Dziękuję, mamo, za wspaniały prezent!

newsempire24.com 1 dzień temu

Dziękuję, mamo, za prezent

Jagoda wyszła z domu i zachwyciła się przemienionym podwórkiem. Przez noc śnieg przykrył całą ziemię. Puszyste płatki cicho opadały na pojedyncze żółte liście, które jeszcze trzymały się na drzewach i krzakach, na asfalt i zaparkowane samochody.

Wyciągnęła dłoń. Kilka płatków śniegu wylądowało na niej i natychmiast stopniało. Jagoda zrobiła kilka kroków, nasłuchując lekkiego chrzęstu pod butami, który przypomniał jej, iż zbliżają się Święta – z zapachem pomarańczy, choinką ozdobioną błyszczącymi bombkami i oczywiście z nadzieją na cud.

W sklepie kupiła pomarańcze, mleko i cukierki do herbaty. Gdy stała już przy kasie, zadzwoniła mama.

— Jaga, możesz dziś do mnie przyjechać?

— Tak, mamo. Co się stało?

— Nic. Muszę ci kogoś przedstawić. Przyjedź na obiad. — W głosie mamy Jagoda usłyszała podekscytowanie.

— Znowu chcesz mnie zapoznać z jakimś maminsynkiem, który w końcu oderwał się od spódnicy? — zapytała z lekkim rozczarowaniem.

— To niespodzianka. Zobaczysz. — Mama powiedziała to tajemniczo i się rozłączyła.

Ciekawe. Dawno nie słyszała takiego tonu w głosie mamy. Gdy odszedł Bartek, przyszła do niej płakać i narzekać. Mama początkowo ją pocieszała, ale wszystko zepsuła, mówiąc, iż przecież ostrzegała. Oczywiście miała rację, ale Jagodzie wcale nie było lżej. Pokłóciły się. Od tamtej pory nie szła już do mamy, tylko dzwoniła, próbując poradzić sobie sama.

Jagoda odeszła od kasy i wybrała w cukierni mały tort. Nie wypada iść z pustymi rękami.

W domu wciąż myślała, co za niespodziankę szykuje mama. Na wszelki wypadek umyła włosy i lekko podkręciła końcówki, pomalowała rzęsy i usta, założyła granatową spódnicę i sweter w kolorze brzoskwini. Uśmiechnęła się do swojego odbicia w lustrze. Cokolwiek mama zaplanowała, spotka to w dobrym nastroju i odpowiednim stroju.

„Bartek jeszcze pożałuje” — pomyślała, wkładając buty i płaszcz.

Mama otworzyła drzwi, a Jagoda zamarła w progu ze zdziwienia. Oczy mamy błyszczały młodością, na policzkach płonął rumieniec, a nowa fryzura odjęła jej z dziesięć lat.

— Mamo, wyglądasz świetnie — powiedziała Jagoda, wręczając mamie tort.

— Dziękuję. — Mama uśmiechnęła się skromnie. — Rozbierz się i chodź do pokoju. — Wzięła tort i poszła do kuchni.

„Na pewno zaprosiła gościa”. Jagoda gwałtownie się rozebrała, poprawiła przed lustrem loki i spódnicę, po czym weszła do pokoju. Z kanapy podniósł się postawny mężczyzna około pięćdziesiątki, w spodniach i granatowym swetrze, z łysiną nad wysokim czołem i szerokim nosem. Zmarszczki w kącikach oczu zdradzały, iż często się uśmiechał lub mrużył oczy w słońcu. Przyglądał się Jagodzie z zainteresowaniem. Ona przywitała się nieufnie.

— Jagoda, poznaj Kazimierza Walentowicza, mojego przyjaciela z dzieciństwa. — Mama podeszła, objęła ją w pasie i spojrzała prosząco w oczy.

— Już myślałam, iż z wioski. — Jagoda rozczarowała się, patrząc na matkę.

— Chodźcie na obiad, zupa wystygnie. — Mama opuściła rękę i pierwsza weszła do kuchni.

Jagoda usiadła na swoim zwykłym miejscu — plecami do lodówki stojącej przy oknie. „Czy on zajmie miejsce ojca?” — przemknęło jej przez myśl. Kazimierz usiadł naprzeciwko. Mama między nimi, tyłem do kuchenki i zlewu — tak jak zawsze jadali, gdy żył ojciec.

— Rozumiem, iż to z nim chciałaś mnie zapoznać? Nie spodziewałam się tego po tobie. Teraz wiem, dlaczego tak się zmieniłaś — powiedziała Jagoda z goryczą.

— Po co tak? — Mama spojrzała na nią z wyrzutem.

— A ty tęsknisz za pięściami? Mało ci ojciec dał? Znowu masz ochotę? A gdzie butelka? Nie przynieśliście wódki? — spytała, patrząc na Kazimierza.

— Kazimierz nie pije. On… — Mama urwała, spoglądając na niego przepraszająco.

On położył dłoń na jej ręce.

— Nie trzeba, Halinko.

— Teraz udajecie abstynenta, a później pokażecie, kim naprawdę jesteście, gdy się tu wprowadzicie. Mamo, ty się z nim żenisz? Taką mi niespodziankę szykowałaś? Kazimierzu, żona was wyrzuciła i teraz chcecie przyczepić się do mojej matki?

Słowa same wylewały się z Jagody. Nie mogła przestać. W oczach mamy pojawiły się łzy, a usta zadrżały.

Kazimierz wpatrywał się w talerz z zimną zupą.

— Skończyłaś? — Mama nagle spytała ostro. — A co ja w życiu widziałam? Pijatyki męża i jego pięści. Ty uciekałaś do sąsiadki, gdy wracał pijany, bałaś się. Wychodziłyśmy z domu, chodziłyśmy po nocnych ulicach, aż zasnął. Wyciągałam mu pieniądze z kieszeni, gdy spał, mówiłam, iż zgubił. Kupowałam ci potem buty czy sukienki. Nic nie wiesz… — Urwała i łzy spłynęły jej po twarzy.

Jagoda nigdy nie widziała mamy taką. Zawsze cicha, przestraszona, unikająca konfliktów. Pamiętała, jak ojciec krzyknął kiedyś, iż nadaje się tylko do wycierania nóg. A teraz broniła jakiegoś Kazimierza.

— Dawno powinnam ci powiedzieć. Trzydzieści lat milczałam. — Mama wzięła głęboki oddech. — To twój ojciec. Kazimierz Walentowicz — twój ojciec.

— Co? — Jagoda aż odskoczyła od tych słów, opierając się plecami o lodówkę. Patrzyła to na Kazimierza, to na mamę.

— Tak. Kochaliśmy się od szkoły. Potem poszedł do wojska. Wieś mała, wszystko widać, nic się nie ukryje. Przyznałam się matce, iż jestem w ciąży. Krzyczała, biła mnie ręcznikiem. Potem przyprowadziła do domu chłopaka z sąsiedniej wsi niby do naprawy płotu. Przyjechał do babci na urlop. Mama wtedy kazała mi się nie zastanawiać.

Pewnego wieczoru odprowadził mnie po dyskotece do domu. Wyszła mamaJagoda w końcu zrozumiała, iż miłość mamy do Kazimierza była prawdziwa, a teraz sama mogła znaleźć szczęście u boku Pawła.

Idź do oryginalnego materiału