Dziecko z rodziny zastępczej prosi mnie o pomoc w odnalezieniu biologicznych rodziców

newskey24.com 1 tydzień temu

Nigdy nie spodziewałam się, iż mój spokojny żywot wywróci się do góry nogami, aż pewnego dnia do naszego domu trafiło dziecko, które odmieniło wszystko. Nie miał zostać na stałe, ale widziałam, jak więź między nami rośnie. Gdy nadszedł czas, by go oddać, musiałam działać. Czy zdążę pomóc mu odnaleźć prawdziwą rodzinę, zanim będzie za późno?

Kto by pomyślał, iż w moim wieku jeszcze da się wpakować w kłopoty? Można by sądzić, iż życie już niczym mnie nie zaskoczy, ale los lubi płatać figle.

Oczywiście, jako kobieta z godnością, nie zdradzę swojego wieku, ale zapewniam, iż żyłam wystarczająco długo, by rozpoznać, gdy coś jest nie tak.

Mieszkałam z moim synem, Wojtkiem, i jego żoną, Anetą. Uważali, iż tak będzie łatwiej, choć czasem zastanawiałam się, czy nie chodziło bardziej o nich niż o mnie.

Wojtek i Aneta nie mieli dzieci. Nie dlatego, iż nie chcieli każdy widział, jak bardzo pragnęli potomstwa. ale coś ich zawsze powstrzymywało, jakiś cichy strach, o którym nigdy nie mówili. Nie pytałam. Niektóre sprawy ludzie muszą rozwiązać sami.

Ostatnio jednak zauważyłam, iż dystans między nimi rośnie, jak rysa na fundamencie domu.

Nadal się kochali, to było oczywiste, ale miłość nie zawsze wystarczy, by złączyć dwoje ludzi.

Aż pewnego wieczoru Wojtek i Aneta wrócili do domu, ale nie sami.

Między nimi stał chłopiec, może dziesięcioletni, sztywny jak patyk, z oczami błądzącymi po pokoju, jakby nie był pewny, czy jest tu mile widziany.

Pani Grażyno, to jest Tomek. Będzie z nami mieszkał powiedziała Aneta głosem cichszym niż zwykle, niemal ostrożnym.

Wojtek położył dłoń na ramieniu chłopca, ale ten gest nie przyniósł mu ukojenia.

Tomek ledwie na mnie spojrzał. Skinął głową, wargi zacisnął w cienką linię. Ani słowa.

Chodź, pokażę ci twój pokój rzekł Wojtek, prowadząc go korytarzem.

Patrzyłam, jak znikają za rogiem, a mój umysł szukał wytłumaczenia. Dziecko? Tak po prostu?

Przez chwilę choćby pomyślałam, iż go ukradli. Nie byłoby to pierwsze szaleństwo tej dwójki.

Gdy byli młodsi, musiałam trzymać w domu zapasy melisy, by przetrwać ich pomysły.

Możesz wyjaśnić, co się dzieje? zapytałam Anetę, krzyżując ręce na piersi.

Spojrzała w stronę korytarza i zniżyła głos. Chodźmy do kuchni. Tam pogadamy.

Usiadłyśmy przy stole, a po głębokim westchnieniu Aneta wyjaśniła wszystko. Spotkali Tomka w parku. Uciekł z ośrodka opiekuńczego, a gdy go zawieźli z powrotem, Aneta wpadła na śmiały pomysł.

Wydawał się miłym chłopcem powiedziała, ściskając kubek z kawą. Moglibyśmy go wziąć pod opiekę, tylko na czas, aż znajdzie stały dom. To byłoby dobre dla nas wszystkich.

Nie sądzisz, iż to zły pomysł? zapytałam, splatając dłonie na stole.

Aneta przechyliła głowę. Zły? Dlaczego?

A jeżeli się przywiąże? naciskałam. A jeżeli zacznie was traktować jak rodziców? A potem oddacie go obcym?

Westchnęła. I tak był w rodzinie zastępczej. Trafiłby do kogoś innego. A u nas przynajmniej jest bezpieczny.

Bezpieczny na teraz odparłam. Ale co będzie, gdy przyjdzie czas go oddać?

Aneta zawahała się. Wojtek też tak myślał. Nie chciał się na to godzić, ale przekonałam go, iż to słuszna decyzja.

Miała odpowiedź na wszystko. Mogłabym się sprzeczać, ale decyzja już zapadła. Czasem trzeba pozwolić, by sprawy potoczyły się własnym torem.

Tomek odmienił nasze życie w sposób, którego się nie spodziewałam. Przestaliśmy być tylko ludźmi mieszkającymi pod jednym dachem staliśmy się rodziną.

Wojtek, który dawniej zatracał się w pracy, teraz śpieszył do domu. Chciał tam być pomagać, słuchać, być obecnym.

Widziałam, jak stres i rozdźwięk między nim a Anetą znikają. Śmiali się częściej. Rozmawiali cieplej. Znów byli tą parą, którą pamiętałam, zanim życie ich rozdzieliło.

Aneta rozkwitła w roli matki. Dawała Tomkowi całą swoją uwagę, pomagała w lekcjach, dbała, by niczego mu nie brakowało. Już nie błądziła myślami gdzie indziej. Miała cel.

Ja także pokochałam tego chłopca. Był interesujący świata, zasypywał mnie pytaniami, zawsze chętny do słuchania moich opowieści.

Jaki był Wojtek, gdy był mały? pytał z szeroko otwartymi oczami. Śmiałam się i mówiłam prawdę Wojtek od zawsze był urwisem.

Zaczęłam się zastanawiać, czy go nie adoptują. Ale to nie była moja sprawa.

Aż pewnego wieczoru Wojtek wrócił do domu z poważną miną. Coś było nie tak.

Co się stało? zapytałam, gdy odstawiał teczkę.

Znaleźli rodzinę dla Tomka powiedział. Chcą go adoptować.

Ręce Anety zastygły na talerzu, który właśnie wycierała. Mrugnęła, potem wymusiła uśmiech. To wspaniale. W końcu będzie miał prawdziwą rodzinę. Jej głos się załamał.

Spojrzałam na nich oboje. Po prostu go oddacie?

Wojtek potarł skronie. Taki był plan. Od początku byłem przeciwny. Aneta mnie przekonała. Ale umowa była tymczasowa. Nie mamy teraz czasu w dziecko.

Jakoś daliście radę przez te kilka miesięcy.

Mieliśmy pomoc rzekł Wojtek, spoglądając na mnie. A i tak ledwo zipaliśmy.

Otworzyłam usta, by się sprzeczać, gdy nagle usłyszałam ciche kroki na schodach. Tomek stał w progu, sztywny jak deska. Jego dłonie zwijały się w pięści.

Kłamiecie powiedziałam cicho, patrząc na Wojtka i Anetę. Ten chłopiec jest wam potrzebny tak samo jak wy jemu, jeżeli nie bardziej.

Twarz Tomka skurczyła się. Odwrócił się i pobiegł na górę. Nie powiedziałam już nic. Wzruszyłam tylko ramionami i poszłam do swojego pokoju.

Tej nocy prawie nie spałam. Dom był zbyt cichy. Leżałam, wpatrując się w sufit.

Aż nad ranem usłyszałam coś ciche szuranie na korytarzu. Zerwałam się, ale korytarzGdy wyjrzałam przez okno, zobaczyłam, jak Tomek idzie ulicą z plecakiem na ramionach, a wtedy zrozumiałam, iż czasem rodzina to nie ci, którzy dają ci nazwisko, ale ci, którzy dają ci dom.

Idź do oryginalnego materiału