Dziedzictwo Sprawiedliwości

newsempire24.com 1 dzień temu

Sprawiedliwość po śmierci

Dwa lata temu, gdy ja i mój mąż codziennie jeździliśmy do mojej babci, aby się nią opiekować, żaden z krewnych choćby nie pamiętał o jej istnieniu. Teraz, gdy odeszła i zostawiła nam swoje mieszkanie, wszyscy nagle ożywili się i zlecieli jak sępy, domagając się swojej części. Wciąż nie mogę uwierzyć, jak gwałtownie ludzie, którzy przez lata nie dzwonili i nie odwiedzali, stali się zaciekłymi bojownikami o “sprawiedliwość”. Ta historia sprawiła, iż spojrzałam na naszą rodzinę i to, co naprawdę ma znaczenie, w zupełnie nowy sposób.

Moja babcia, Helena Kowalska, była niezwykłą osobą. Mimo swoich dziewięćdziesięciu lat do ostatnich dni starała się zachować pogodę ducha. Jednak ostatnie dwa lata jej zdrowie znacznie się pogorszyło: prawie nie wstawała z łóżka, słabo widziała i potrzebowała stałej pomocy. Ja i mój mąż, Tomasz, mieszkaliśmy niedaleko niej, więc naturalnie wzięliśmy na siebie opiekę. Gotowałam jej posiłki, sprzątałam, pomagałam w codziennych czynnościach, a Tomek woził ją do lekarzy, kupował leki i naprawiał wszystko w jej starym mieszkaniu. Nie było łatwo — mieliśmy dwójkę dzieci, pracę i własne obowiązki, ale nigdy nie uważałam tego za ciężar. Babcia wychowała mnie, gdy rodzice byli ciągle w podróży, i dla mnie to była kwestia honoru, by otoczyć ją troską w jej ostatnich latach.

Przez cały ten czas rzadko widywałam innych krewnych. Moja ciotka, Krystyna, mieszkała w innym mieście i pojawiała się u babci raz do roku, przywożąc pudełko czekoladek i kilka zdawkowych słów. Mój kuzyn, Marcin, w ogóle się nie pokazywał — zawsze był zajęty pracą i swoją rodziną. Reszta rodziny ograniczała się do rzadkich telefonów, by “dowiedzieć się, co słychać”. Nikt nie zaproponował pomocy — ani finansowej, ani czasem. I nam z Tomkiem to nie przeszkadzało — nie oczekiwaliśmy, iż ktoś podzieli z nami ten obowiązek. Ale nie przypuszczałam, iż wszystko zmieni się, gdy tylko pojawi się kwestia spadku.

Gdy babcia odeszła, byliśmy z Tomkiem zrozpaczeni. W moim sercu została ogromna pustka. Jednak po kilku tygodniach od pogrzebu zaczęły się telefony. Pierwsza pojawiła się ciotka Krystyna. Przyjechała do nas i choćby nie pytając, jak radzimy sobie z żałobą, od razu zaczęła mówić o mieszkaniu. “Ewa, przecież rozumiesz, iż mama nie zostawiła spadku tylko wam — powiedziała. — My też jesteśmy jej dziećmi, mamy prawa”. Byłam w szoku. Ciotka nie pojawiała się u babci od lat, nie pomagała w niczym, a teraz twierdzi, iż należy jej się część mieszkania? Próbowałam wytłumaczyć, iż babcia sama zdecydowała, by zostawić je nam, bo to my się nią opiekowaliśmy. Ale Krystyna tylko prychnęła: “To niesprawiedliwe. Po prostu wykorzystałaś to, iż byłaś bliżej”.

Wkrótce dołączył Marcin. Napisał długą wiadomość, w której opowiadał, jak bardzo kochał babcię i jak “trudno mu pogodzić się” z tym, iż mieszkanie trafiło tylko do nas. Zaproponował, by “rozwiązać to sprawiedliwie” i podzielić spadek po równo. Nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać. Marcin nie widział babci od dziesięciu lat, choćby na pogrzeb nie przyjechał, tłumacząc się zajęciami. A teraz nagle przypomniał sobie o swojej miłości? Odpowiedziałam, iż mieszkanie zostało zapisane nam i to była wola babci. Ale zaczął grozić, iż pójdzie do sądu, jeżeli nie zgodzimy się na jego warunki.

Sytuacja stawała się coraz trudniejsza. choćby dalsi krewni, których ledwo znałam, zaczęli dzwonić i sugerować, iż “warto by się podzielić”. Czułam się osaczona. Z Tomkiem nie goniliśmy za tym spadkiem — mieszkanie babci było dla nas bardziej wspomnieniem o niej niż majątkiem. To stara dwupokojowa klitka w bloku, wymagająca remontu. Ale dla nas było cenne, bo tam spędziliśmy z babcią ostatnie lata, pijąc herbatę i słuchając jej opowieści. A teraz te wspomnienia stały się polem bitwy.

Tomek, jak zwykle, był moją podporą. Powiedział, iż nie musimy nikomu niczego udowadniać i iż wolę babci należy uszanować. Poszliśmy do prawnika, by sprawdzić, na ile realne są groźby rodziny. Okazało się, iż testament jest jasny i szanse na jego obalenie są minimalne. Ale choćby ta pewność prawna nie zdjęła ciężaru z mojego serca. Nie mogłam uwierzyć, iż ludzie, których uważałam za rodzinę, tak łatwo zapomnieli o babci za jej życia, a teraz walczą o jej rzeczy.

Pewnego dnia nie wytrzymałam i zadzwoniłam do ciotki Krystyny. Spytałam, dlaczego nie pomagała babci, skoro teraz tak żarliwie domaga się swoich praw. Zaczęła się tłumaczyć, iż miała własne problemy, mieszka daleko i iż “nie wszystko jest takie proste”. Ale wiedziałam, iż to tylko puste słowa. Na koniec powiedziała: “Ewa, nie bądź chciwa, przecież jesteśmy rodziną”. To mnie dobiło. Chciwa? Ja, która przez dwa lata zmieniałam babci prześcieradła, woziłam ją po lekarzach i siedziałam przy niej nocami, gdy było jej źle? Odłożyłam słuchawkę i rozpłakałam się.

Teraz z Tomkiem próbujemy zamknąć tę sprawę. Postanowiliśmy nie ulegać presji i zachować mieszkanie, tak jak chciała babcia. Ale ta sytuacja zostawiła głęboką bliznę. Nie potrafię już patrzeć na moją rodzinę tak jak dawniej. Ludzie, których uważałam za bliskich, pokazali swoje prawdziwe oblicze, gdy tylko poczuli zapach pieniędzy. Mimo wszystko jestem za coś wdzięczna — ta historia przypomniała mi, iż prawdziwa rodzina to ci, którzy są przy tobie nie dla korzyści, ale z miłości. Dla mnie to Tomek, nasze dzieci i pamięć o babci, która na zawsze pozostanie w moim sercu.

I choć ludzie często mówią, iż krew jest gęstsza od wody, prawdziwe więzi tworzą się przez czyny, a nie pochodzenie.

Idź do oryginalnego materiału