Dzień Zadośćuczynienia

polregion.pl 1 tydzień temu

**Dzień Przebaczenia**

Ostatnim autobusem Kasia wróciła ze Szczecina do wsi. Cały dzień biegała po mieście – najpierw do szpitala po dokumenty, potem do zakładu pogrzebowego, wreszcie z powrotem do szpitala, by oddać węzełek z ubraniami dla mamy. Mama sama go przygotowała. Kasia zdążyła jeszcze wstąpić do siebie i przebrać się w czarny sweter.

Usiadła na krześle przy stole, wyprostowała obolałe nogi, nie mając siły się rozbierać. W domu zrobiło się zimno – trzeba by napalić w piecu. Wyjechała wczesnym rankiem, a teraz był już wieczór. Gapiła się na brudne ślady na podłodze, zostawione przez lekarza pogotowia, mężczyzn, którzy wynosili mamę z domu, i sąsiadów. Dopiero teraz uświadomiła sobie, iż przez cały ten czas drzwi stały otworem, a na dworze był październik. Nie wiedziała, czy wolno już myć podłogę. Na wszelki wypadek postanowiła zostawić wszystko, jak jest.

Za drzwiami rozległy się kroki. Kasia zerwała się, myśląc, iż to Wanda wreszcie przyjechała, ale do pokoju weszła sąsiadka.

– Widziałam, iż wróciłaś. Pomóc ci w czymś? – zapytała ciocia Krystyna, przyjaciółka mamy.

– Nie. – Kasia znów opadła na krzesło.

– Zimno u ciebie. Zaraz napalę. – Ciocia Krystyna wyszła i gwałtownie wróciła z naręczem drewna, krzątała się w kuchni, rozpalając ogień.
Na krótką chwilę Kasi wydawało się, iż to mama, iż jej śmierć to tylko zły sen…

– No, już będzie cieplej. – Do pokoju weszła nie mama, tylko ciocia Krystyna. – Nie martw się o stypę. Pogrzeb jutro? Jedź do miasta, a my z Anną tu wszystko ogarniemy. Wanda wie? Przyjedzie? – dopytywała.

– Telefon milczy, wysłałam wiadomość. Nie wiem. Dziękuję – ledwie poruszyła ustami Kasia.

– No co ty, przecież nie jesteśmy obce. Z twoją matką byłyśmy bliższe niż siostry. – W głosie cioci Krystyny pobrzmiewało wyrzutem, a Kasia to wychwyciła, spojrzała na nią uważnie. – No to idę – zmieszała się sąsiadka i sięgnęła po klamkę. – Jutro nie zamykaj drzwi, dobrze?

Kasia skinęła głową, przygryzając wargę. W piecu trzaskało drewno, ogień huczał w kominie, dom ożył. I Kasia już nie czuła tej gęstej, bezludnej ciszy, która zaległa po śmierci mamy. Mówią przecież, iż w pierwszych dniach można jeszcze wyczuć głos zmarłych. Kasia rozejrzała się, ale niczego nie dostrzegła.

Mama od dłuższego czasu ciężko chorowała. Po śmierci taty straciła ochotę do życia, gwałtownie podupadła na zdrowiu. Czasem Kasi wydawało się, iż mama nie chce żyć, iż spieszy się do niego. Stała się ponura i milcząca. Po skończeniu szkoły Kasia wyjechała do miasta, zaczęła studiować księgowość.

Co weekend przyjeżdżała do mamy, na szczęście wieś była niedaleko. Przywoziła zakupy, pomagała w domu. W ostatnim roku mama gwałtownie schudła i z dnia na dzień słabła. Kasia zawiozła ją do szpitala, gdzie usłyszała niepocieszającą diagnozę. Mama przyjęła ją z obojętnością, Kasi wydawało się nawet, iż była zadowolona, na pewno nie smutna.

Gdy mama osłabła tak bardzo, iż już ledwo wstawała z łóżka, Kasia wzięła urlop i przyjechała. W pracy uprzedziła, iż może będzie musiała wziąć dni bezpłatne. Miesiąc później mama umarła. Ostatnie dwa dni nie jadła, nie mówiła, była w półświadomości.

Kasia cały czas do niej mówiła, nieważne, czy słyszała, czy nie słyszała. Od dźwięku własnego głusu było mniej strasznie i smutno. Ostatniego dnia prosiła mamę o przebaczenie za wszystko, błagała, by jej nie zostawiała, głaszcząc jej wychudzoną, zimną dłoń.

Mówiła, iż już niedługo przyjedzie Wanda. Przy dźwięku imienia siostry powieki mamy drgnęły, ale oczu nie otworzyła. Może już była tam, w tamtym świecie, z tatą, do którego tak długo tęskniła?

Tata był pracowity, pił niewiele, znał umiar, co w wiosce było szczególną rzadkością. Wiele samotnych, a choćby zamężnych kobiet, których mężowie przepijali życie, próbowało go uwieść, wciągało do siebie pod pretekstem pomocy. Ale tata kochał mamę, nie zdradzał. Na wsi takich rzeczy nie da się ukryć.

Z wypłaty zawsze przywoził im z siostrą torebkę cukierków. Jakże cieszyły się tymi skromnymi prezentami.

Zmarł młodo, a raczej zginął. A mama nie pogodziła się z tą stratą. Kasi było wtedy ledwie siedem lat, a Wanda właśnie skończyła gimnazjum. Jak wyjechała do technikum, a raczej uciekła z domu po tej tragedii, tak nigdy już tu nie wróciła.

Niedługo przed śmiercią, gdy mama jeszcze mogła mówić, prosiła Kasię, by zadzwoniła do siostry i poprosiła ją o przyjazd. Kasia dzwoniła, pisała, ale telefon albo nie odpowiadał, albo był wyłączony. Ostatni raz napisała, gdy mama umarła, ale Wanda i tak nie odpowiedziała. Kasia okłamała mamę, iż Wandi zachorowała córka. Jak tylko wyzdrowieje, przyjedzie. Czy mama wierzyła? Kasia nie wiedziała.

Przypomniała sobie, jak rok temu, gdy lekarze postawili straszną diagnozę, zadzwoniła do siostry i poprosiła, by przyjechała. Wanda przyjęła wiadomość obojętnie.

– Wyrzuciła mnie, nie pamiętasz? Nie przyjadę – powiedziała twardo starsza siostra.

– Obie jesteście sobie równe. Ona może umrzeć, przyjedź, pogadajcie, przebaczcie sobie… – przekonywała Kasia.

– Nie jestem winna śmierci taty. Byłam wtedy dzieckiem. A ona myślała, jak mi będzie ciężko, gdy mnie wyrzucała z domu? – podniosła głos Wanda.

– Nie wyrzucała cię, tylko w gniewie powiedziała za dużo. Bardzo przeżywała… Proszę, przyjedź – Kasia była bliska płaczu.

– Nie przyjadę – uc**Dzień Przebaczenia**

Ostatnim autobusem Kasia wróciła ze Szczecina do wsi. Cały dzień biegała po mieście – najpierw do szpitala po dokumenty, potem do zakładu pogrzebowego, wreszcie z powrotem do szpitala, by oddać węzełek z ubraniami dla mamy. Mama sama go przygotowała. Kasia zdążyła jeszcze wstąpić do siebie i przebrać się w czarny sweter.

Usiadła na krześle przy stole, wyprostowała obolałe nogi, nie mając siły się rozbierać. W domu zrobiło się zimno – trzeba by napalić w piecu. Wyjechała wczesnym rankiem, a teraz był już wieczór. Gapiła się na brudne ślady na podłodze, zostawione przez lekarza pogotowia, mężczyzn, którzy wynosili mamę z domu, i sąsiadów. Dopiero teraz uświadomiła sobie, iż przez cały ten czas drzwi stały otworem, a na dworze był październik. Nie wiedziała, czy wolno już myć podłogę. Na wszelki wypadek postanowiła zostawić wszystko, jak jest.

Za drzwiami rozległy się kroki. Kasia zerwała się, myśląc, iż to Wanda wreszcie przyjechała, ale do pokoju weszła sąsiadka.

– Widziałam, iż wróciłaś. Pomóc ci w czymś? – zapytała ciocia Krystyna, przyjaciółka mamy.

– Nie. – Kasia znów opadła na krzesło.

– Zimno u ciebie. Zaraz napalę. – Ciocia Krystyna wyszła i gwałtownie wróciła z naręczem drewna, krzątała się w kuchni, rozpalając ogień.
Na krótką chwilę Kasi wydawało się, iż to mama, iż jej śmierć to tylko zły sen…

– No, już będzie cieplej. – Do pokoju weszła nie mama, tylko ciocia Krystyna. – Nie martw się o stypę. Pogrzeb jutro? Jedź do miasta, a my z Anną tu wszystko ogarniemy. Wanda wie? Przyjedzie? – dopytywała.

– Telefon milczy, wysłałam wiadomość. Nie wiem. Dziękuję – ledwie poruszyła ustami Kasia.

– No co ty, przecież nie jesteśmy obce. Z twoją matką byłyśmy bliższe niż siostry. – W głosie cioci Krystyny pobrzmiewało wyrzutem, a Kasia to wychwyciła, spojrzała na nią uważnie. – No to idę – zmieszała się sąsiadka i sięgnęła po klamkę. – Jutro nie zamykaj drzwi, dobrze?

Kasia skinęła głową, przygryzając wargę. W piecu trzaskało drewno, ogień huczał w kominie, dom ożył. I Kasia już nie czuła tej gęstej, bezludnej ciszy, która zaległa po śmierci mamy. Mówią przecież, iż w pierwszych dniach można jeszcze wyczuć głos zmarłych. Kasia rozejrzała się, ale niczego nie dostrzegła.

Mama od dłuższego czasu ciężko chorowała. Po śmierci taty straciła ochotę do życia, gwałtownie podupadła na zdrowiu. Czasem Kasi wydawało się, iż mama nie chce żyć, iż spieszy się do niego. Stała się ponura i milcząca. Po skończeniu szkoły Kasia wyjechała do miasta, zaczęła studiować księgowość.

Co weekend przyjeżdżała do mamy, na szczęście wieś była niedaleko. Przywoziła zakupy, pomagała w domu. W ostatnim roku mama gwałtownie schudła i z dnia na dzień słabła. Kasia zawiozła ją do szpitala, gdzie usłyszała niepocieszającą diagnozę. Mama przyjęła ją z obojętnością, Kasi wydawało się nawet, iż była zadowolona, na pewno nie smutna.

Gdy mama osłabła tak bardzo, iż już ledwo wstawała z łóżka, Kasia wzięła urlop i przyjechała. W pracy uprzedziła, iż może będzie musiała wziąć dni bezpłatne. Miesiąc później mama umarła. Ostatnie dwa dni nie jadła, nie mówiła, była w półświadomości.

Kasia cały czas do niej mówiła, nieważne, czy słyszała, czy nie słyszała. Od dźwięku własnego głusu było mniej strasznie i smutno. Ostatniego dnia prosiła mamę o przebaczenie za wszystko, błagała, by jej nie zostawiała, głaszcząc jej wychudzoną, zimną dłoń.

Mówiła, iż już niedługo przyjedzie Wanda. Przy dźwięku imienia siostry powieki mamy drgnęły, ale oczu nie otworzyła. Może już była tam, w tamtym świecie, z tatą, do którego tak długo tęskniła?

Tata był pracowity, pił niewiele, znał umiar, co w wiosce było szczególną rzadkością. Wiele samotnych, a choćby zamężnych kobiet, których mężowie przepijali życie, próbowało go uwieść, wciągało do siebie pod pretekstem pomocy. Ale tata kochał mamę, nie zdradzał. Na wsi takich rzeczy nie da się ukryć.

Z wypłaty zawsze przywoził im z siostrą torebkę cukierków. Jakże cieszyły się tymi skromnymi prezentami.

Zmarł młodo, a raczej zginął. A mama nie pogodziła się z tą stratą. Kasi było wtedy ledwie siedem lat, a Wanda właśnie skończyła gimnazjum. Jak wyjechała do technikum, a raczej uciekła z domu po tej tragedii, tak nigdy już tu nie wróciła.

Niedługo przed śmiercią, gdy mama jeszcze mogła mówić, prosiła Kasię, by zadzwoniła do siostry i poprosiła ją o przyjazd. Kasia dzwoniła, pisała, ale telefon albo nie odpowiadał, albo był wyłączony. Ostatni raz napisała, gdy mama umarła, ale Wanda i tak nie odpowiedziała. Kasia okłamała mamę, iż Wandi zachorowała córka. Jak tylko wyzdrowieje, przyjedzie. Czy mama wierzyła? Kasia nie wiedziała.

Przypomniała sobie, jak rok temu, gdy lekarze postawili straszną diagnozę, zadzwoniła do siostry i poprosiła, by przyjechała. Wanda przyjęła wiadomość obojętnie.

– Wyrzuciła mnie, nie pamiętasz? Nie przyjadę – powiedziała twardo starsza siostra.

– Obie jesteście sobie równe. Ona może umrzeć, przyjedź, pogadajcie, przebaczcie sobie… – przekonywała Kasia.

– Nie jestem winna śmierci taty. Byłam wtedy dzieckiem. A ona myślała, jak mi będzie ciężko, gdy mnie wyrzucała z domu? – podniosła głos Wanda.

– Nie wyrzucała cię, tylko w gniewie powiedziała za dużo. Bardzo przeżywała… Proszę, przyjedź – Kasia była bliska płaczu.

– Nie przyjadę – Wanda rozłączyła się.

„Więc nie przyjedzie” – pomyślała Kasia i wstała. Zdjęła płaszcz. W domu zrobiło się znacznie cieplej, niedługo będzie gorąco. Ale ją trzęsło. „Czyżbym zachorowała? Niewłaściwy moment”. Włączyła elektryczną kuchenkę i postawiła zagotować wodę.

Nie chciało jej się jeść, ale musiała napić się gorącej herbaty,Kiedy herbatka stała się ciepłym wspomnieniem, a ich dłonie wreszcie się rozluźniły po latach zimnego milczenia, Kasia i Wanda spojrzały na siebie i po raz pierwszy od dwudziestu lat poczuły, iż są znów tymi samymi dziewczynkami z cukierkami od taty – wystraszonymi, zagubionymi, ale w końcu razem.

Idź do oryginalnego materiału