Dwie sieroty i jeden szczęśliwy dom — jak los wszystko ułożył
Kinga i Zosia jechały autobusem do cichej wsi. Krótki spacer od przystanku i już były pod adekwatnym adresem. W podwórku panował gwar, szykowano stoły — widocznie ktoś obchodził urodziny. Dziewczynie zatrzymały się przy furtce i prawie od razu wyszedł do nich mężczyzna.
— Dziewczyny, do nas? — zapytał z życzliwym uśmiechem. — Do kogo tak pięknie zawitałyście?
— Szukamy pana Jana Kowalskiego — odparła Zosia.
— To ja — zdziwił się mężczyzna. — Z gminy jesteście? Czy skąd?
— Nie — powiedziała Zosia, patrząc Kingi w oczy. — To moja przyjaciółka, Kinga. Kinga, pokaż zdjęcie.
Kinga wyjęła staro złożoną fotografię i podała mężczyźnie. Jan długo wpatrywał się w obrazek, potem spojrzał na Kingę. Jego twarz zmieniała się na oczach.
— To twoja córka — cicho powiedziała Zosia.
Jan zastygł.
— Córka?
Ta historia zaczęła się długo przed tym spotkaniem. Dwie zupełnie różne dziewczynki, Kinga i Zosia, poznały się w domu dziecka. Trafiły tam tego samego dnia i od razu się zaprzyjaźniły. Obie zostały sierotami przez decyzje dorosłych i zbieg okoliczności.
Zosia straciła matkę, która choć nie żyła w biedzie, wolała bawić się wśród hałacznych kompanii i wątpliwych romansów. Ojca Zosia nie znała, ale ten regularnie przesyłał pieniądze. Krewni nie chcieli jej zabrać. Po śmierci matki została tylko zniszczona kawkaerka i droga do internatu.
Kinga mieszkała z babcią. Matka zmarła przy porodzie, a ojciec… babcia wiedziała o nim, ale nigdy go nie szukała. Założył nową rodzinę i nikt choćby nie podejrzewał, iż gdzieś ma córkę. Gdy babci zabrakło — Kinga też trafiła do domu dziecka.
W placówce dziewczynki zamieszkały obok siebie. Od razu się dogadały, ale z resztą dzieci nie znalazły wspólnego języka. Często broniły się nawzajem, często kłóciły z innymi. To tylko je zblizało.
Po opuszczeniu internatu wynajęły mieszkanie i poszły do technikum. Właśnie wtedy wpadły na pomysł — spróbować odnaleźć swoich ojców.
Ojciec Zosi był w dokumentach — jego dane miały służby socjalne. Gorzej było z Kingą. Ale dzięki starym fotografiom i podpisom na odwrocie udało się jej ustalić imię i nazwisko. Potem — internet, pytania, adresy… I oto jadą na spotkanie z losem.
Pierwszy był ojciec Zosi. Duży dom za wysokim płotem. Dziewczyny zapukały. Odpowiedź była chłodna:
— Nie ma go. Idźcie stąd.
W pracy też nie miały szczęścia. Dopiero po kilku godzinach się pojawił. Ale rozmowa była krótka i brutalna.
— Nie jesteś mi potrzebna. Płaciłem. Mam rodzinę, byłaś pomyłką. Nie mieszaj mi w życie.
Po tych słowach Zosia posłała go do diabła i rozpłakała się.
— No to teraz twoja kolej — powiedziała, ocierając łzy. — Jedziemy do twojego taty.
Adres znaleźli szybko. W podwórku szykowano się do jubileuszu. Jan Kowalski był w dobrym nastroju. Gdy zobaczył zdjęcie i usłyszał słowa „To twoja córka”, jego twarz najpierw pociemniała, potem stała się zmieszana.
— A ty… nie jesteś bardzo podobna do matki. Ale… coś w tobie jest. Józek! Zawołaj babcię!
— Kto to? — z domu wyszedł nastolatek.
— Biegnij, wołaj!
Pojawiła się starsza kobieta, ale pełna energii i uśmiechnięta.
— Co znowu się dzieje, Janku?
— Mamo, tylko się nie wkurzaj… To… moja córka. Twoja wnuczka.
— Jezu! Naprawdę?! Co za radość! Dziewczyny, wchodźcie. Czemu stoicie na dworze? Dziś mam przecież jubileusz — 70 lat!
Kingę i Zosię przyjęto z otwartymi ramionami. Babcia od razu znalazła stare zdjęcia i nie było wątpliwości — rysy, spojrzenie, choćby pieprzyk — wszystko się zgadzało.
— Może by zrobić test — cicho powiedziała Kinga.
— jeżeli chcesz — zrobimy. Ale ja i bez niego wiem — jesteś nasza. I Zosia też. Jedna wnuczka — dobrze, a dwie — lepiej! Obie zostaniecie z nami.
Zosia znów się rozpłakała.
— Nie ma głupich łez — powiedziała babcia. — Dziś święto. Żona Janka zmarła pięć lat temu, w domu ja jedna kobieta. A teraz mamy was. Najpierw zjemy, potem nam wszystko opowiecie. Poznaciecie braci, Janko ma ich czterech. Najmłodszy to Jasiek.
Święto było wyjątkowe. Śmiano się, przytulowali, wspominali, opisywali. Jan ciągle powtarzał:
— Jak mogłem nie wiedzieć?
— Widocznie tak miało być — mówiła babcia. — A patrz, jak Stasiek na Zosię zerka. Chyba niedługo będzie u nas nowe wesele.
I rzeczywiście. Rok później Stasiek i Zosia wzięli ślub. Kinga została z nimi jak siostra. Jan stał się dla obu prawdziwym ojcem. A babcia… Mówiła zawsze: „Dostałam dwie wnuczki naraz. To los!”
I czasem los naprawdę układa wszystko, jak trzeba. choćby jeżeli przez ból.