Duende

sztafeta.pl 3 godzin temu
Zdjęcie: Duende


Kto raz wybierze się do Katalonii, ten albo zapragnie zostać tam na zawsze, albo siedząc nad kolejną sangrią i tapas, będzie planować następna podróż do tego niezwykłego kraju. A to, wierzcie mi, jest całkiem możliwe, bo tapas – małe, aromatyczne przekąski – mają w sobie taką moc, iż człowiek traci kontakt z rzeczywistością.

W Hiszpanii, Barcelonie, nie ma mowy o nudzie. Już od pierwszego kroku na La Rambla, najsłynniejszym deptaku miasta, masz wrażenie, iż wszyscy tu przyszli się bawić, uśmiechać i handlować czym popadnie. Od kwiatów, przez obrazy, po pamiątki tak absurdalne, iż sam Dali by się mógł do nich przyznać. Na La Rambla można również podeptać, dosłownie, jedno z dzieł Jeana Miro, jego kolorową mozaikę.

La Rambla kończy się nabrzeżem, a tam – port, morze i słońce, które błyszczy na falach jak rozbite szkło po dobrej zabawie. Nic tylko usiąść i gapić się na łodzie kołyszące się na wodzie, z przerwą na kieliszek wina – w końcu jesteśmy w Hiszpanii.

Jednak nabrzeże Barcelony to nie tylko widoki – tam tętni życie! W mieście rządzi oczywiście Gaudí, czyli geniusz, szaleniec albo jedno i drugie. Jego dzieła, takie jak Sagrada Família, Casa Batllo, Casa Mila czy Park Güell, są jak fragmenty snu przeniesione do rzeczywistości. Niektóre kolory tych budynków są tak intensywne, iż zastanawiasz się, czy przypadkiem nie masz halucynacji po zbyt dużej ilości sangrii.

Weźmy Sagradę – jest piękna i monumentalna, ale wciąż nieukończona. Człowiek patrzy na nią z zachwytem, jednocześnie myśląc: „To oni tego jeszcze nie skończyli?!”.

Ale Gaudí to tylko początek – w Barcelonie unosi się również duch Pabla Picassa. W muzeum jego imienia znajduje się ponad 4000 prac, od wczesnych szkiców po dzieła w stylu kubistycznym, które wyglądają, jakby malował je ktoś z sześcioma parami oczu. Co prawda znany jest najbardziej z obrazów, ale mnie w tym muzeum najbardziej porwały rzeźby i ceramika Pabla. Artysta mieszkał w Barcelonie przez wiele lat i zawsze podkreślał, jak bardzo to miasto wpłynęło na jego sztukę. Może dlatego, iż Barcelona jest jak jedno wielkie płótno – kolorowa, żywa i pełna zaskakujących detali.

Kiedy już Barcelona cię wykończy (a zrobi to z pewnością, bo kto zdoła oprzeć się flamenco, kolacji o północy i spacerom po uliczkach pełnych życia), pojedź do Girony. To miasto z kolei jest jak cicha, spokojna siostra Barcelony – niby mniej szalona, ale kryje w sobie niesamowite historie.

Girona to raj dla fanów średniowiecznych klimatów. Jej stare miasto to labirynt wąskich uliczek, gdzie co krok czujesz, jakbyś cofnął się w czasie. Jest tam urocze nabrzeże, a nad rzeką Onyar wznoszą się kolorowe domy, które wyglądają jak malowane akwarelą. Gdyby Joan Miró, mistrz abstrakcji i kolorów, jeszcze żył, pewnie chciałby uwiecznić ten widok na jednym ze swoich dzieł.

Fani surrealizmu powinni koniecznie odwiedzić Figueres, niedaleko Girony, gdzie znajduje się Teatr-Muzeum Salvadora Dalí – miejsce, w którym choćby zegary wydają się płynąć. Dalí był mistrzem dziwności, a jego muzeum to prawdziwy hołd dla tego, co dziwne, piękne i kompletnie nieprzewidywalne.

Spacerując po słynnym moście Pont de les Peixateries Velles – zaprojektowanym przez samego Gustave’a Eiffela (tak, tego od wieży!) – można zakochać się w widoku, który wygląda jak obrazek z pocztówki.

Fani „Gry o Tron” na pewno wiedzą, iż Girona posłużyła za scenerię dla Królewskiej Przystani. Ale dla reszty z nas, którzy żyją bez smoków, Girona oferuje coś jeszcze – ciszę i spokój, które pozwalają złapać oddech po barcelońskim szaleństwie.

Katalonia to jednak przede wszystkim ludzie i ich styl życia. I ten styl bywa… zaskakujący. Po pierwsze, słońce w zenicie oznacza jedno: czas na sjestę. Jakby cały kraj zapadał w drzemkę. Ty możesz mieć plany, chcieć coś załatwić, może choćby kupić jakiś drobiazg, ale Hiszpanie patrzą na ciebie z wyrozumiałością: „Przepraszamy, teraz odpoczywamy”. Początkowo myślisz, iż to jakiś żart, ale po dwóch dniach sam zaczynasz się kłaść na godzinę lub dwie po lunchu. Wieczorem zaś zaczyna się magia – bary tapas zapełniają się ludźmi. Wino leje się strumieniami, a na stołach pojawiają się małe porcje kulinarnego raju. Restauracje serwują owoce morza tak świeże, iż ośmiornica zdaje się jeszcze rozważać ucieczkę z talerza. Patatas bravas, oliwki, sery, jamón (szynka długo dojrzewająca), gambas (krewetki) – każda przekąska smakuje jak dzieło sztuki. A potem przychodzi czas na flamenco – ogień, pasja i dźwięk kastanietów. Człowiek nie wie, co podziwiać bardziej: kunszt tancerzy czy rytmiczne dźwięki gitar, które zdają się dotykać samego serca.

Hiszpania, a szczególnie Barcelona i Girona, to miejsca, gdzie wszystko dzieje się wolniej, ale bardziej intensywnie, z większą radością. Gaudí pokazuje ci, iż architektura może być i szalona, i piękna, La Rambla przypomina, jak wspaniale jest być częścią tłumu, a Girona pozwala zwolnić i zachwycać się prostotą. Można powiedzieć, iż te miejsca mają „El Duende”, to, co wywołuje dreszcz, euforia lub łzy. Szczególnie flamenco, oddaje autentyczny głos ludu, którego kultura wzbogacona jest doświadczeniem emigracji i życiowych niedoli, życie przepełnione euforią i nostalgią. Po prostu Duende.

Wojażerka

Idź do oryginalnego materiału