Mała dziewczynka na schodach
Omal jej nie zauważył. W porannym zamieszaniu przed poniedziałkowymi spotkaniami, wśród stukotu obcasów i dźwięków telefonów odbijających się od szklanych wieżowców, świat był tylko niewyraźną plamą. Ale gdy Krzysztof Kowalski, starszy partner w jednej z najbardziej bezwzględnych kancelarii w mieście, wyszedł z marmurowego holu i poprawił mankiety, coś sprawiło go zatrzymał.
Tam, u stóp wieżowca, siedziała mała dziewczynka. Miała nie więcej niż sześć czy siedem lat. Ubrana była w prostą, nieco wyblakłą żółtą sukienkę, z kolanami przyciągniętymi do siebie, siedziała na cienkim niebieskim kocyku rozłożonym równo na zimnych betonowych schodach. Przed nią, starannie ustawione, leżało pięć zabawek: wytarty pluszowy miś, plastikowy dinozaur, różowa lalka z potarganymi włosami i dwie manualnie wykonane figurki, których kształtów nie dało się rozpoznać.
To, co uderzyło Krzysztofa, to nie tylko fakt, iż była tam sama, w samym centrum biznesowej dzielnicy. To były jej oczy duże, szare i zbyt spokojne jak na kogoś tak małego i niepasującego do otoczenia. Miasto mijało ją w pośpiechu, wśród drogich garniturów i szybkich kroków. Ledwo na nią patrzono. Po prostu omijano brzeg jej kocyka, starając się nie wtrącać.
Spojrzał na zegarek. 8:42. Miał osiemnaście minut, zanim stanie przed zarządem i wyjaśni, dlaczego fuzja wartą miliony złotych nie powinna się rozpaść przez czyjeś niedopatrzenie. Osiemnaście minut, by kontynuować wspinaczkę po drabinie, na którą poświęcił połowę życia.
Ale nie mógł oderwać od niej wzroku.
Podszedł bliżej. Dziewczynka spojrzała na niego bez mrugnięcia.
Zgubiłaś się? zapytał, starając się złagodzić głos, mimo sztywności, którą czuł.
Potrząsnęła głową.
Nie.
Zmarszczył brwi.
Gdzie jest twoja mama? I tata?
Jej małe ramiona znów wzruszyły się w geście zbyt dorosłym jak na tak drobne ciało.
Nie wiem.
Rozejrzał się. Ktoś na pewno już wezwał ochronę. Może to był kiepski żart. Ale nikt się nie zatrzymywał. Niek nie zwalniał.
Przyklęknął, by być na jej wysokości, uważając, by nie zmiąć spodni od garnituru.
Jak masz na imię? spytał.
Zosia odparła tak cicho, iż niemal nie usłyszał jej głosu przez miejski zgiełk.
Zosia powtórzył, jakby wypowiedzenie tego imienia mogło go zakotwiczyć w rzeczywistości. Jesteś kogo?
Nie odpowiedziała od razu. Wzięła pluszowego misia i mocno go przytuliła.
Mama kazała mi tu czekać. Powiedziała, iż zaraz wróci.
Poczuł, jak coś ściska mu się w piersi ból, na który nie miał czasu.
A kiedy ci to powiedziała?
Zosia spojrzała gdzieś ponad nim, jakby próbowała dostrzec przez szklane wieże mamę, która nie wróciła.
Wczoraj.
Usta Krzysztofa nagle wyschły. Przechylił się na piętach. Część niego chciała wstać, otrzepać garnitur i odejść. Zadzwonić na policję, niech ktoś inny się tym zajmie, bo to z pewnością nie jego problem. Miał spotkanie. Kontrakt do uratowania. Reputację do ochrony.
Ale wtedy Zosia zrobiła coś, co zburzyło wszystkie jego wymówki: wyciągnęła rękę, chwyciła go za palce i włożyła mu w dłoń dinozaura.
Dla pana powiedziała tak prosto, iż gardło mu się ścisnęło.
Wpatrywał się w małego zielonego dinozaura zabawkę wartą może kilka złotych z pobliskiego sklepu. Ale w jej poważnych oczach była bezcenna.
Zosiu odezwał się, zmuszając głos, by brzmiał spokojnie. Nie mogę cię tu zostawić. Pójdziesz teraz ze mną? Znajdziemy kogoś, kto ci pomoże.
Zawahała się, spoglądając na swoje zabawki. Potem, z metodyczną dokładnością, zebrała je i schowała do małej materiałowej torby obok siebie. Spojrzała na niego i skinęła głową.
Krzysztof wstał i wyciągnął do niej rękę. Wsunęła w nią swoje palce bez słowa.
Gdy prowadził ją przez obrotowe szklane drzwi, marmurowa posadzka holu wydała mu się chłodniejsza niż kiedykolwiek. Recepcjonistka podniosła wzrok, szeroko otwierając oczy, ale nie powiedziała nic na widok dziecka u jego boku.
W windzie jego odbicie ukazało nienagannie dopasowany garnitur, jedwabny krawat i drogocenny zegarek. Obok niego żółta sukienka Zosi była jak plama światła wśród szarości korporacyjnego świata.
Telefon zadrżał: Spotkanie za 7 minut.
Wyciszył go.
Gdy drzwi otworzyły się na 25. piętrze, wszystkie spojrzenia zwróciły się w ich stronę. Jego asystentka, Kasia, niemal podbiegła.
Panie Kowalski? Zarząd czeka. Kto to?
To jest Zosia odpowiedział prosto. Odwołaj moje poranne spotkania.
Proszę?
Odwołaj je, Kasia.
I tymi słowami poprowadził dziewczynkę przed salę konferencyjną, pod zdumionymi spojrzeniami, aż do swojego narożnego biura z widokiem na miasto, które jej nie widziało. Delikatnie posadził ją na skórzanej sofie przy oknie, skąd mogła obserwować ludzi na dole.
Zaraz wrócę powiedział cicho.
Skinęła głową, ściskając misia, z szeroko otwartymi oczami, w których odbijała się linia horyzontu.
Gdy Krzysztof odwrócił się ku burzy, która narastała na korytarzu partnerzy czekający, pytania brzęczące w powietrzu, problem wart milion złotych ten sam ból powrócił.
Po raz pierwszy od lat zrozumiał, iż nie wszystkie sprawy, które warto ratować, mają podpisane umowy.











