Dzień dobry, moja kochana.

twojacena.pl 16 godzin temu

Dzień dobry, kochanie.

Dzień dobry, kochanie.

Jak zwykle obudził się minutę przed dzwonkiem budzika. To pozostałość po wojsku. Przetoczył się z łóżka na podłogę i, nie otwierając oczu, zrobił kilka pompek. Krew zaczęła szybciej krążyć, odpędzając resztki snu.

Pójdę obudzić chłopaków, Len.

„Chłopaki” dziesięcioletni bliźniacy spali w sąsiednim pokoju. Dwie miniaturowe kopie ojca, z jednakowo uchylonymi ustami, jakby śnili ten sam sen.

Ogrzewanie w domu szwankowało całą noc, więc z porannym bieganiem postanowił nie ryzykować, nie budzić ich wcześniej. Przyglądał się już mocnym sylwetkom swoich „chłopaków”.

W ich wieku był ich całkowitym przeciwieństwem chudy, niezdarny, zgarbiony. Nieśmiały, co rówieśnicy brali za tchórzostwo. Nauka przychodziła łatwo, trudniej znosił drwiny kolegów. Nie umiał się bronić; wiedział, iż jest słabszy. Na wuefie dawał z siebie wszystko, ale kpiące uwagi nauczyciela zabijały w nim zapał. Co do sekcji sportowych, mama była kategoryczna:

Nie po to urodziłam inteligentnego żydowskiego chłopca, żeby teraz uczył się rozbijać nosy.

Nieśmiałość przeszkadzała i tu, więc marzenie o byciu silnym przegrało tę rundę. Mama rzadko okazywała charakter, głównie otaczała go troską i czułością Od nadmiaru której uciekł po szkole prosto do wojska. Po dwóch latach wrócił wysportowany, z perspektywami na karierę. Delikatny, nieśmiały chłopiec stał się twardym kandydatem na mistrza w boksie. Ku rozpaczy matki i euforii Instytutu Kultury Fizycznej, postanowił kontynuować sportową drogę.

Studia otworzyły nowe życie: zawody, akademik, przyjaciele. Pojawił się też nowy problem dziewczyny. Mimo sukcesów na ringu, nieśmiałość nie zniknęła. Zaprosić na randkę, zagadać w wieku dwudziestu lat było tak samo trudno jak w dziesięciu. Aż pojawiła się ona.

Ewa była gwiazdą instytutu. Mistrzyni w skokach do wody, smukła blondynka z zielonymi oczami. Inteligentna, uśmiechnięta, ale cicha, jakby nie z tego świata. Dlatego nazywano ją Kosmitką. Zaprzyjaźnili się od razu.

Razem było im łatwo. Godzinami chodzili, nie mówiąc słowa. Kibicowali sobie na zawodach. A po pierwszym pocałunku od razu jej się oświadczył.

„Ślub kosmitów” świętowali cały rocznik. Lubili ich za pogodę ducha i otwartość.

Rok później Ewa wzięła urlop dziekański ciąża. On wieczorami zaczął dorabiać na Dworcu Centralnym jako tragarz. Dziwne, ale właśnie wtedy po raz pierwszy poczuł się silny. Nie przez ciężkie worki, ale przez świadomość: da radę. Utrzyma rodzinę, wychowa dzieci. Jest silny, i ma ją.

Ewa bardzo się denerwowała, ale lekarz uspokajał, iż ciąża przebiega dobrze, choćby żartował:

Mogę cię zmartwić tylko jednym: jeżeli nie lubisz dzieci, będzie dwa razy gorzej urodzisz bliźniaków.

Nocami marzyli, jakimi będą ich dzieci za lat dwadzieścia, jaki dom kupią nad morzem Ale noc jest po to, by marzyć.

W przeddzień porodu złapała go za rękę, spojrzała prosto w oczy i poprosiła:

Obiecaj mi, iż cokolwiek się stanie, nie zostawisz ich

Zaskoczyło go to. Chciał się obrazić, ale widząc jej wzrok, tylko skinął głową. Następnego dnia zaczęły się skurcze. Poród był długi, trudny. Prawie dobę była nieprzytomna, lekarze nie mogli zatamować krwawienia. Kiedy wreszcie zrozumieli, było za późno.

Nie pamięta, co działo się z nim tej nocy. Jak we mgrze. Ocknął się o świcie na Dworcu Centralnym, leżąc w kałuży. Miał mdłości, strasznie bolała go głowa. Alkohol wciąż krążył w żyłach, ale otrzeźwiła go jedna myśl: w domu czekają dwaj synowie.

Skończył studia, ale na zawody już nie jeździł. Komitet sportowy przydzielił mu mieszkanie, gdzie wprowadził się z „chłopakami”. Na początku pomagała matka, potem synowie podrośli i radzili sobie we trójkę. Prowadził sekcje w CWKS, ale gdy chłopcy poszli do szkoły, zatrudnił się tam jako wuefista. Na Dworzec Centralny wciąż jeździł nauczycielska pensja to za mało. Tyle iż worków już nie nosił, od kilku lat był brygadzistą.

Życie jakoś się ułożyło, ale w sercu wciąż było ciężko: chciało się wygadać, ale bez Ewy czuł się jak niemy.

Przez jakiś czas przyjaciele próbowali go zeznajomić. Ale nie wytrzymywał na randkach choćby godziny. Jedna spojrzeniem przypominała Ewę, druga tak samo poprawiała włosy

W końcu zaczął rozmawiać z nią w nocy. Złościł się, iż mówi, ale nie czuje jej obok. Potem się przyzwyczaił. Dzielił się troskami, prosił o radę. Tak jak wczoraj chłopcy pochwalili się, iż najlepiej napisali sprawdzian:

A ja im mówię, iż mężczyźnie nie wypada się chwalić. I iż wstyd nie mieć piątek. A sam w duchu pękam z dumy. Dobrzy z ciebie chłopcy, Ew. Mądrzy, silni, uczciwi Wiesz, mój trener w wojsku mówił: „odwaga to sztuka ukrywania strachu”. A ja boję się ich zbyt często chwalić, pokazać słabość. choćby nie mówiłem im, iż ich kocham Ale oni chyba wiedzą, prawda?

Wtedy zrobiło mu się ich tak żal, iż niemal się rozpłakał. Już wstał, żeby iść ich przytulić, powiedzieć, jak bardzo ich kocha Ale nie zrobił tego była noc, nie chciał budzić.

W kuchni panował poranny chłód. Spojrzał na termometr za oknem: minus pięć. Dobra zima, sucha. Szkoda tylko, iż śnieg nie pada. Za oknem starsza kobieta z drugiego piętra zamiata podwórko. Czy tylko mu się wydaje, iż coś mamrocze do siebie? Do pokoju wpadają „chłopaki”. Starszy, ten, który urodził się pięć minut wcześniej, zaparza herbatę. Młodszy stawia patelnię dziś jego kolej na śniadanie.

Nagle jeden szturcha drugiego łokciem. Niepewnie podchodzą do ojca, obejmują go i mówią:

Tato, wiemy, iż czasem rozmawiasz z mamą Powiedz jej, iż nie pamiętamy jej dobrze, ale bardzo, bardzo ją kochamy. I ciebie też, tato

Idź do oryginalnego materiału