Dzień, kiedy nie boli, ale doskwiera

newsempire24.com 1 tydzień temu

Jeden z tych dni, gdy nie boli – ale ciągnie się jak zmokła szmata.

Na przystanku koło starego rynku w Bytomiu stała kobieta. Paląc papierosa, osłaniała ogień od wiatru dłonią, a drugą ręką przyciskała do siebie szarą płócienną torbę. Wisiała ciężko, jakby wypełniona nie przedmiotami, ale drobnymi, uporczywymi troskami. Kobieta stała na samym skraju chodnika, jakby pilnowała tego metra ziemi — jedynego stabilnego fragmentu w rozmytym, niepewnym świecie.

Miała na imię Agnieszka. Czterdzieści osiem lat. Z wyglądu – młodziej. Smukła twarz z wyraźnymi kościami policzkowymi, włosy spięte w niedbały kok, jasne oczy z niebieskawymi cieniami pod spodem – tymi, które nie są od bezsenności, ale od nieustannego braku – uwagi, ciepła, czegoś nieoczekiwanego.

W środku nie była pokonana ani złamana, tylko – zmęczona. Zmęczona dniem podobnym do dnia, terkotem budzika, pustymi zdaniami „jakoś leci” i „stara bieda”, którymi ukrywała prawdę. Zmęczona wieczorami kończącymi się tak samo – bez słów, bez pytań, bez czyjegoś ramienia. Zmęczona tym, iż każdego ranka znów musi się składać w całość, by po prostu przez to przejść.

Obudziła się o siódmej. Dom zatrzeszczał deskami – syn, Kacper, szykował się do technikum. Rzucił przez ramię „cześć” i wyszedł, choćby nie zaglądając do kuchni. Leżała jeszcze chwilę, wpatrując się w popękany sufit, nim wstała.

Przed lustrem – twarz. Ani złości, ani radości, choćby irytacji. Po prostu twarz. Wypiła kawę na stojąco, oparta o stół, narzuciła kurtkę, złapała torbę i wyszła. Dzień się nie zaczynał – po prostu płynął dalej.

Dziś musiała pojechać do Katowic – odebrać zaświadczenie, wpaść do neurologa i, jeżeli będzie szczęście, kupić Kacprowi nową kurtkę. Chodnik był śliski i mokry. Ludzie się spieszyli, ona szła obok, przyciskając torbę, jakby to była jej jedyna tarcza. Po drodze kupiła dwa pierogi z mięsem. Jeden zjadła, drugi zawinęła w chusteczkę – dla bezdomnego, który zawsze siedział przy przejściu podziemnym. Tego dnia go nie było. Pieróg zostawiła na ławce. Tak po prostu. Może ktoś był głodny.

U lekarza kolejka – cztery starsze panie żywo dyskutowały o ciśnieniu, pomidorach i oczywiście ciasnym gabinecie, w którym „ten biedny doktór się dusi”. Agnieszka siedziała pod ścianą, przeglądając wiadomości. Wybuchy, śmierć, czyjeś obce dramaty, cudze uśmiechy na zdjęciach. Życia dalekie od jej własnego. Zamknęła telefon. Nie dlatego, iż się znudziło – po prostu przestało ją to obchodzić.

Neurolog mówił coś o „zaburzeniach wegetatywnych” i „potrzebie odpoczynku”. Kiwała głową, udając, iż słucha. W głowie kręciła się tylko jedna myśl: gdzie znaleźć miejsce, gdzie można po prostu się położyć i nie myśleć. Nie być silną, nie uśmiechać się, nie trzymać się kurczowo życia. Choćby na jeden dzień zniknąć.

Na zewnątrz zrobiło się chłodniej. Wiatr wślizgiwał się pod kołnierz. Agnieszka kupiła kubek kawy, piła małymi łykami, jakby to była ostatnia odrobina ciepła. Usiadła na ławce w parku. Torba przy boku, oddech wtłoczony w szalik.

Obok przysiadł mężczyzna. Pewnie niedługo po pięćdziesiątce. Zmarszczki wokół oczu, przygarbione ramiona. Nie patrząc na nią, powiedział cicho:

— Zimno. A i tak do domu nie chce się wracać.

Nawet się nie zdziwiła. Jakby przeczytał jej myśli. Rozmawiali. O pracy. O jedzeniu. O tym, jak życie potrafi się wywrócić do góry nogami. On – ochroniarz w nocnym sklepie, żona wyjechała do córki i chyba już nie wróci. Listy przychodzą coraz rzadziej. choćby ich nie otwiera.

Ona – pracuje na poczcie. Mieszka z matką, która coraz częściej zapomina imiona, daty, choćby własne odbicie w lustrze. W nocy wstaje i szuka zmarłego ojca. Minęło już pięć lat. Mówili spokojnie, niemal zwyczajnie, jakby nie o bólu, ale o pogodzie.

Milczeli. Pili kawę. Wiatr poruszał połami jego kurtki. W końcu wstał i, jakby zawstydzony, rzucił:

— Nie będzie pani miała za złe, jeżeli panią zapamiętam?

— Nie. Tylko niech pan nie pomyli z kimś innym.

Po raz pierwszy się uśmiechnął.

— Nie pomyli— Nie pomyli. Po prostu dobrze wiedzieć, iż ktoś jeszcze istnieje naprawdę, a nie tylko w telefonie albo telewizji.

Zniknął, nie oglądając się, a ona została, wpatrzona w miejsce, gdzie już go nie było.

Idź do oryginalnego materiału