Echo przeszłości: tragedia Wiery

newsempire24.com 2 tygodni temu

Echa przeszłości: tragedia Wandy Nowak

Wanda Nowak stała przed zniszczoną klatką schodową, ściskając w drżących dłoniach kopertę. Dziewięciopiętrowy blok w zapomnianej dzielnicy miasta Kołobrzeg wydawał się obcy, jakby z innego świata. Ale gdzieś tam, na czwartym piętrze, mieszkał jej syn. Trzydzieści lat temu zostawiła go – małego chłopca z niesforną grzywką. Teraz miał trzydzieści pięć lat…

– Głupota – szepnęła, wpatrując się w przyćmione okna bloku. – Po prostu beznadziejna głupota…

Na ławce pod blokiem siedziały starsze kobiety, plotkujące o sąsiadach. Jedna z nich zawołała:

– Do kogo pani idzie, moja droga?

– Do Jakuba… Jakuba Kowalskiego – głos Wandy zadrżał, imię syna zabrzmiało jak echo z przeszłości.

– Do Kuby? – ożywiła się staruszka. – Dobry chłopak, uprzejmy, zawsze się kłania. Pani jest mu kim?

Wanda milczała, gwałtownie wchodząc do klatki schodowej. Kim była dla niego? Matką, która nie widziała go przez trzydzieści lat? Obcą kobietą z tym samym nazwiskiem? W windzie wyjęła lusterko. Siwe włosy, zmarszczki wokół oczu – w wieku pięćdziesięciu sześciu lat czasu nie ukryje się pod makijażem. Czy pamiętał jej twarz? A może w jego pamięci pozostał tylko mglisty obraz?

Czwarte piętro. Mieszkanie po lewej. Z pewnością był żonaty… Wanda uniosła rękę do dzwonka, ale palce zdradziecko zadrżały. Stała tak minutę, dwie, pięć. W końcu, niezdolna do decyzji, zeszła na dół i wrzuciła kopertę do skrzynki pocztowej.

„Jakubie. Wiem, iż nie mam prawa prosić. Ale daj mi szansę wytłumaczyć się. Mama. Zadzwoń, oto mój numer…”

Mama. Jak dziwnie brzmiało to słowo, gdy nie wypowiadało się go przez trzydzieści lat. Wanda wróciła do samochodu i siedziała tam do wieczora, obserwując wejście do bloku. Wysoki mężczyzna z teczką – żywy obraz ojca. To on. Obok młoda kobieta z torbami z supermarketu – pewnie żona. Rozmawiali, śmiali się. Zwykła rodzina, zwykły wieczór. Czy przeczytał jej list? Czy zadzwoni?

Telefon zadzwonił, gdy już miała odjeżdżać. Dzwonił Tomasz, jej były mąż.

– Po co przyjechałaś? – jego głos, tak znajomy, brzmiał zmęczony i zimny.

– Tomaszu…

– Nie zaczynaj. Po prostu powiedz – po co?

– Chcę zobaczyć syna – głos Wandy się załamał.

Tomasz prychnął, a w tym dźwięku było tyle bólu i pogardy.

– Syna? Trzydzieści lat nie chciałaś, a teraz nagle zapragnęłaś?

– Ty nie rozumiesz…

– Nie, to ty nie rozumiesz – jego głos stał się cichszy, ale twardszy. – Gdzie byłaś, gdy chorował? Gdy w szkole go prześladowali? Gdy zdawał na studia? Gdzie byłaś przez te wszystkie lata?

Wanda milczała. Co mogła powiedzieć?

– Zadzwonił do mnie. Powiedział, iż wyrzucił twoją kartkę – dodał Tomasz. – Wyjedź, Wanda. Spóźniłaś się. O trzydzieści lat.

Rozłączył się. Wanda siedziała, wpatrując się w ciemne okna. Przypomniała sobie małego Kubę, który wołał ją nocą. Jak wstawała, kołysała go, nucąc kołysankę… Dlaczego wtedy wyjechała? Dlaczęgo nie walczyła o niego?

Następnego dnia wróciła. Poczekała, aż Tomasz wyjdzie do pracy, i podążyła za nim. Zaparkowała pod jego biurem, weszła za nim. Nie zmienił się – ta sama wyprostowana postawa, ten sam uważny wzrok. Tylko skronie zupełnie posiwiałe.

– Prosiłem, żebyś wyjechała – rzucił, widząc ją.

– Tomaszu, proszę. Chcę tylko z nim porozmawiać. Wytłumaczyć…

– Co wytłumaczyć? – skrzywił się, jakby od bólu. – Jak odeszłaś do nowego męża? Jak układałaś sobie życie? Jak o nas zapomniałaś?

– Nie zapomniałam! – łzy popłynęły jej po twarzy. – Każdego dnia myślałam o nim!

– Myślałaś? – gorzko się uśmiechnął. – A ja go wychowywałem. Sam. Nie spałem w nocy, gdy chorował. Odprowadzałem do szkoły. Uczyłem być mężczyzną. A ty – myślałaś.

Wanda opuściła głowę. W poczekalni było cicho, tylko tykał zegar.

– Wiesz, o co pytał w dzieciństwie? – głos Tomasza stał się niemal szeptem. – Tato, dlaczego mama mnie nie kocha? Co miałem mu odpowiedzieć?

– Kochałam go! Kocham! – Wanda łkała.

– Nie, Wanda. Kochałaś siebie. Swoją wolność. Swoje marzenia. A jego – nie.

Wyszła z biura, ledwie trzymając się na nogach. W samochodzie ręce drżały tak, iż nie mogła zapalić silnika. Przed oczami miał małego Kubę, pytającego, dlaczego mama go nie kocha. Jak mogła? Jak?

Wieczorem znów pojechała pod jego dom. Zobaczyła na podwórku żonę Jakuba – rozpoznała ją po wczorajszym spotkaniu.

– Przepraszam! – krzyknęła Wanda, głos się załamał. – Mogę na chwilę?

Kobieta odwróciła się, jej wzrok był nieufny.

– Kim pani jest?

– Ja… – Wanda zawahała się, słowa paliły gardło. – Jestem mamą Jakuba.

– Ach, ta mama – w głosie kobiety, która przedstawiła się jako Kinga, była gorycz.

– Proszę, muszę z nim porozmawiać.

– Po co? – Kinga pokręciła głową. – Żeby znowu go zranić?

– Nie, ja…

– Wie pani – Kinga poprawiła torbę na ramieniu – on nigdy o pani nie mówi. Nigdy. Dla niego ten temat nie istnieje. I ja, na pani miejscu…

– Kinga! Gdzie się podziałaś? – rozległ się głos.

Obie drgnęły. Pod blokiem stał Jakub – wysoki, barczysty, tak podobny do młodego Tomasza. Patrzył na nie, marszcząc brwi.

– Jakubie! – Wanda podeszła do niego, serce waliło w gardle. – Jakubie, to ja…

Patrzył na nią chłodno, jak na obcą.

– Wiem, kim pani jest – powiedział spokojnie. – I nie chcę rozmawiać.

– Synku…

– Nie nazywaj mnie tak – jego głos stał się ostry. – Pani mnie zostawiła. Nie byłem pani potrzebny. Teraz pani nie jest mi potrzebna.

– Daj mi się wytłumaczyć”Wanda odwróciła się i odeszła powoli, wiedząc, iż największą karą nie była jego nienawiść, ale obojętność.”

Idź do oryginalnego materiału