Dziedzictwo sprawiedliwości

newsempire24.com 1 tydzień temu

Dwa lata temu, gdy ja i mój mąż codziennie jeździliśmy do mojej babci, aby się nią opiekować, żaden z krewnych choćby nie pamiętał o jej istnieniu. A teraz, gdy odeszła i zostawiła nam swoje mieszkanie, wszyscy nagle ożyli i zlatują się jak sępy, domagając się swojej części. Do dziś nie mogę uwierzyć, jak gwałtownie ludzie, którzy przez lata nie dzwonili i nie odwiedzali, zamienili się w zaciekłych bojowników o „sprawiedliwość”. Ta historia zmusiła mnie, by inaczej spojrzeć na naszą rodzinę i na to, co naprawdę ma znaczenie.

Moja babcia, Jadwiga Nowak, była niezwykłą osobą. Mimo swoich dziewięćdziesięciu lat do końca starała się zachować pogodę ducha. Jednak ostatnie dwa lata jej zdrowie mocno się pogorszyło: prawie nie wstawała z łóżka, słabo widziała i potrzebowała ciągłej pomocy. Ja i mój mąż, Krzysztof, mieszkaliśmy niedaleko niej, więc naturalnie wzięliśmy na siebie opiekę. Gotowałam jej posiłki, sprzątałam, pomagałam w codziennych czynnościach, a Krzysztof woził ją do lekarzy, kupował leki i naprawiał wszystko, co psuło się w jej starym mieszkaniu. Nie było łatwo — mieliśmy przecież dwoje dzieci, pracę i własne obowiązki, ale nigdy nie uważałam tego za ciężar. Babcia wychowała mnie, gdy rodzice byli w ciągłych podróżach, i dla mnie było punktem honoru otoczyć ją troską w ostatnich latach.

Przez cały ten czas rzadko widywałam innych krewnych. Moja ciotka, Halina, mieszkała w innym mieście i pojawiała się u babci raz na rok, przywożąc pudełko czekoladek i kilka zdawkowych słów. Brat cioteczny, Marek, w ogóle się nie pokazywał — zawsze był zajęty karierą i swoją rodziną. Reszta rodziny ograniczała się do rzadkich telefonów, by „dowiedzieć się, jak się czuje”. Nikt nie zaproponował pomocy — ani finansowej, ani czasowej. I nam z Krzysztofem to nie przeszkadzało — nie oczekiwaliśmy, iż ktoś podzieli z nami ten obowiązek. Ale choćby nie przypuszczałam, iż wszystko się zmieni, gdy tylko pojawi się kwestia spadku.

Gdy babcia odeszła, byliśmy z Krzysztofem złamani. Jej śmierć zostawiła w moim sercu ogromną pustkę. Ale już kilka tygodni po pogrzebie zaczęły się telefony. Pierwsza odezwała się ciotka Halina. Przyjechała do nas i, choćby nie pytając, jak radzimy sobie z żałobą, od razu przeszła do tematu mieszkania. „Ewo, przecież wiesz, iż mama nie zostawiła wszystkiego tylko wam — powiedziała. — My też jesteśmy jej dziećmi, mamy prawa”. Byłam w szoku. Ciotka przez lata nie pojawiła się u babci, niczym nie pomogła, a teraz twierdzi, iż należy jej się część mieszkania? Próbowałam wytłumaczyć, iż babcia sama zdecydowała, by zostawić je nam, bo to my się nią opiekowaliśmy. Ale Halina tylko prychnęła: „To niesprawiedliwe. Po prostu wykorzystałaś, iż byłaś blisko”.

Wkrótce dołączył też Marek. Napisał długiego SMS-a, w którym opowiadał, jak bardzo kochał babcię i jak „trudno mu pogodzić się” z tym, iż mieszkanie trafiło tylko do nas. Zaproponował, by „podzielić się po równo”. Nie wiedziałam, czy mam się śmiać, czy płakać. Marek nie widział babci od dziesięciu lat, choćby na pogrzeb nie przyjechał, tłumacząc się brakiem czasu. A teraz nagle przypomniał sobie o miłości do niej? Odpowiedziałam, iż mieszkanie zostało zapisane w testamencie i to była jej wola. Wtedy zaczął grozić, iż pójdzie do sądu, jeżeli nie zgodzimy się na jego warunki.

Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. choćby dalsi krewni, których ledwo znałam, dzwonili i delikatnie sugerowali, iż „warto by się podzielić”. Czułam się jak osaczona. Nie goniliśmy za tym spadkiem — mieszkanie babci było dla nas bardziej pamiątką niż majątkiem. To stara dwupokojowa kawalerka w bloku, wymagająca remontu. Ale dla nas była cenna, bo tam spędziliśmy z babcią ostatnie lata, pijąc herbatę i słuchając jej opowieści. Teraz te wspomnienia stały się polem bitwy.

Krzysztof, jak zwykle, był moją podporą. Powiedział, iż nie musimy nikomu nic udowadniać i iż wolę babci należy uszanować. Poszliśmy do prawnika, by sprawdzić, czy groźby rodziny są realne. Okazało się, iż testament jest jasny, a szanse na jego obalenie niemal zerowe. Ale choćby ta pewność prawna nie ukoiła mojego serca. Nie mogłam uwierzyć, iż ludzie, których uważałam za rodzinę, tak łatwo zapomnieli o babci, gdy żyła, a teraz walczą o jej rzeczy.

Pewnego dnia nie wytrzymałam i zadzwoniłam do ciotki Haliny. Zapytałam, dlaczego nie pomagała babci, skoro teraz tak zaciekle domaga się swoich praw. Zaczęła się tłumaczyć, iż miała swoje problemy, iż mieszka daleko i iż „nie wszystko jest takie proste”. Ale czułam, iż to tylko puste słowa. Na koniec powiedziała: „Ewo, nie bądź chciwa, jesteśmy rodziną.” To mnie dobiło. Chciwa? Ja, która przez dwa lata zmieniałam babci pościel, woziłam ją po lekarzach i czuwałam przy niej nocami, gdy było źle? Odłożyłam słuchawkę i rozpłakałam się.

Teraz z Krzysztofem próbujemy zamknąć tę sprawę. Postanowiliśmy nie ulegać presji i zachować mieszkanie, tak jak chciała babcia. Ale ta sytuacja zostawiła w nas ślad. Nie potrafię już patrzeć na swoją rodzinę tak jak dawniej. Ludzie, których uważałam za bliskich, pokazali prawdziwe oblicze, gdy tylko zobaczyli korzyść. Mimo wszystko jestem wdzięczna za jedną rzecz: ta historia przypomniała mi, iż prawdziwa rodz…I jedno jest pewne — prawdziwa miłość nie mierzy się spadkiem, ale tym, co zostawiliśmy w sercach tych, którzy byli przy nas do końca.

Idź do oryginalnego materiału