Dziadek zostawił mi w spadku stary, zaniedbany dom na wsi, podczas gdy moja siostra dostała dwupokojowe mieszkanie w samym centrum miasta. Mój mąż nazwał mnie nieudacznikiem i wyprowadził się do mojej siostry. Straciwszy wszystko, pojechałam na wieś, a kiedy przekroczyłam próg tego domu, oniemiałam z wrażenia…
W kancelarii notariusza było duszno i czuć było zapach starych dokumentów. Ania siedziała na niewygodnym krześle, czując, jak jej dłonie pocą się ze zdenerwowania. Obok niej, w drogim garniturze i z idealnym manicure, siedziała jej starsza siostra, Weronika. Wyglądała, jakby przyszła nie na odczytanie testamentu, tylko na ważne spotkanie biznesowe.
Weronika przewijała coś w telefonie, od czasu do czasu rzucając obojętne spojrzenia na notariusza, jakby nie mogła się doczekać, aż wyjdzie. Ania nerwowo kręciła pasek swojej znoszonej torby. W wieku trzydziestu czterech lat przez cały czas czuła się jak ta nieśmiała młodsza siostrzyczka obok pewnej siebie, spełnionej Weroniki. Praca w bibliotece nie była dobrze płatna, ale Ania ją uwielbiała.
Inni traktowali to jednak raczej jak hobby, zwłaszcza Weronika, która miała stanowisko w dużej firmie i zarabiała więcej niż Ania przez cały rok. Notariusz, starszy pan w okularach, zakaszlał i otworzył teczkę z dokumentami. W pokoju zrobiło się jeszcze ciszej. Gdzieś na ścianie tykał stary zegar, podkreślając napiętą atmosferę.
Czas jakby zwolnił. Ani przypomniały się słowa dziadka, który często mawiał: Najważniejsze w życiu dzieje się w ciszy.
Testament Jana Kowalskiego zaczął jednostajnym głosem, który rozbrzmiewał po ciasnym gabinecie.
Zapisałem dwupokojowe mieszkanie przy ulicy Centralnej 27, mieszkanie 43, wraz z wyposażeniem, mojej wnuczce Weronice Marii.
Weronika choćby nie podniosła wzroku znad telefonu, jakby od dawna wiedziała, iż dostanie to, co najcenniejsze. Jej twarz pozostała obojętna. Ania poczuła znajomy ucisk w klatce. Znowu to samo. Znowu była ta druga.
Weronika zawsze była pierwsza, zawsze dostawała to, co najlepsze. W szkole miała same piątki, dostała się na prestiżową uczelnię, wyszła za bogatego biznesmena. Miała stylowe mieszkanie, drogi samochód, markowe ciuchy. A Ania? Zawsze pozostawała w cieniu starszej siostry.
Dom we wsi Sosnówka wraz z zabudowaniami gospodarczymi i działką o powierzchni dwunastu arów zapisuję wnuczce Annie Marii kontynuował notariusz, przewracając stronę.
Ania drgnęła. Dom na wsi? Ten sam, prawie walący się, w którym dziadek mieszkał samotnie w ostatnich latach? Pamiętała go mgliście widywała go tylko kilka razy w dzieciństwie. Już wtedy wyglądał, jakby lada chwila miał się rozpaść. Odpadająca farba, przeciekający dach, zarośnięty ogród wszystko budziło niepokój.
Weronika w końcu odłożyła telefon i spojrzała na siostrę z lekkim uśmieszkiem:
Tak czy siak, Aniu, przynajmniej coś dostałaś. Chociaż, szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, co z tym złomem zrobisz. Może wyburzysz i sprzedasz działkę pod domki letniskowe?
Ania milczała. Słowa utknęły jej w gardle. Dlaczego dziadek tak zdecydował? Czyżby i on uważał ją za nieudacznika, któremu choćby nowe mieszkanie się nie należy? Chciała płakać, ale powstrzymała się nie tutaj, nie przed Weroniką i tym surowym notariuszem, który patrzył na nią z ledwo zauważalnym współczuciem.
Notariusz skończył czytać formalności. Weronika gwałtownie podpisała papiery, schowała klucze do eleganckiej torebki i wyszła, zostawiając za sobą ślad drogich perfum. Ania długo siedziała w gabinecie, trzymając w dłoniach klucze do wiejskiego domu. Były ciężkie, żelazne, zardzewiałe, staroświeckie zupełnie inne niż te, które dostała Weronika.
Przed kancelarią czekał na nią mąż Marek. Stał przy swoim wysłużonym aucie, palił papierosa i niecierpliwie spoglądał na zegarek.
No i co dostałaś? zapytał bez przywitania. Mam nadzieję, iż chociaż coś wartościowego?
Ania powoli opowiedziała mu o testamencie. Z każdym słowem twarz Marka robiła się bardziej ponura.
Dom na wsi?! Serio?! Znowu wszystko schrzaniłaś! Twoja siostra ma mieszkanie w centrum warte conajmniej milion złotych, a ty jakiś złom!
Ania drgnęła. Marek rzadko kiedy przeklinał, ale ostatnio stał się bardziej nerwowy, zwłaszcza gdy chodziło o pieniądze.
Ja niczego nie wybierałam próbowała się bronić. To była decyzja dziadka.
Ale mogłaś na niego wpłynąć! Pokazać, iż zasługujesz na więcej!
Zawsze byłaś zbyt cicha. Nie umiesz walczyć o swoje.
Jego słowa bolały jak nóż. Siedem lat małżeństwa, a on mówi do niej, jakby byli obcymi ludźmi.
Marek, nie krzycz na mnie. Ludzie patrzą.
Może da się coś z tym domem zrobić? cicho zaproponowała.
Co ty możesz zrobić z ruderą na końcu świata? Nikt nie da za to choćby pięćdziesięciu tysięcy. Może wyburzyć i sprzedać działkę.
Warknął coś jeszcze, wsiadł do samochodu i całą drogę do domu milczał. Ania patrzyła przez okno i myślała o dziadku. Jan Kowalski był cichym, dobrym człowiekiem. Pracował jako traktorzysta, potem maszynista, a na emeryturze przeprowadził się do Sosnówki. Mówił, iż w mieście jest duszno, a na wsi można wreszcie żyć dla siebie.
Ania pamiętała, jak odwiedzała go latem w dzieciństwie. Dziadek uczył ją rozpoznawać grzyby, pokazywał, gdzie rosną poziomki, opowiadał o ptakach. Nigdy na nią nie krzyczał. Był po prostu obecny spokojny, życzliwy. Dzięki niemu Ania czuła się potrzebna.
Jesteś wyjątkowa, wnuczko często powtarzał. Masz delikatną duszę. Widzisz piękno tam, gdzie inni go nie dostrzegają.
Wtedy nie rozumiała tych słów. Teraz wydawały się okrutną drwiną. Co było w niej wyjątkowego, skoro choćby własny mąż uważał ją za nieudacznika?
W domu Marek włączył telewizor. Ania poszła do kuchni gotować obiad. Myślała, co dalej. Może spróbować sprzedać ten dom? Ale kto kupi zrujnowany dom na wsi, gdzie nie ma choćby sklepu? W Sosnówce zostali tylko starzy













