Dzień Odkupienia

newsempire24.com 1 miesiąc temu

**Dzień Przebaczenia**

Ostatnim autobusem Zofia wróciła z miasta do wsi. Cały dzień biegała po urzędach – najpierw do szpitala po dokumenty, potem do zakładu pogrzebowego, znów do szpitala, by oddać węzełek z ubraniami. Mama sama go przygotowała. Zdołała jeszcze wstąpić do siebie i przebrać się w czarny sweter.

Zosia osunęła się na krzesło przy stole, wyprostowała bolące nogi, nie mając siły się rozebrać. Dom ostygł, trzeba by napalić w piecu. Wyjechała o świcie, a teraz zmierzch. Tępym wzrokiem śledziła brudne ślady na podłodze – zostawione przez lekarza pogotowia, przez mężczyzn, którzy wynieśli mamę, przez sąsiadów. Dopiero teraz zorientowała się, iż przez cały czas drzwi stały otworem, a za oknem był październik. Nie wiedziała, czy można już zmywać podłogę. Dla pewności zostawiła wszystko, jak było.

Za drzwiami rozległy się kroki. Zosia zerwała się, myśląc, iż to już Jadwiga, ale do izby weszła sąsiadka.

– Widziałam, iż wróciłaś. Pomóc w czymś? – spytała ciocia Halina, przyjaciółka matki.

– Nie. – Zosia znów opadła na krzesło.

– Zimno tu u ciebie. Zaraz napalę – ciocia Halina wyszła i wróciła z naręczem drewna, krzątając się przy piecu.
Przez krótką chwilę Zosi wydawało się, iż to mama, iż jej śmierć to tylko zły sen…

– No, zaraz będzie cieplej – do pokoju weszła jednak ciocia Halina. – Nie martw się stypą. Pogrzeb jutro? Jedź do miasta, a my z Anną tu wszystko ogarniemy. Jadzia wie? Przyjedzie?

– Telefon milczy, wysłałam wiadomość. Nie wiem. Dziękuję wam bardzo – wyszeptała Zosia.

– Co tam, nie obcy przecież. Z twoją matką bliższe byłyśmy niż siostry – w głosie sąsiadki zabrzmiał wyrzut, a Zosia podniosła na nią wzrok. – No to idę – zmieszała się ciocia Halina i ruszyła ku drzwiom. Zatrzymała się na progu. – Jutro drzwi nie zamykaj, dobrze?

Zosia skinęła głową, przygryzając wargę. W piecu trzeszczało drewno, ogień huczał w kominie, dom ożył. I nagle Zosia przestała czuć tę gęstą, głuchą samotność, która zaległa po śmierci mamy. Mówią przecież, iż w pierwszych dniach zmarłych można wyczuć obok. Zosia rozejrzała się, ale niczego nie dostrzegła.

Mama ostatnio mocno chorowała. Po śmierci taty straciła sens życia, gwałtownie podupadła. Czasem Zosi zdawało się, iż specjalnie się śpieszy, by dołączyć do ojca. Stała się ponura i milcząca. Po szkole Zosia wyjechała do miasta, poszła do technikum na księgowość.

Co weekend przyjeżdżała do mamy, na szczęście wieś była blisko. Przywoziła zakupy, pomagała w domu. W ostatnim roku mama gwałtownie schudła. Zosia zawiozła ją do szpitala i usłyszała niepocieszającą diagnozę. Mama przyjęła ją z obojętnością, Zosi choćby się wydawało, iż z ulgą.

Gdy mama już ledwo wstawała z łóżka, Zosia wzięła urlop i przyjechała. W pracy uprzedziła, iż może być zmuszona wziąć dni bezpłatne. Miesiąc później mama umarła. Ostatnie dwa dni nie jadła, nie mówiła, półprzytomna.

Zosia bez przerwy do niej mówiła, niezależnie, czy słyszała. Od dźwięku własnego głodu robiło się mniej strasznie. W ostatni dzień prosiła mamę o przebaczenie za wszystko, błagała, by jej nie zostawiała, gładząc jej wychudzoną dłoń.

Mówiła, iż zaraz przyjedzie Jadzia. Na dźwięk imienia córki powieki mamy drgnęły, ale oczy już się nie otworzyły. Może była już tam, w innym świecie, z tatą, do którego tak tęskniła?

Ojciec był pracowity, pił rzadko i z umiarem – rzadkość na wsi. Wiele samotnych, a choćby zamężnych kobiet, których mężowie przepijali życie, próbowało go uwieść, wciągały pod byle pretekstem. Ale ojciec kochał mamę, nie zdradzał. Na wsi takich rzeczy się nie ukryje.

Z wypłaty zawsze przynosił im z siostrą paczkę cukierków. Jakże się cieszyły z tych skromnych podarunków.

Zginął młodo. A mama nigdy nie pogodziła się ze stratą. Zosi było wtedy siedem lat, a Jadzia właśnie skończyła gimnazjum. Gdy wyjechała do szkoły, a raczej uciekła z domu po tragedii, nigdy już nie wróciła.

Niedługo przed śmiercią, gdy mama jeszcze mówiła, prosiła Zosię, by zadzwoniła do siostry. Zosia dzwoniła, pisała, ale telefon milczał. Ostatni raz napisała, gdy mama umarła, ale Jadzia nie odpowiedziała. Zosia okłamała mamę, iż córka Jadzi zachorowała. Jak tylko wyzdrowieje, przyjedzie. Czy mama wierzyła? Zosia nie wiedziała.

Przypomniała sobie, jak rok temu, gdy lekarze postawili diagnozę, zadzwoniła do siostry. Jadzia przyjęła wiadomość obojętnie.

– Wyrzuciła mnie, nie pamiętasz? Nie przyjadę – ostro odparła.

– Obie jesteście sobie równe. Może umrzeć, przyjedź, pogadajcie, wybaczcie sobie… – błagała Zosia.

– Nie jestem winna śmierci taty. Byłam dzieckiem. A ona myślała, co ze mną będzie, gdy wyrzucała mnie z domu? – podniosła głos Jadzia.

– Nie wyrzucała cię, tylko powiedziała w gniewie za dużo. Bardzo cierpiała… Proszę, przyjedź – Zosia ledwo powstrzymywała łzy.

– Nie przyjadę – ucA gdy autobus ruszył w stronę miasta, obie wiedziały, iż to dopiero początek ich drogi ku przebaczeniu.

Idź do oryginalnego materiału