Dwie dekady bez prezentów dla niej: harmonijne życie we dwoje.

polregion.pl 1 godzina temu

Dwie dekady bez prezentów dla niej: zgodne współżycie.

Wojciech Kowalski nigdy nie podarował żonie prezentu, choć przeżyli ze sobą dwadzieścia lat małżeństwa bez większych sporów. Nie dlatego, iż był skąpy, ale okazja nigdy się nie nadarzyła. Z Jadwigą wszystko potoczyło się błyskawicznie: miesiąc po poznaniu wzięli ślub.

Ich randki również nigdy nie wiązały się z podarkami. Przyjeżdżał do niej do małej wsi, gdzie mieszkała, gwizdał pod jej oknem. Wybiegała w pośpiechu, a oni siadali na ławce przy bramie, rozmawiając ledwie półsłowami aż do północy.

Pierwszy pocałunek ukradł jej w dniu zaręczyn. Potem był ślub, codzienność z jej rutyną i troskami. Wojciech okazał się sprytnym biznesmenem, rozwijając hodowlę świń. Jadwiga ciężko pracowała, a jej warzywnik był zazdrością sąsiadek. Pojawiły się dzieci, pieluchy, sukienki wiązane w talii, dziecięce choroby Prezenty? Nie było czasu o nich myśleć. Święta obchodzili skromnie, przy dobrym obiedzie. Tak płynęło ich życie bez blasku, wypełnione pracą, ale spokojne.

Pewnego dnia Wojciech pojechał z sąsiadem na targ sprzedawać ziemniaki i słoninę, tuż przed Dniem Kobiet. Opróżnił piwnicę, posegregował kartofle i postanowił pozbyć się nadmiaru. Słoninę też warto było sprzedać, zanim zabiją nową świnię. Stanął więc na targowisku. Przyjemny chłód, ale już z nutą wiosny. Ku jego zaskoczeniu, wszystko rozeszło się jak świeże bułeczki. Słonina zniknęła w mgnieniu oka, ziemniaki rozchwytywano jak cukierki. Nieźle, pomyślał Wojciech, zadowolony. Jadzia będzie zadowolona.

Spakował worki do sąsiadowej fury i ruszył po zakupy. Jadwiga dała mu krótką listę. Z przyzwyczajenia najpierw wstąpił do przydrożnego baru, by uczcić udany interes. Nie był pijakiem, ale wierzył święcie, iż nie wzniesienie toastu przyniesie pecha następnym sprzedażom. Po jednym kieliszku wódki wyszedł z lekkim krokiem, przyglądając się wystawom i tłumowi. Wtedy niemal dosłownie wpadł na niecodzienny widok.

Przed sklepem młoda para wpatrywała się w sukienkę na manekinie. Dziewczyna, świeża jak poranek, zachwycała się:
Kasia, no chodź, nie będziesz stać tu cały dzień?
Patrz, Bartek, jest przepiękna! Idealnie by mi pasowała.
Pf, to kawałek materiału.
Durniu! To ostatni krzyk mody, styl retro! Kup mi ją na Dzień Kobiet, co?
Kasia, wiesz, iż nie mamy forsy. jeżeli ją kupię, do końca miesiąca będziemy żyć na suchym chlebie
Jakoś to będzie, kochanie! Tak bardzo jej chcę. Minął rok od ślubu, a ty nigdy mi nic nie dałeś, choćby na Gwiazdkę!
Kasia, doprowadzasz mnie do szału
Kocham cię, mój jedyny szepnęła, całując go czule i ciągnąc do środka.

Chłopak, zauważywszy spojrzenie Wojciecha, wzruszył ramionami z porozumiewawczym uśmiechem, jakby mówił: Baby, co?. Chwilę później para wyszła, Kasia śmiejąc się radośnie, przyciskając do siebie cenny pakunek. Wojciech stał zamyślony przed witryną. Sukienka była ładna, prosta, w kwiaty, jak ta, którą Jadwiga nosiła na ich randkach. Zapomniane uczucie zakołatało w jego piersi. Czy to tęsknota za młodością? Czy odbicie tego, kim byli? Nagle ogarnęła go myśl: Nigdy nic nie dałem Jadze. Zawsze zajęty. Uważałem to za zbędne. A ten dzieciak byłby gotów żyć w biedzie, by sprawić żonie radość. Z miłości. A ja? Czy kocham Jadwigę? Przed ślubem tak myślałem. Potem wszystko zniknęło w rutynie. Życie w pracy, bez wspomnień O, cholera!

Ten skradziony szczęściem widok ścisnął mu serce. Zapragnął go i on.

Zdecydowanym krokiem wszedł do sklepu. Podeszła uśmiechnięta sprzedawczyni:
W czym mogę pomóc?
Tak, dziewczynko. Chcę tę sukienkę z witryny.
Och, świetny wybór! To hit sezonu, czysta jedwab, styl vintage. Córka będzie zachwycona.
To nie dla córki, tylko dla żony burknął Wojciech.
O, jaka ona szczęściara! zaświergotała sprzedawczyni, pakując sukienkę.
Ile to kosztuje?

Gdy usłyszał cenę, mało nie padł. Fortuna jak na jego kieszeń.
Czemu tak drogo? warknął.
To projekt znanego projektanta wyjaśniła łagodnie.

Zawahał się. Ale przed oczami stanęła mu promienna twarz Kasi. Postanowił.
Biorę.

Policzył banknoty i wyszedł, dumny ze swojej śmiałości. Sąsiad już na niego czekał. Droga powrotna była wesoła. Sąsiad chwalił się zyskiem.
A ty, dobrze poszło?
Jak to?
Dobrze sprzedałeś?
Teraz liczysz cudze pieniądze? warknął nagle Wojciech.
Oj, uspokój się mruknął sąsiad, zaskoczony jego nagłym gniewem.

W domu Jadwigi jeszcze nie było. Wojciech nakarmił zwierzęta, posprzątał chlew. Mimo dobrego uczucia, coś gniotło go w piersi. Skąd ten niepokój? Wzruszył ramionami i wrócił do domu, nalewając sobie wódki. Potem jeszcze jedną. Trochę się uspokoił.

Drzwi zatrzasnęły się. Jadwiga weszła, jak zwykle poważna.
Już jesteś? Jak poszło na targu?
Dobrze. Masz forsę.

Jadwiga przeliczyła banknoty.
Brakuje. Źle sprzedałeś?
Nie, po prostu reszta jest tutaj, w tej torbie.

Jadwiga wyjęła sukienkę, podejrzliwa.
Dla kogo to? Dla Ani? Wygląda na za dużą. Marnujesz pieniądze
To dla ciebie powiedział nieśmiało. Na Dzień Kobiet.

Cisza.
Dla mnie? spytała niedowierzająco. Naprawdę?
No, dla ciebie! odparł, ulżony, iż nie nakrzyczała. Dla kogo innego?

Jadwiga wybuchnęła płaczem i uciekła do sypialni. Wróciła po dziesięciu minutach z zaczerwienionymi oczami.
Nie pasuje. Przytyłam.
Jak to? wyjąkał. Pami

Idź do oryginalnego materiału