parku wjeżdża się za skautami, czyli z uzbrojoną ochroną. Jednak nie jest to regułą, o czym naocznie się przekonałam, bowiem dwie osoby szlak przemierzały jedynie z przewodnikiem. Opcja druga, czyli zorganizowanie trekkingu w Debark poprzez przewodnika jest podobno tańsza, więc jeżeli komuś zależy na zbiciu ceny, która nie jest mała, warto spróbować. My jednak, jako iż plan, jest bardzo napięty, wybieramy opcję pierwszą, czyli lokalną agencję. Wybór pada na ETT, czyli Ethio Travel and Tour, która stała się jednym z największych lokalnych biur w Etiopii. Ma mnóstwo bardzo dobrych opinii, choć i negatywne też się znajdą. Niemniej przy takiej ilości, pewnie ciężko zawsze wszystko idealnie dopiąć. To, co ostatecznie decyduje o naszym wyborze, to darmowy transport prosto z gór do Aksum, co oznacza, iż nie musimy się przesiadać w autobus i tracić jednego dnia na dojazd. Trzydniowy trekking kosztuje 300 USD za osobę i jest to standardowa cena. Można zapłacić ciut mniej, ale o tym za chwilę. W cenę wliczone są następujące rzeczy: transport samochodem 4×4 z Gondar oraz do Aksum, przewodnik, skauci, kucharz i jego pomocnicy z całym sprzętem, muły niosące namioty i ekwipunek do spania (materace i śpiwory również są dostępne), koszt noclegu na kempingach, opłata za wstęp do parku, jedzenie, butelkowana woda mineralna. Cena nie obejmuje napojów alkoholowych, co jednak okazuje się nieprawdą, bowiem podczas kolacji przewodnik serwuje nam etiopskie wino oraz etiopski dżin, prawdopodobnie po to, by wszystko dobrze się strawiło. Za wycieczkę płacimy w Addis na lotnisku. Agencja wysyła swojego przedstawiciela, który przyjmuje od nas pieniądze i wystawia coś w rodzaju pokwitowania. Oczywiście aż do dnia odbioru zastanawiamy się, czy ktoś z ETT się pojawi i kiedy kierowca się spóźnia, pojawia się stres. Oczywiście wszystko przebiega zgodnie z ustaleniami. Jak wspomniałam, ETT to bardzo duża firma, więc jeżeli nie zatrzymujecie się na dłużej w Addis lub macie mało czasu w przesiadkę na kolejny lot, z pewnością będziecie mogli uiścić opłatę w innym mieście, jak np. w Lalibeli. Czy polecam ETT? Polecam. Cała obsługa na plus, przewodnik, skauci (bardzo sympatyczni i pomocni), kucharz i jego ekipa. Jedzenie przepyszne, kolacja zawsze jest trzydaniowa: zupa, drugie oraz syty deser. Jedyny zarzut to adekwatnie namioty, które mogłyby zostać już wymienione. Czasami jest problem z zamknięciem. Grupa nie jest duża, razem z nami liczy 8 osób, w tym rodzinka ze Słowenii oraz rodzinka z Kanady. Humory dopisują, a i wsparcie w trudniejszych momentach też jest. jeżeli zaś bardzo zależy Wam na cenie, możecie skontaktować się z niejakim Peterem Adal. To on dał nam najlepszą cenę. Transport do Aksum również chciał zorganizować, jednak dopiero dzień po trekkingu i za dodatkową opłatą. jeżeli więc chcecie wrócić do Gondar lub Debark, jego oferta może być korzystna. Namiar z polecenia od kogoś, kto z jego usług korzystał i był zadowolony, choć w Internecie znajdzie kilka bardzo negatywnych komentarzy pod jego adresem. Za trzydniowy trekking liczył sobie 230 USD od osoby, więc 70 zielonych zostaje w kieszeni. Jego adres mailowy to: [email protected], a numer whatsapp +251918721923. A jak wygląda sprawa, jeżeli chcemy wszystko zorganizować sami? Całą procedurę, jak już wspomniałam, trzeba zacząć w Debark, do którego dostaniemy się rano autobusem z Gondar. Teoretycznie autobus odjeżdża o 6:00, jednak może zdarzyć się opóźnienie. Warto być wcześniej, by mieć pewność, iż znajdzie się dla nas miejsce. Dworzec powinien być już otwarty od 5:00. jeżeli nie uda się nam dostać do autobusu, pozostają busy, ciut droższe, ale nieznacznie. Autobus z Gondar do Debark jedzie około dwóch godzin. W Debark musimy udać się do biura Parku Narodowego, by załatwić wszelkie formalności. Za co trzeba będzie zapłacić? Za wejście do parku (90 birr za osobę za jeden dzień), za kemping – jeżeli chcemy spać w namiotach (10 birr za osobę za dzień), za lodgę – jeżeli chcemy spać pod dachem (120 birr za osobę, jest to tak naprawdę budynek z łóżkami o niskim standardzie), wynajęcie sprzętu, zatrudnienie przewodników, skautów i tragarzy (cennik na zdjęciu) oraz oczywiście za wynajęcie transportu do bram parku i potem z powrotem z parku do Debark. Cena za samochód zależy od miejsca i tak Buyt ras -1100 birr, Sankaber – 1600 birr, Ayenameda (Geech) – 2000 birr oraz Chenneke – 2400 birr. I uwaga, to jest koszt za transport tylko w jedną stronę. jeżeli natomiast wybierzemy się na jednodniową wycieczkę, za powrót zapłacimy połowę ceny. Nie ma zwrotów, jeżeli uiścimy już opłaty, a zrezygnujemy, nikt nam pieniążków nie zwróci. Trasa: z Gondar do Sankobar (kemping) Pokonany dystans: 8,5 km Pierwszy nocleg na kempingu na wysokości 3200 metrów n.p.m. Dla osób chodzących po górach trasa teoretycznie niezbyt trudna, jednak wysokość robi swoje, szczególnie z ciężkim plecakiem. Około godziny 9:00 rano zostajemy odebrane z hotelu w Gondar przez kierowcę z ETT, by następnie pojechać po kolejnych uczestników. I jak to w Afryce.. kto by się spieszył. Czas oczekiwania na załadowanie prowiantu oraz sprzętu plus zebranie wszystkich wycieczkowiczów trochę się dłuży, ale wychodzi na to, iż wszystko jest wkalkulowane w grafik. Z Gondar udajemy się do Debark, gdzie każdy udający się w Góry Simien musi się zatrzymać. Czas przejazdu to niecałe dwie godziny. Tutaj uzyskujemy pozwolenie na wjazd do parku, a do tego każdy musi wpisać się do specjalnego zeszytu, dokumentujące osoby, wjeżdżające na teren gór. W Debark dołącza do nas także dwóch uzbrojonych skautów, którzy okazują się być bardzo sympatycznymi i pomocnymi kompanami. Trekking teoretycznie zaczyna się przy Simien Lodge, jednak tylko teoretycznie, gdyż tutaj nastąpuje jedynie przystanek na obserwację pierwszych dżelad. Akurat tak się składa, iż całe stado schodzi nieco niżej i pojawia się tuż za wjazdem do parku. Trasa z Debark do tego miejsca to już konkretna szutrówka i wcale nie jest to krótki odcinek. Dżelady (Theropitecus gelada) to endemiczny gatunek małp, występujący tylko na Wyżynie Abisyńskiej. Największa ich populacja żyje w Górach Simien. Owe małpy bardziej przypominają owce, bowiem nie chodzą po drzewach, a żywią się korzeniami traw. Nie są w ogóle agresywne. Żyją na wysokości 1800-4400 m n.p.m. Z krótkimi palcami dżelady są wytrawnymi wspinaczami. Wieczorem zwierzęta dosłownie “opadają w przepaść”, gdzie szukają miejsca na nocleg. Śpią skulone na półkach skalnych lub w jaskiniach. Te zwierzęta, przypominające pawiany, są najbardziej naziemnymi naczelnymi na świecie, z wyjątkiem ludzi. Jako zjadacze traw są ostatnim żyjącym gatunkiem starożytnych naczelnych, które ciągle się pasą i które kiedyś były bardzo liczne. Dżelady spędzają większość dnia, siedząc i skubiąc trawę oraz zioła. Mają tłuste poduszki w tylnej części siedzeniowej, a wiec są dobrze przystosowane do takiej aktywności. Znane są z nadmiernie wegetariańskiego stylu życia. Są to trawożercy, co oznacza, iż ich dieta składa się w 90% z trawy. Są jedynymi żywymi naczelnymi, których pożywienie stanowią niemal całkowicie rośliny. To cecha bardziej powszechna u zwierząt kopytnych, takich jak jelenie i bydło, niż u małp. Trawa nie jest najbogatszym źródłem pożywienia w przyrodzie, więc dżelady muszą jeść nieustannie, aby uzyskać składniki odżywcze, których potrzebują, by przetrwać. W celu uzupełnienia swojej diety, konsumują kwiaty oraz zawzięcie kopią w ziemi, by dostać się do bogatych w składniki odżywcze korzeni pod powierzchnią. Mogą spędzać do 10 godzin dziennie, jedząc trawę, co oznacza, iż jedzą przez większość swojego życia. Dżelady żyją w społeczeństwach wielopoziomowych. Najmniejsza to rodzina, stabilna jednostka jednego samca lub kilku samców, od dwóch do dziesięciu samic i ich zależnego potomstwa. Jednostki rodzinne tworzą zespoły, które podróżują razem w ciągu dnia. Czasami parady dżeladowe tworzą duże stada liczące do 1200 osobników. Są to jedne z największych grup zaobserwowanych wśród naczelnych. Dżelady mogą tworzyć tak duże grupy, ponieważ żywią się głównie trawą, która jest szeroko dostępna. Samce są większe i bardziej owłosione niż samice. Męski przywódca dominuje nad wszystkimi innymi członkami swojej rodziny, ale ostatecznie zostaje zastąpiony przez młodszego rywala. Walki podczas tych wymian mogą być brutalne i hałaśliwe. Istnieje ścisła hierarchia dominacji wśród samic w jednostce rodzinnej. Dżelady nazywane są czasami pawianami „krwawiącego serca” z powodu niezwykłego zabarwienia na ich klatkach piersiowych. Podczas, gdy ta część ciała u innych małp w większości pokryta jest futrem, u dżelad jest łysa. Widoczna jest tu charakterystyczna czerwona plamka skóry pośrodku piersi. Ta dziwna cecha jest bardzo ważna dla dżelad, szczególnie jeżeli chodzi o krycie. Kiedy samica gotowa jest do kopulacji, jej klatka piersiowa rumieni się na czerwono, aby zasygnalizować pobliskim samcom, iż jest w rui. Klatka piersiowa samców również staje się czerwona, gdy nagromadzi się testosteron. Największe samce alfa mają zwykle najjaśniejsze plamki. Podobnie, jak wiele innych gatunków, rodziny są zdominowane przez samca alfa, który ma specjalne przywileje w plemieniu. Jednak często nie rości sobie on wyłącznych praw do krycia samic tej grupy. Badania wykazały, iż wiele alf pozwala na wpuszczanie młodszych osobników do swojej grupy, kawalerów, którzy będą próbowali kopulować z członkami haremu alfa. Chociaż może się to wydawać złym rozwiązaniem dla alfa, w rzeczywistości przynosi korzyść grupie. Mimo, iż alfa ma pewną konkurencję ze strony młodszych samców, średnio przez cały czas będzie ojcem około 83% dzieci. Dodatkowa korzyść, wynikająca z posiadania kilku dodatkowych samców, to większe możliwości obrony stada. Z badań lotniczych wynika, iż w latach 70. w Etiopii istniało 500 000 przedstawicieli tego gatunku. Od tego czasu dżelady są coraz bardziej narażone na wpływ ingerencji człowieka poprzez rolnictwo, jego rozwój, co powoduje zmniejszanie się obszaru łąkowego. w tej chwili realizowane są badania mające na celu ustalenie, ile dżelad przetrwało do dziś. Jak wszystkie naczelne, dżelady są wysoce inteligentnymi stworzeniami, które wykazują zdolność wyższego rozumowania. Mają także możliwość komunikowania się ze sobą, a choćby mogą organizować naloty, by kraść żywność od rolników. Konflikt z ludźmi stopniowo nasilał się, sytuacja nabrała rozpędu, gdy ludzie zaczęli uprawiać ziemię na ojczystej ziemi dżelad. Po zniknięciu żerowisk dżelady są bardziej narażone na głód i mogą przeprowadzać naloty o wysokim ryzyku w akcie desperacji. Dżelady są w stanie wykonać niezwykłe zadania umysłowe. Po pierwsze, jak już wspomniałam wyżej, mogą bardzo skutecznie komunikować się ze sobą poprzez szereg specjalistycznych połączeń i wskazówek wizualnych. Zidentyfikowano około 30 połączeń, z których każde ma swoje unikalne znaczenie. W przeciwieństwie do większości naczelnych, które chrząkają, dżelady używają także innych znaków. Wykorzystują kombinację przygryzania warg i wokalizację, aby stworzyć dialekt, który jest niezwykle podobny do mowy. Po obserwacji tych jakże niezwykłych zwierząt, udajemy się dalej w miejsce wyznaczone na lunch. Tego dnia obsługa serwuje standardowo kanapkę z kapustą, gotowane ziemniaki...