Dziurawe skarpetki mojego syna

newskey24.com 15 godzin temu

Dziurawe skarpety mojego syna

Gdy mój syn Tadeusz z synową Zofią przyszli do mnie na obiad, jak zwykle przygotowałam stół od święta: rosół, schabowe, ziemniaki i surówkę – wszystko, co on lubi. Ale gdy Tadeusz zdjął buty w przedpokoju, omal nie padłam: na obu jego skarpetach widniały ogromne dziury, z których bezczelnie wystawały palce! Zamarłam jak rażona piorunem. To ma być mój syn, którego wychowałam, ubierałam, uczyłam dbać o siebie? I gdzie, przepraszam, miała oczy jego żona? Rozumiecie, to już przesada! Do teraz nie mogę dojść do siebie po tym widoku i muszę się wygadać, bo inaczej eksploduję ze złości.

Ja, Wanda Nowak, całe życie starałam się, by mojemu Tadkowi niczego nie brakowało. Szyłam mu koszule, kupowałam najlepsze buty, choćby gdy sama musiałam oszczędzać. Dorósł, został inżynierem, ożenił się z Zofią – dziewczyną, która wydawała mi się miła i zaradna. Mają własne mieszkanie, oboje pracują, w teorii wszystko gra. Nie wtrącam się, ale czasem zapraszam ich na obiad, żeby się zobaczyć, poczęstować domowym jedzeniem. I proszę – paraliżuje mnie widok jego skarpet! To nie zwykłe dziury, to wołanie o pomoc, sygnał, iż w ich domu coś poszło nie tak.

Wszystko zaczęło się, gdy weszli do mieszkania. Jak zwykle krzątałam się, rozstawiałam talerze, podgrzewałam mięso. Tadeusz zdjąć buty, a ja mimochodem spojrzałam na jego stopy. Najpierw myślałam, iż mi się zdaje – nie może być, by mój zawsze elegancki syn chodził w łachmanach. Ale nie, to były skarpety, które chyba przetrwały wojnę światową – dziury po obu stronach, zdarte pięty, a palce wyglądały, jakby chciały uciec. Zesztywniałam, upuściłam choćby łyżkę. Zofia, zauważywszy mój wzrok, zaśmiała się: „Oj, Wandziu, to on sam, mówiłam mu sto razy, żeby kupił nowe”. Sam? A ty, kochana, gdzie byłaś?

Przy obiedzie nie mogłam się skupić. Patrzyłam na Tadka, który zajadał rosół, i myślałam: jak doszło do takiego stanu? Wychowywałam go przecież nie po to, by chodził jak żebrak. A Zofia gadała o pracy, jakby nic się nie stało. Nie wytrzymałam: „Tadziu, co z tymi skarpetami? Toż to wstyd!”. On tylko się zmieszał: „Mamo, daj spokój, stare są, nie zdążyłem wyrzucić”. Nie zdążyłem? A Zofia dodała: „Wanda, on sam je zakłada, ja nie kontroluję jego szafy”. Nie kontrolujesz? A kto ma dbać o męża, jeżeli nie żona?

Starałam się opanować, ale we mnie gotowało się od złości. Gdy po obiedzie Zofia wyszła do salonu, szepnęłam do syna: „Synku, brakuje wam na skarpety? Albo pranie nie działa?”. Machnął ręką: „Mamo, nie dramatyzuj, wszystko w porządku. Po prostu nie zauważyłem”. Nie zauważył? Te dziury widać chyba z księżyca! Chciałam porozmawiać z Zofią, ale bałam się, iż znów to zbagatelizuje. Zamiast tego sięgnęłam do szafy, wyciągnęłam nowe skarpety, które kupiłam Tadkowi na urodziny, i wcisnęłam mu: „Weź, włóż, bo aż oczy bolą”. Podziękował, ale widziałam, iż mu wszystko jedno.

Wypuściłam ich do domu, ale nie mogłam zasnąć. W głowie kotłowały się myśli: jak to możliwe? Zofia pracuje, wiem, iż się męczy, ale czy to usprawiedliwienie? Ja w jej wieku też pracowałam, a jednak dbałam o dom, męża i dziecko. Ona nie może wrzucić trzech par skarpet do pralki albo kupić nowych? W sklepie pełno, w każdym przedziale cenowym! Czy teraz modne jest chodzenie w szmatach? Przypomniałam sobie, jak Zofia zawsze wypielęgnowana, z manicure, a mój syn – w rozpadających się skarpetach. Ale to nie tylko skarpety, to symbol! Znak, iż najwyraźniej nie obchodzi jej mąż.

Nazajutrz zadzwoniłam do przyjaciółki, Bronki, by się wygadać. Wysłuchała i powiedziała: „Wanda, to nie twój problem. Dorośli są, niech się sami martwią”. Dorośli? To kto ma zadbać, skoro Tadeusz wygląda jak włóczęga? Bronia dodała: „Może Zofia nie uważa tego za swój obowiązek. Teraz kobiety są inne”. Inne? Niech pracują, robią kariery, ale podstawowa troska o męża to już przeszłość? Nie wymagam, żeby codziennie gotowała rosół, ale skarpety można przecież naprawić!

Postanowiłam porozmawiać z Zofią. Zaprosiłam ją na herbatę, bez Tadka. Powiedziałam: „Zosiu, wybacz, iż się wtrącam, ale jak możesz pozwalać, by Tadeusz chodził w takich skarpetach? To twój mąż”. Zdziwiła się: „Wandziu, on jest dorosły, sam decyduje, co nosi. Mówiłam mu milion razy, żeby kupił nowe”. Dorosły? A ty nie widzisz, iż chodzi w dziurawych? Zasugerowałam, iż żona powinna pilnować takich rzeczy, ale tylko się uśmiechnęła: „Mamy równouprawnienie, nie kontroluję jego szafy”. Równouprawnienie? Czyli on w szmatach, a ona w nowych butach?

Teraz zastanawiam się, co robić. Część mnie chce kupić taczkę skarpet i prać je sama, żeby syn się nie kompromitował. Ale druga część wie, iż to nie moja sprawa. Niech sami ogarną. Zaproponowałam Tadeuszowi: „Synu, jeżeli z kasą krucho, powiedz, pomogę”. Roześmiał się: „Mamo, bajki opowiadasz, po prostu stare, wyrzucę”. Wyrzuci? A co stoi na przeszkodzie, by zrobić to teraz? Nie wiem, jak dotrzeć do Zofii. Może rzeczywiście myśli, iż to nie jej problem. Ale boli mnie, iż syn tak wygląda. Jakbym sama zawiniła, nie nauczyła go dbać o siebie.

Na razie trzymam się z boku. Zapraszam ich, podrzucam Tadkowi nowe skarpety, ale w środku mnie gotuje. To nie tylko dziury – to znak, iż w ich związku coś jest nie tak. Nie wiem, jak to naprawić, nie psując relacji. Ale jedno wiem: mój syn zasługuje na więcej, niż chodzenie z palcami na wierzchu. A Zofia niech się zastanowi, co to znaczy być żoną. Czy ja i to muszę za nią ogarnąć?

Idź do oryginalnego materiału