Dzieci mnie obwiniają, iż nie kupiłem im mieszkań! Zawsze brakuje pieniędzy… Czy jestem złym ojcem?

twojacena.pl 5 dni temu

Przepraszam, drodzy ludzie!

Nazywam się Michał Kowalski i w końcu postanowiłem podzielić się swoim bólem i poprosić o radę. Mam już ponad siedemdziesiąt lat, całe życie starałem się być dobrym człowiekiem i uczciwym ojcem, a teraz siedzę i myślę: czy naprawdę zwariowałem? Moje własne dzieci, moje własne ciało i krew, nie dają mi spokoju, zarzucają mi winy, i nie wiem, jak z tym żyć.

Niedawno mieliśmy niewielką rodzinną okazję – zebraliśmy się razem w naszym starym domu pod Łodzią. Myślałem, iż usiądziemy, porozmawiamy, powspominamy stare czasy. Ale wtedy przyszedł mój syn Piotr – już podpity, z zamglonymi oczami. Zaczął się kłócić z każdym – to z siostrą, to z jej mężem. Jako ojciec delikatnie próbowałem go uspokoić, powiedziałem, iż nie przystoi się tak zachowywać. I co myślicie? On wybuchł! Krzyczał, żeby nie wtrącać się z moimi kazaniami, iż niby całe życie mu zniszczyłem. „Inni rodzice kupują swoim dzieciom mieszkania, a ty co mi dałeś?” – wrzeszczał, zataczając się.

Byłem oszołomiony. A wtedy moja córka Anna, zamiast wesprzeć ojca, podchwyciła jego słowa jak echo. „Tak, tato, przez ciebie z Piotrkiem wciąż mieszkamy po wynajmowanych kątach! Mogłeś nam chociaż małe mieszkanie kupić, a ty…” Stałem, patrzyłem na nich i nie wierzyłem własnym uszom.

Szczerze wam powiem: z moją zmarłą żoną, niech jej ziemia lekką będzie, całe życie ciężko pracowaliśmy. Oboje byliśmy nauczycielami w szkole – ja matematyki, ona języka polskiego. Żyliśmy w małym miasteczku pod Łodzią, kochaliśmy swoją pracę z całego serca. Pochodzimy z pokolenia, które znało wartość pracy, szanowało starszych i ceniło każdy kawałek chleba. Nigdy nie braliśmy cudzych rzeczy, ale i w potrzebie nie siedzieliśmy. Zawsze było co jeść, w co się ubrać. Dzieci swoje wychowaliśmy, daliśmy im wykształcenie. Piotr, co prawda, rzucił studia – lenistwo go pokonało, a Anna chociaż skończyła, to w zawodzie pracować nie chciała – czy to nie chciała, czy nie mogła.

Gdzie popełniłem błąd?
Widocznie nie udało nam się z żoną zaszczepić w nich tego, co sami nosiliśmy w sercu. Marzyłem o spokojnej starości – siedzieć na ganku, bawić wnuki, cieszyć się ich śmiechem. A co teraz? Mój Piotrek – rozwiedziony, popada w alkoholizm, o dzieciach choćby nie chce słyszeć. Anna urodziła bliźniaki, ale te tylko patrzą na swoje telefony i tablety. Powiedziałem raz, iż to nie w porządku, iż dzieci powinny obcować ze światem, a nie z ekranami. A w odpowiedzi: „Tato, daj spokój, takie są teraz czasy!” Jak mam znaleźć z nimi wspólny język, powiedzcie mi?

Ale najbardziej boli ich niewdzięczność. Nie dostrzegają, ile z żoną dla nich zrobiliśmy! Jakie mieszkania, skąd u nas takie pieniądze? Całe życie przeżyliśmy z nauczycielskiej pensji, teraz żyję z emerytury. choćby teraz, będąc stary, staram się coś odkładać z tych groszy – to na święta coś im dać, to dzieciakom kupić cukierki. A oni w twarz mi zarzucają, iż im życie zepsułem, iż przeze mnie nic nie mają.

Pieniądze – wieczny problem
Jak mam im kupić mieszkanie? Zostałem sam, emerytura mała, ledwo na chleb starcza. A oni żądają, jakbym był milionerem! Piotr wiecznie zadłużony, przepija wszystko, co zarobi, a Anna z mężem wiecznie narzekają, iż najem zjada ich budżet. Próbowałem tłumaczyć synowi: „Piotrek, my z mamą wychowywaliśmy was w trudnych czasach, ale nie narzekaliśmy, radziliśmy sobie. Czemu ty nie możesz?” A on tylko machnął ręką: „Tato, nic nie rozumiesz”.

Serce mi pęka od tych słów. Czy to moja wina, iż nie stałem się bogaczem? Czy to wszystko, co dałem – miłość, troska, uczciwe imię – jest nic niewarte? Wnuki rosną, a ja ich prawie nie znam – choćby do mnie nie ciągną. Anna kiedyś przywiozła je na weekend, a one cały dzień spędziły z nosami w urządzeniach. Mówię: „Chodźcie nad rzekę, zbierzemy grzyby!” A one na to: „Dziadku, nie przeszkadzaj”. I jeszcze córka mnie zganiła, iż ich nie rozumiem.

Powiedzcie, dobrzy ludzie, czy to ja jestem nienormalny? Czy to naprawdę takie czasy, iż dzieci od rodziców wymagają pieniędzy, a nie serca? Całe życie wierzyłem, iż rodzina to ostoja, a teraz czuję się obcy wśród swoich. Może coś przeoczyłem, nie tak ich wychowałem? Czy świat stanął na głowie i teraz miłość ojca jest niczym, jeżeli nie idą za tym miliony?

Będę wdzięczny za każde wasze słowo. Chcę zrozumieć, gdzie leży prawda, a gdzie moja wina. Może podpowiecie, jak dalej żyć z tym ciężarem na sercu?

Idź do oryginalnego materiału