Duch
Stanisław wracał od rodziców na wieczór. Latem mieszkali na wsi, w starym domu, który wymagał ciągłych napraw. Jego ojciec ostatnio źle się czuł – serce dokuczało – więc syn staráł się przejąć większość ciężkich prac. Tego dnia naprawił płot, przyniósł wodę ze studni najpierw do podlania ogródka, potem do łaźni, pojechał z matką do sklepu. Po kolacji zaczął się zbierać do drogi.
„Gdzie ty teraz, po ciemku? Zostań, rano pojedziesz” – namawiała mama.
Ale Stanisław obiecał Jadwidze, iż wróci. Gdy już miał wyjeżdżać, zadzwonił do niej – i ona również radziła zostać do rana.
„To co, nie tęsknisz?” – udał, iż się obraził.
„Tęsknię, bardzo. I czekam” – roześmiała się żona.
„W takim razie zaraz będę” – odparł energicznie.
Słońce dawno zaszło, zapadały chłodne, tajemnicze zmierzchy. Na drodze prawie nie było samochodów. Dopiero za kierownicą Stanisław uświadomił sobie, jak jest zmęczony. Późne pojazdy mijały go oślepiając światłami. Już pod samym miastem na ułamek sekundy zamknął oczy…
„Jadzia, jestem!” – zawołał z progu mieszkania.
Odpowiedzi nie było. Zajrzał do kuchni. Żona stała przy kuchence, mieszając coś na patelni i nucąc pod nosem prostą piosenkę. „Morskie opowieści” – rozpoznał utwór Czubówny. Zapach smażonej kiełbasy drażnił nozdrza. Stanisław dawno nie czuł się tak lekko. Zmęczenie zniknęło jak po długim śnie. Albo może tak właśnie było – nie pamiętał drogi powrotnej, jakby czas się zagiął albo prześnił całą podróż.
„Jadziu” – zawołał ponownie.
Ale żona nie zareagowała.
„Zawsze w tych słuchawkach” – pomyślał, podszedł bliżej, ale w jej uszach nie było słuchawek.
„Stęskniłem się i zgłodniałem” – szepnął jej do ucha.
Jadwiga na moment zastygła, jakby nasłuchiwała.
„No, wreszcie” – ucieszył się – „A już myślałem, iż ogłuchłaś”.
W następnej chwili Jadwiga przykryła patelnię pokrywką, zgasiła gaz i gwałtownie się odwróciła. Stanisław ledwo zdążył odskoczyć.
„Jadzia, co się dzieje? Dlaczego mnie ignorujesz? Jestem w domu! Otwórz oczy!” – krzyknął.
Stał obok niej, a ona zachowywała się, jakby go nie było. Nagle rozległ się dzwonek telefonu. Jadwiga gwałtownie przeszła do pokoju, mijając go o włos. Poczuł choćby powiew powietrza na twarzy.
Stanisław zajrzał przez jej ramię. Na ekranie wyświetlał się nieznany numer. Jadwiga zawahała się chwilę, ale w końcu odebrała.
„Tak, to ja” – odpowiedziała. – „Co? To jakaś pomyłka…” – Po chwili telefon wypadł jej z ręki, opadła na kanapę, zakryła twarz dłońmi i wybuchnęła płaczem.
„Jadziu, co się stało? Z tatą? Serce?” – pytał, ale ona płakała, nie zwracając na niego uwagi.
Przykucnął przed nią, chciał odsunąć jej dłonie od twarzy, ale z przerażeniem ujrzał, jak jego palce przechodzą przez jej ręce jak przez mgłę. Zerwał sięStanisław zrozumiał wreszcie, iż to on nie żyje, a światło, które nagle rozbłysło w oddali, było miejscem, gdzie teraz należał – i bez żalu ani lęku podążył ku niemu, pozostawiając za sobą wszystko, co mógł kiedykolwiek kochać.