Wczoraj
Przed obiadem ekspresowa wizyta u fryzjera, doslownie, bo obcinala mnie 7 minut, oczywiscie schrzanila, chcialam tylko wyrownanie tylu i nie dotykanie przodu, oczywiscie sie zapomniala i ciachnela jedna strone. Teraz zamiast wyrownania mam schodki.
Pozniej byl intensywny, artystyczny wieczor. Pojechalam do centrum na otwarcie wystawy z rozmowa dwoch kuratorek.
Parking znalazlam dosyc blisko muzeum, ale okazalo sie, ze miasto zrobilo dodatkowe utrudnienia dla kierowcow. Nie mozna teraz skrecac w lewo z glownej ulicy. Wiekszosc ulic jest jednokierunkowa wiec musialam objechac spora czesc miasta, aby wrocic do parkingu.
Cale pietro muzeum poswiecone jest pracom Virginii Jaramillo: tytul wystawy – Zasada rownowaznosci. Jest to pierwsza retrospektywa poswiecona tworczosci meksykansko-amerykanskiej artystki. Wystawa przedstawia tworczosc Jaramillo od polowy lat 1960-tych do chwili obecnej, prezentujac przyklady jej wczesnych prac, jej recznie robione prace papierowe oraz wybor najnowszych obrazow, ktore ukazuja jej zaangazowanie w abstrakcje odzwierciedlajace szerokie tematy, jak fizyka, kosmos, archeologia, mitologia.
Tym razem spotkanie skonczylo sie wczesniej wiec mialam czas na odwiedzenie drugiego otwarcia – wystawy przekroju dziel studentow lokalnego uniwersytetu na przestrzeni 60 lat. Cudem przy uniwersytecie znalazlam jedno miejsce przy ulicy blisko wejscia.
Po powrocie zaczelam szycie. Postanowilam sobie, ze w tym roku skoncze 100 Day Project z zamiarem szycia kazdego dnia poltrojkatnych blokow na nowy quilt, wiec wyciagnelam czesc tkanin, wycielam takze kawalki na walentynkowa podstawke pod kubek. Szycie nie trwalo dlugo, bo maszyna zaczela wciagac nitke, brzeczec, az w koncu zlamala igle i w zaden sposob nie chciala ruszyc. Wsciekla i zrezygnowana dalam spokoj kreatywnym projektom. Maszyna ma zaledwie piec lat, a moze az piec lat, reperacja kosztuje wiecej niz jej pierwotna cena, wiec najprawdopodobniej trafi do smietnika jak jej poprzedniczka.
Dzisiaj
wybralam sie na kreatywne sniadanie, bo interesująca bylam jak wyglada nowa kawiarnia w kosciele. Dzisiejsze spotkanie zorganizowano w historycznej dzielnicy miasta, w kosciele w ktorym bywalismy na koncertach choralnych/kameralnych. Okazalo sie, ze bywalismy tam dawno temu, bo wybudowano duzy, czteropietrowy budynek z kawiarnia na dole, galeria i tarasem na ostatnim pietrze. Kiedys sniadanie to byl bufet z kilkoma potrawami do wyboru, pozniej tylko jajecznica/frittata i ciastko. Dzisiaj tylko jajecznica. Ale samo spotkanie jak zawsze pelne werwy i smiechu.
Dzisiejszy mowca to piekarz, wlasciciel latino piekarni i od tego roku wlasciciel kawiarni, do ktorej nie bedziemy chodzic, bo w niedziele zamknieta. interesująca prezentacja zycia piekarza poprzez robienie warstwowego ciasta odzwierciedlajacego dziewiec etapow jego zycia, wlacznie ze sprawa sadowa o deportacje do rodzinnej Kolumbii. Jestem ostatnio bardzo niezrownowazona emocjonalnie i rycze z byle powodu tzn wiecej niz zwykle, bo jak mawiala moja wychowawczyni w podstawowce “znowu ma swieczki w oczach”, nie bardzo rozumialam samo powiedzenie, ale od dziecka wiedzialam, ze jestem placzek. Wiec w czasie prezentacji kilka razy zaciskalam lzy.
Po spotkaniu czekaly na nas male torciki i plakaty. Po delektacji obeszlam galerie, wyszlam na taras i na koniec wyprawy zasiadlam w kawiarnii do wypicia capuccino. Moj dar obserwacji nie polepszyl sie z wiekiem, siadlam przy oknie, ale zamiast przez nie wyjrzec zaczelam pstrykac zdjecia. Po chwili uslyszalam jak pastor stojac obok mego stolika wskazal towarzyszacej mu osobie, ze maja tutaj takze sale gimnastyczna, rzeczywiscie.