— Dziękuję synu za tę uroczystość! — powiedziała teściowa do mikrofonu, ignorując mnie! Mój toast w odpowiedzi spowodował, iż cała sala zamilkła.

newsempire24.com 1 tydzień temu

**Dziennik osobisty**

Dziś znów przekonałam się, iż poświęcenie nie zawsze spotyka się z wdzięcznością. Wszystko zaczęło się od urodzin mojej teściowej – sześćdziesiątych, więc oczywiście trzeba było hucznie świętować. A kto w naszej rodzinie zawsze organizuje takie imprezy? No jasne, ja.

Teściowa, Zofia Stanisławówna, podeszła do mnie z niewinnym uśmiechem:
— Kochanie, ty przecież jesteś taka zaradna, taka pomysłowa! – i dalej, w tym samym tonie: – Pomóż mi z jubileuszem, dobrze? Ja już jestem taka stara, nic się na tym nie znam.

„Pomóż”. Chciałabym wiedzieć, gdzie w tym słowie kryje się znaczenie „zrób wszystko sama”. Dwa tygodnie mojego życia pochłonęło to święto.

Znalazłam restaurację w Krakowie, trzy razy zmieniałam menu, bo „ciocia Halina nie je ryb, a wujek Marek ma alergię na orzechy”. Wynajęłam wodzireja, dogadałam się z fotografem, wymyśliłam dekoracje i pół nocy dmuchałam te głupie balony.

A wisienką na torcie było to, iż cała organizacja odbywała się za nasze pieniądze – teściowa sama by tego nie udźwignęła.

Mąż pozornie pomagał – jeździł ze mną, siedział przy stole, ale w rzeczywistości tylko wpatrywał się w telefon. Na każde moje pytanie odpowiadał, choćby nie odrywając wzroku od ekranu:
— Tak, kochanie, świetny pomysł!

A teściowa dzwoniła codziennie z „cennymi” wskazówkami, nigdy nie pytając, czy może mi pomóc. Szczerze? Schudłam trzy kilogramy od stresu.

W końcu nadszedł ten dzień. Restauracja lśniła, goście przystrojeni, jubilatka w nowej sukni jak królowa. A ja? choćby nie zdążyłam zrobić porządnej fryzury.

Biegałam jak szalona – jedna ręka u kelnera, druga u zagubionego dziecka, a jeszcze musiałam uspokoić pijanego wujka Marka. Krótko mówiąc, byłam nie gościem, a darmową organizatorką.

W końcu usiadłam, marząc o chwili spokoju. Wtedy wodzirej ogłosił:
— A teraz głos ma nasza jubilatka!

Zofia Stanisławówna, pełna godności, wzięła mikrofon. Głupia ja – myślałam, iż podziękuje za wszystkie moje noce bez snu.

A ona, rozglądając się po sali jak królowa, powiedziała:
— Kochani! Jestem tak szczęśliwa, iż was tu widzę! Chcę podziękować mojemu ukochanemu, złotemu synkowi! Krzysiu, bez ciebie nie byłoby tej uroczystości! Dziękuję ci, najdroższy!

Dziewczyny, widelec wypadł mi z ręki. Cała sala wybuchła oklaskami. Mój mąż, czerwony z dumy, posłał mamie całusa. A o mnie? Ani słowa. Jakbym nie istniała.

Wtedy coś we mnie umarło. I coś się narodziło. Obraza była tak głęboka, iż na moment zapomniałam oddychać. A potem przyszła zimna, ostra wściekłość. I plan. Śmiały i publiczny.

Czekałam, aż oklaski ucichną, podeszłam do wodzireja.
— Przepraszam – powiedziałam z uśmiechem. – Ja też chcę coś powiedzieć. Tylko chwileczkę.

Wziąwszy mikrofon, wyszłam na środek.
— Drodzy goście! Zofio Stanisłaówno! Z całego serca przyłączam się do waszych ciepłych słów! Krzysiek naprawdę jest złotym mężem i synem! To on jest bohaterem tego wieczoru! Dlatego chcę zrobić jemu i jego wspaniałej mamie mały prezent.

Wyjęłam z torebki teczkę – rachunek z restauracji, który właśnie odebrałam od administratora.

W sali zapanowała martwa cisza. Podeszłam do głównego stołu, patrząc prosto w zszokowane oczy męża i teściowej, położyłam rachunek przed nimi.
— Skoro to wy zorganizowaliście tę imprezę – powiedziałam wyraźnie – to chyba sprawiedliwe, iż rachunek opłacicie również wy. Prawdziwi bohaterowie biorą odpowiedzialność do końca, prawda?

Ich twarze były bezcenne. Mąż zbladł jak ściana, chwytając obrus, a teściowa otwierała usta jak ryba wyrzucona na brzeg.

W sali panowała taka cisza, iż słychać było lot muchy. Goście patrzyli to na mnie, to na rachunek, to na „organizatorów”.

Spokojnie odłożyłam mikrofon, wzięłam torebkę i wyszłam, trzymając głowę wysoko. Podobno impreza gwałtownie się skończyła.

Teraz tylko czekam na komentarze… Może macie podobne historie?

Idź do oryginalnego materiału