**Dwie noce i jeden dzień**
Kinga co chwilę zerkała na zegarek. Czas wlókł się jak ślimak, leniwie i gęsto. Do końca pracy została jeszcze godzina.
— Ciągle patrzysz na zegarek? Spieszysz się? — spytała główna księgowa, pani Marianna Nowak.
— Nie, ale…
— Facet? W twoim wieku tylko facet może kobiecie tak czas ciążyć. A w moim to my już marzymy, żeby zegarki stanęły. — Pani Marianna westchnęła. — Dobrze, idź. I tak z ciebie dziś pożytek jak z kozła mleka.
— Dziękuję! — Kinga zaczęła gwałtownie zamykać program na ekranie.
— Kochasz go? — spytała pani Nowak z melancholijną ciekawością.
— Kocham. — Kinga spojrzała szefowej prosto w oczy.
Jej biurko stało ukośnie względem biurka Kingi, więc pani Marianna widziała ją jak na dłoni. Gabinet był za mały, żeby ustawić meble inaczej. Kinga czuła się jak na egzaminie pod tym czujnym wzrokiem.
— To czemu za niego nie wyszłaś? Nie proponuje? — Pani Nowak zdjęła okulary i przetarła nos. — Rozumiem. Żonaty. I dzieci ma? Klasyka. Najpierw ukrywał prawdę, a potem, gdy już się zakochałaś, nie potrafiłaś zerwać. Obiecał, iż się rozwiezie, jak dzieci podrosną. Tak?
— Skąd pani wie? — zdziwiła się Kinga. Teraz wpatrywała się w szefową jak urzeczona.
— Też byłam młoda. Myślisz, iż tylko ty dałaś się złapać na tę przynętę? Dziewczyno, jeżeli facet nie odszedł od rodziny od razu, to nie odejdzie nigdy. Zaakceptuj to i odejdź sama.
— Ale… kocham go.
— Gdy mu się znudzisz albo, broń Boże, żona się dowie, będzie tylko gorzej. Przynajmniej zachowasz godność. Uwierz mi. I karmy nie psuj. — Pani Nowak włożyła okulary, momentalnie stając się znów surową.
— Pomyśl. W poniedziałek się nie spóźnij — rzuciła, nie odrywając wzroku od dokumentów.
— Kocha go… — westchnęła pani Marianna, gdy drzwi za Kingą się zamknęły.
Kinga zbiegła po schodach, pożegnała się z ochroniarzem i wybiegła na zalane majowym słońcem ulice. Od razu dostrzegła samochód Darka i ruszyła w jego stronę.
— Nareszcie, myślałem, iż w ogóle nie wyjdziesz. Siedzę tu jak kołek na Rynku — burknął Darek, gdy Kinga wsiadła.
Zakręcił kluczykiem, odjechał od biura i włączył się do ruchu.
— Gdzie jedziemy? Nic nie zrozumiałam z twojej rozmowy — spytała Kinga.
— Niespodzianka. — Darek rzucił jej obiecujące spojrzenie.
Wystarczył ten jeden krótki wzrok, by serce Kingi zabiło mocniej, a po brzuchu rozlało się słodkie ciepło.
Samochód wyjechał za miasto i pognał autostradą. Potem skręcił w wąską wiejską drogę, wijącą się między drzewami.
Kinga patrzyła na wstęgę asfaltu i marzyła, żeby nigdy nie dojechać, jechać tak w nieskończoność, tylko we dwoje. W końcu pojawiły się domki letniskowe.
— Jesteśmy — ucieszył się Darek.
— Masz tu domek?
— Ja nie. To domek mojego kumpla. Jego żona jest w ciąży i tu teraz nie przyjedzie. Więc mamy go na cały weekend do dyspozycji.
— A twoja żona? Po prostu cię puściła na całe dwa dni? — Kinga spojrzała na niego z niedowierzaniem.
Zatrzymał samochód przy wysokim drewnianym płocie.
— Mamy przed sobą dwie noce i cały dzień. — Darek pochylił się, by ją pocałować.
*„Tylko dwie noce i dzień”*, pomyślała ze smutkiem. *„A potem znów wszystko wróci do normy…”*
Darek oderwał się od jej ust, wysiadł i wyciągał z bagażnika torby. Kinga też wyszła, wdychając świeże powietrze. Pachniało trawą, liśćmi i czymś znajomym, jak u babci na wsi…
*„Dwie noce i jeden dzień! Tak wiele! Razem!”* — pomyślała z radością, nie wierząc swojemu szczęściu.
— Podoba ci się? — Darek stał już obok, uśmiechnięty, ciesząc się efektem niespodzianki. — Weź to i chodźmy do środka. — Podał jej torbę i ruszył do furtki z plecakiem na ramieniu.
— Byłeś tu wcześniej? — spytała Kinga, czekając, aż otworzy furtkę.
— No jasne. W końcu to mój kumpel.
— Przyjeżdżałeś tu z żoną czy…
— Kinga, nie zaczynaj. Nie psuj weekendu. — Darek otworzył zamek i przepuścił ją pierwszą.
Weszli do niewielkiego domku.
— Rozgość się. Zaniosę jedzenie do kuchni i włączę lodówkę. Toaleta, niestety, na zewnątrz.
W domu panowała cisza tak gęsta, iż głos Darka brzmiał stłumienie. *„Po co myśleć o tym, czego nie zmienię? Trzeba cieszyć się chwilą”*, myślała Kinga, rozglądając się. W wazonie przed lustrem stały zasuszone kwiaty. W oknach wisiały proste firanki. Stół nakryty był ceratą w zieloną kratę. Mały piecyk dzielił dom na pokój i kuchenny zakątek. Na ścianie nad łóżkiem wisiał pluszowy dywan…
Skromnie, swojsko, bez przepychu, ale tak swojsko, jakby już tu była.
— Chciałabym zostać tu na zawsze — szepnęła Kinga nocą, wtulona w ramię Darka. — Z tobą. Bez nikogo między nami.
— Mhm — mruknął półśnie Darek.
Kinga obudziła się pierwsza. Leżała nieruchomo, wsłuchując się w ciszę. *„Brakuje tylko pelargonii w oknie — pomyślała. — I białej, szydełkowej serwetki, koniecznie z frędzlami”*.
Ciszę poranka przerwał dźwięk telefonu. Darek drgnął, sięgnął po spodnie i wyjął komórkę.
— Tak — odpowiedział ochryple. — Nie… Jaki hałas?… Wszedłem tylko po wodę… Dobrze, oddzwonię. — Odłożył telefon i opadł na poduszkę.
Kinga pomyślała z goryczą, iż pani Marianna miała rację — minie jeszcze jedna noc, a wszystko wróci do normy: spotkania ukradkiem, w tajemnicy…
Telefon zadzwonił ponownie. Darek nie spieszył się z odpowiedzią.
— Odbierz — powiedziała Kinga.
Darek odwrócił się, złapał ją w objęcia i zaczął całować.
Telephon ucichł,Kinga odwróciła się powoli, zamknęła oczy i pomyślała, iż od dziś zacznie żyć dla siebie – bez cudzych obietnic, bez półsłówek, bez nadziei, która nigdy nie ma prawa się spełnić.