Echo przeszłości: tragedia kobiety

twojacena.pl 22 godzin temu

*Zapiski samotnego mężczyzny*

**Echa przeszłości: tragedia Celiny**

Celina Nowacka stała przed zniszczonymi drzwiami klatki schodowej, ściskając w drżących dłoniach kopertę. Dziewięciopiętrowy blok na jednym z osiedli w Łodzi wydawał się obcy, jakby z innego świata. A jednak gdzieś tam, na czwartym piętrze, mieszkał jej syn. Trzydzieści lat temu zostawiła go – małego chłopca z niesforną grzywką. Teraz miał trzydzieści pięć lat…

– Głupota – szepnęła, wpatrując się w przyciemnione okna. – Po prostu beznadziejna głupota…

Na ławce pod blokiem siedziały starsze panie, plotkujące o sąsiadach. Jedna z nich skinęła głową:

– Do kogo pani idzie, kochanie?

– Do Marka… Marka Piotrowicza – głos Celiny zadrżał, imię syna zabrzmiało jak echo z przeszłości.

– Do Marka? – ożywiła się sąsiadka. – Dobry chłopak, zawsze się kłania. Pani mu kto?

Celina milczała, gwałtownie wchodząc do klatki schodowej. Kim była dla niego? Matką, która nie widziała go przez trzydzieści lat? Obcą kobietą z tym samym nazwiskiem? W windzie wyjęła lusterko. Siwe włosy, zmarszczki wokół oczu – w wieku pięćdziesięciu sześciu lat czasu nie da się ukryć pod makijażem. Czy pamiętał jej twarz? Czy w jego pamięci został tylko mglisty obraz?

Czwarte piętro. Mieszkanie po lewej. Pewnie żonaty. W jego wieku inaczej być nie mogło… Celina uniosła rękę do dzwonka, ale palce zdradliwie zadrżały. Stała tak minutę, dwie, pięć. W końcu, niezdolna do działania, zeszła na dół i wrzuciła kopertę do skrzynki pocztowej.

*„Marku. Wiem, iż nie mam prawa prosić. Ale daj mi szansę wytłumaczyć się. Mama. Zadzwoń, oto mój numer…”*

Mama. Jak dziwnie brzmiało to słowo, gdy nie zostało wypowiedziane przez trzydzieści lat. Celina wróciła do samochodu i siedziała tam do wieczora, obserwując klatkę schodową. Wysoki mężczyzna z teczką – żywy obraz ojca. To on. A młoda kobieta z torbami ze sklepu – pewnie żona. Rozmawiali, śmiali się. Zwykła rodzina, zwykły wieczór. Czy przeczytał jej list? Czy zadzwoni?

Telefon zadzwonił, gdy już zamierzała odjechać. Dzwonił Józef, jej były mąż.

– Po co przyjechałaś? – jego głos, tak znajomy, brzmiał zmęczonym i zimnym tonem.

– Józefie…

– Nie zaczynaj. Po prostu powiedz – po co?

– Chcę zobaczyć syna – głos Celiny załamał się.

Józef prychnął, a w tym dźwięku było tyle bólu i pogardy.

– Syna? Trzydzieści lat nie chciałaś, a nagle zmieniło się?

– Nie rozumiesz…

– Nie, to ty nie rozumiesz – jego głos stał się cichszy, ale twardszy. – Gdzie byłaś, gdy chorował? Gdy w szkole go gnębili? Gdy zdawał na studia? Gdzie byłaś przez te wszystkie lata?

Celina milczała. Co mogła powiedzieć?

– Zadzwonił do mnie. Powiedział, iż wyrzucił twój liścik – dodał Józef. – Wyjedź, Celino. Spóźniłaś się. O trzydzieści lat.

Rozłączenie zabolało jak cios. Celina siedziała, wpatrując się w ciemne okna. Przypomniał jej się mały Marek, wołający ją w nocy. Jak wstawała, kołysała go, śpiewając kołysankę… Dlaczego wtedy wyjechała? Dlaczęj nie walczyła o niego?

Następnego dnia wróciła. Poczekała, aż Józef wyjdzie do pracy, i podążyła za nim. Zaparkowała pod jego biurem, weszła za nim. Nie zmienił się – ta sama prosta postawa, ten sam uważny wzrok. Tylko skronie zupełnie siwe.

– Prosiłem, żebyś wyjechała – rzucił, widząc ją.

– Józefie, proszę. Chcę tylko z nim porozmawiać. Wytłumaczyć…

– Co tłumaczyć? – skrzywił się, jakby z bólu. – Jak odeszłaś do nowego mężczyzny? Jak układałaś sobie nowe życie? Jak o nas zapomniałaś?

– Nie zapomniałam! – łzy spłynęły po jej policzkach. – Każdego dnia myślałam o nim!

– Myślałaś? – gorzko się uśmiechnął. – A ja go wychowywałem. Sam. Nie spałem, gdy chorował. Odprowadzałem do szkoły. Uczyłem go być mężczyzną. A ty – myślałaś.

Celina opuściła głowę. W recepcji panowała cisza, tylko tykał zegar na ścianie.

– Wiesz, o co pytał w dzieciństwie? – głos Józefa stał się niemal szeptem. – Tato, dlaczego mama mnie nie kocha? Co miałem mu odpowiedzieć?

– Kochałam go! Kocham! – Celina łkała.

– Nie, Celino. Kochałaś siebie. Swoją wolność. Swoje marzenia. A jego – nie.

Wyszła z biura, ledwo trzymając się na nogach. W samochodzie ręce trzęsły się tak, iż nie mogła zapalić silnika. Przed oczami miał małego Marka, pytającego, dlaczego mama go nie kocha. Jak mogła? Jak?

Wieczorem znów pojechała pod jego dom. Zobaczyła na podwórku żonę Marka – poznała ją po wczorajszym spotkaniu.

– Przepraszam! – zawołała Celina, głos się załamał. – Mogę na chwilę?

Kobieta odwróciła się, jej spojrzenie było ostrożne.

– Kim pani jest?

– Ja… – Celina zawahała się, słowa paliły gardło. – Jestem matką Marka.

– Ach, ta matka – w głosie kobiety, która nazywała się Kinga, zadrżała gorycz.

– Proszę, muszę z nim porozmawiać.

– Po co? – Kinga potrząsnęła głową. – Żeby znowu go zranić?

– Nie, ja…

– Wie pani – Kinga poprawiła torbę na ramieniu – on nigdy o pani nie mówi. W ogóle. Dla niego ten temat nie istnieje. I na pani miejscu…

– Kinga! Gdzie się podziewasz? – rozległ się głos.

Obie drgnęły. Pod klatką stał Marek – wysoki, barczysty, tak podobny do młodego Józefa. Patrzył na nie, marszcząc brwi.

– Marku! – Celina podeszła do niego, serce waliło w gardle. – Marku, to ja…

Spoglądał na nią zimno, jak na obcą.

– Wiem, kim pani jest – powiedział spokojnie. – I nie chcę rozmawiać.

– Synu…

– Nie nazywaj mnie tak – jego głos stał się ostry. – Pani mnie porzuciła. Nie byłem pani potrzebI nigdy więcej nie wróciła do tego bloku, bo zrozumiała, iż czasem miłość to umieć odejść, gdy już nie ma dla ciebie miejsca.

Idź do oryginalnego materiału