EMOCJE NA TALERZU. DLACZEGO SIĘGAMY PO JEDZENIE, GDY NIE JESTESMY GŁODNE?

basiaszmydt.pl 1 dzień temu

Jeszcze kilka lat temu uwielbiałam piątki z jednego, bardzo ważnego powodu. W piątki mogłam NAPRAWDĘ odpocząć. Po długim, wyczerpującym fizycznie i psychicznie tygodniu w końcu był czas na oddech. Zatem jako zorganizowana kobieta w piątki jechałam na stację benzynową, nie tylko po to, by zatankować auto na kolejny tydzień, ale również po to, by zakupić paczkę świeżutkich, chrupiących i solonych chipsów i butelkę schłodzonego chardonnay. Po powrocie do domu pozwalałam moim dzieciom odpalić komputery z Minecraftem, a sama z euforią i piosenką na ustach siadałam na sofie. W końcu był piątek, a to był mój czas! Do kieliszka nalewałam winko, do którego wrzucałam dwie kostki lodu, obok stawiałam miskę z chipsami i włączałam film albo zaczynałam scrollowanie ekranu telefonu. Bawiłam się doskonale i według mnie naprawdę się relaksowałam.

Gdy zaczynałam chrupać pierwszą garść tych chipsów i popijałam je łykiem lodowatego wina, czułam ulgę, niesamowitą ulgę, iż ten tydzień się kończy. A ja tak fajnie umiem sobie zorganizować ten wolny wieczór i tak sprytnie potrafię o siebie zadbać. No i naprawdę znam się na prawdziwych, „dziewczyńskich” przyjemnościach.

Tego mi było właśnie trzeba!
A przynajmniej tak mi się wydawało.

Bo chwilę później do ucha zaczął mi szeptać mój wewnętrzny głos, mój zawsze obecny krytyk wewnętrzny. Nasz dialog wyglądał mniej więcej tak:

  • Znowu to robisz…Znowu sama siebie oszukujesz, a przypominam ci, iż miałaś być najlepszą wersją siebie, miałaś być fit, a kolejny raz zawiodłaś.
  • Przecież od jednej paczki chipsów jeszcze nikomu nic się nie stało. Bez przesady. Wszystko jest dla ludzi! Zasługuję na to, jak mało kto! Bawmy się! Należy mi się! I tak jestem super! A może jednak nie…?
  • No może i zasługujesz, ale super to raczej nie jesteś. Na Twoim miejscu ogarnęłabym się i zamiast kolejnych chipsów zrobiłabym plan działania na najbliższy tydzień. Dołóż sobie coś do listy zadań, bo na moje oko to robisz za mało, a już na pewno za dużo jesz i za mało się starasz. No już, dokończ te chipsy, ale wiedz, iż tego nie pochwalam.
  • Racja… wiem, iż nie powinnam, ale one tak cudownie chrupią! I to wino… Ale od jutra, od następnego poniedziałku wezmę się za siebie, jak nigdy! Obiecuję! ALbo wiem! Zrobię to od razu!

Zazwyczaj brałam wtedy do ręki notes i robiłam plany na przyszły tydzień mojego nowego, lepszego życia. Robiłam bardzo długie listy zadań do zrobienia. Zadań, z którymi miałam nadzieję poradzić sobie dużo lepiej niż ostatnio. Miałam udowodnić sobie i wszystkim, iż wszystko jest kwestią organizacji i iż jak się chce, to się potrafi. Koniec kropka.

Takich sytuacji było dużo, dużo więcej. Nie zawsze pocieszycielem było winko i chipsy. Czasem był to fast food jedzony w aucie na parkingu tak, żeby nikt nie widział. Jedząc go, z każdym kęsem czułam wstyd, bo przecież obiecywałam sobie, iż prawdziwie o siebie zadbam, a „zadbana kobieta” w mojej definicji nie mogła jeść burgerów na parkingu.

Czasami byłam wciąż tak bardzo zajęta w ciągu dnia, iż zapominałam o tym, żeby zjeść porządny obiad. Doprowadzałam się wtedy do tak wielkiego głodu, iż gdy już znalazłam się w kuchni, to dosłownie rzucałam się na jedzenie. Potrafiłam zjeść niemal cały bochenek chleba z masłem, mrucząc przy tym z zadowolenia i powtarzając sobie, iż chyba nic mi w życiu nie smakuje tak bardzo, jak ten świeży chleb z masłem. Jadłam go jeszcze długo po tym, jak do mojego mózgu dotarła informacja, iż jestem już syta.

Czasami jadłam przez cały dzień, bo jedzenie, które wkładałam do ust, zamiast dodawać mi energii-zabierało ją. A czasami dlatego, iż dzięki niemu nie musiałam zajmować się sprawami, którymi powinnam była się zająć. Łatwiej było coś zjeść, niż zmierzyć się z tym, co czekało w środku.

Dziś wiem, iż nie byłam wtedy głodna.
Byłam zmęczona, samotna, przytłoczona obowiązkami.
Może czułam lęk.
Potrzebowałam ulgi, ale nie umiałam tego nazwać ani sobie z tym poradzić.
Szukałam pocieszenia w jedzeniu, bo to był wtedy najprostszy sposób, jaki znałam.

Czy znajdujesz w tych słowach choć odrobinę siebie i swoich historii?
Czy zdarza Ci się tak zachowywać?

Jeśli kiwałaś głową ze zrozumieniem, to wiedz, iż NIE JESTEŚ SAMA, a emocjonalne jedzenie jest po prostu reakcją na stres. To sposób, w jaki próbujemy zagłuszyć emocje, których nie chcemy dopuścić do głosu. Jedzenie pod wpływem emocji to nic innego jak próba znalezienia szybkiego sposobu na ulgę, żeby przez chwilę poczuć się lepiej. Albo żeby nie czuć wcale.

I czasami to działa. Ba! Czasami działa latami, bez żadnych widocznych konsekwencji.
Tak było u mnie. Mogłam opychać się drożdżówkami i czekoladowym ciastem, mogłam co weekend urządzać przyjęcia, podczas których wino lało się strumieniami, a życie było tak piękne. Mogłam wiele. I byłam bezkarna. Do czasu. Bo kiedy skończyłam 37 lat, moje ciało powiedziało:
„Dość. Dłużej tak się bawić nie będziemy. Pora stanąć ze sobą w prawdzie. Dług, który zaciągnęłaś wobec mnie, jest już zbyt duży. Więcej Ci nie dam.”

No i skończyło się moje rumakowanie.
A ja zapłaciłam za to wysoką cenę.

Z emocjonalnym jedzeniem problem jest taki, iż działa tylko na krótką metę. Pociesza nas i koi, ale na chwilę. Nie dotyka sedna problemu. Nie pozwala zobaczyć, ani poczuć tego, co naprawdę boli. To jak zamiatanie kłopotów pod gruby dywan. Jesz pyszną drożdżówkę, potem kolejną i kolejną i świat znowu staje się piękny. Dolewasz sobie następną lampkę wina i znowu jesteś królową życia. Opychasz się pizzą, a potem, by zmniejszyć wyrzuty sumienia, robisz długą listę zadań. Bo ogarnięta i zajęta masz szansę stać się, według siebie, bardziej wartościowa. Od jutra będziesz najlepszą wersją siebie. Masz to przecież na piśmie. Tylko że… to nie o to chodzi. To zupełnie nie o to chodzi.

Uwierz mi, można żyć tak, żeby w tym życiu było miejsce i na ciastko, i na chipsy, i na wino, ale niech to nie będzie Twój jedyny wentyl bezpieczeństwa. Możesz poszerzyć swój repertuar sposobów na ulgę. Takich, które naprawdę Ci służą. Możesz skończyć z tym błędnym kołem głodu, objadania, wyrzutów sumienia, obietnic, iż „od jutra wszystko się zmieni” i wracania do tych samych schematów.

Nie musisz już się tak męczyć.
Już wystarczy.

Jedyne, co musisz, to nauczyć się słuchać swojego ciała i uczciwie odpowiadać sobie na pytanie:

„Jak ja się teraz czuję? Ale tak naprawdę.”

I najważniejsze:

MUSISZ RAZ NA ZAWSZE SIĘ OD SIEBIE ODPIEPRZYĆ.

Wdech i wydech. I jeszcze raz. Wdech i wydech.

Po pierwsze skończ z zadręczaniem się, iż przez te wszystkie lata regulowałaś się jedzeniem. Widocznie inaczej nie umiałaś. Widocznie tego potrzebowałaś. Tak po prostu było. To, iż czytasz te słowa oznacza, iż wciąż Ci na sobie zależy. przez cały czas chcesz znaleźć lepsze sposoby na smutek niż pudełko lodów czekoladowych.

Po drugie przestań być dla siebie tak surowa. Przestań być dla siebie wredną suką.
Nikt nie potrafi Ci dowalić tak jak Ty sama. Więc raz jeszcze: wdech i długi wydech.
Od dziś nie będziesz traktować siebie w ten sposób. Nie będziesz mówić do siebie rzeczy, których nie powiedziałabyś nikomu innemu. Bądź dla siebie wyrozumiała, troskliwa i czuła.
Słuchaj siebie i dostrzeż siebie. I podziwiaj nie za to, iż odhaczyłaś wszystko z listy zadań, ale za każdy maleńki krok, który robisz w stronę swojego zdrowia i spokoju.

Nie jesteś sama. Każda z nas czasem się gubi. Najważniejsze to nauczyć się do siebie wracać ze zrozumieniem, wybaczeniem sobie i z czułością. Najważniejsze to pamiętać, iż powinnyśmy być dla siebie dobre.

Ja bardzo chętnie będę Ci stale o tym przypominać. Tutaj na blogu w moich tekstach, na

, ale i w moim newsletterze, do którego serdecznie Cię zapraszam.

Zapisz się do mojego newslettera, by nie przegapić kolejnych tekstów o relacji z samą sobą, o emocjach, o zmianach, które czasem nas zaskakują, o jedzeniu, które odżywia, a nie wywołuje poczucie winy i o czułym, fajnym, kobiecym rozwoju.

Idź do oryginalnego materiału