— Mamo, otwórz drzwi! Mamo, proszę! — pięści syna waliły w metalową powierzchnię z taką siłą, iż wydawało się, iż drzwi zaraz wylecą z zawiasów. — Wiem, iż jesteś w domu! Samochód stoi na podwórku, więc nigdzie nie wyjechałaś!
Halina Nowak siedziała w fotelu tyłem do drzwi wejściowych, mocno ściskając w dłoniach filiżankę wystygłej herbaty. Ręce trzęsły się tak bardzo, iż porcelana dzwoniła o spodek.
— Mamo, co się dzieje? — głos Bartosza brzmiał coraz bardziej zdesperowany. — Sąsiedzi mówią, iż od tygodnia nikogo nie wpuszczasz! choćby Asi nie wpuściłaś!
Na dźwięk imienia synowej Halina mimowolnie skrzywiła się. Asia. Jego ukochana Aśka, dla której był gotów na wszystko. choćby na to, co zdarzyło się w zeszły czwartek.
— Mamo, wezwę ślusarza! — zagroził Bartosz. — Wytniemy zamek!
— Nie waż się! — krzyknęła wreszcie Halina, nie odwracając się. — Nie waż się mnie dotykać!
— Mamo, ale dlaczego? Co się stało? Porozmawiaj ze mną!
Halina zamknęła oczy, próbując zebrać myśli. Jak wytłumaczyć synowi to, co usłyszała? Jak powiedzieć mu o rozmowie, którą przypadkiem podsłuchała w korytarzu przychodni?
— Mamo, proszę — głos Bartosza złagodniał, błagalny. — Martwię się o ciebie. Asia też się martwi.
Asia się martwi. Oczywiście. Pewnie boi się, iż ich plany runą.
— Odejdź, Bartek. Odejdź i nie wracaj.
— Mamo, jesteś chora? Masz gorączkę? Wezwę lekarza.
— Nie potrzebuję lekarza. Potrzebuję, żebyś dał mi spokój.
Halina wstała z fotela i podeszła do okna. Na podwórku stał Bartosz, rozmawiając przez telefon. Pewnie dzwonił do swojej Asi, opowiadał, iż matka znowu kaprysi.
Syn podniósł głowę i zobaczył ją w oknie. Pomachał, pokazując, iż wraca na górę. Halina odeszła od okna i znów usiadła w fotelu.
Po chwili znów rozległo się pukanie.
— Mamo, to ja z Aśką. Otwórz, proszę.
Halina zacięła zęby. Więc przyprowadził ją. Swoją żonę, która tak troskliwie planowała przyszłość.
— Halino Nowak — rozległ się łagodny głos synowej. — To Asia. Otwórzcie, proszę. Bartek bardzo się martwi.
Jaka aktorka. choćby głos zmienia, gdy trzeba.
— Przynieśliśmy wam zakupy — ciągnęła Asia. — Mleko, chleb, wasze ulubione pierniczki.
Pierniczki. Halina gorzko się uśmiechnęła. Miesiąc temu Asia dowiedziała się, iż teściowa lubi pierniczki z makiem, i teraz ciągle je kupowała. Taka troskliwa synowa.
— Halino Nowak, powiedzcie coś — głos Asi brzmiał coraz bardziej zaniepokojony. — Naprawdę się martwimy.
— Martwicie się — powtórzyła cicho Halina, tak iż za drzwiami nie usłyszeli.
— Mamo, nie ruszę się stąd, dopóki nie otworzysz! — oświadczył Bartosz. — Będę stał całą noc, jeżeli trzeba!
Halina wiedziała, iż syn nie żartuje. Zawsze był uparty — od dziecka. jeżeli coś postanowił, dopiął swego.
— Dobrze — powiedziała w końcu. — Ale tylko ty. Sam.
— Co? — nie zrozumiał Bartosz.
— Asia niech idzie do domu. Porozmawiam tylko z tobą.
Halina usłyszała, jak szepczą coś do siebie za drzwiami.
— Mamo, ale dlaczego? Asia też się przejmuje.
— Bo tak mówię. Albo ty sam, albo nikt.
Znowu szepty, potem głos Asi:
— Dobrze, Halino Nowak. Pójdę. Bartek, zadzwoń, jak się wszystko wyjaśni.
Halina czekała, aż kroki Asi ucichną na schodach. Wtedy podeszła do drzwi i przekręciła klucz.
Bartosz wpadł do mieszkania jak huragan, od razu objął matkę i zaczął się jej przyglądać.
— Mamo, schudłaś! I jakaś blada! Co się stało? Chorujesz?
— Nie choruję — Halina wysunęła się z jego objęć i poszła do kuchni. — Herbatę chcesz?
— Chcę — Bartosz usiadł przy stole i wpatrywał się w matkę. — Mów, co się dzieje. Dlaczego siedzisz zamknięta od tygodnia?
Halina postawiła czajnik na kuchence i odwróciła się do syna.
— A po co mam otwierać drzwi? Jakiego dobra się spodziewać?
— Mamo, co ma dobro do rzeczy? Nie możesz wiecznie siedzieć zamknięta. Trzeba do sklepu, do lekarza…
— Do sklepu chodzi sąsiadka Irena. Zostawiam listę, daję pieniądze. A do lekarza nie pójdę.
— Dlaczego?
Halina nalała wrzątku do filiżanek, wsypała cukier.
— Bo ostatnio usłyszałam tam coś, czego wolałabym nie słyszeć.
Bartosz zmarszczył brwi.
— Co usłyszałaś?
— Twoją żonę. Rozmawiała przez telefon z koleżanką. Myślała, iż mnie nie ma obok.
— I co mówiła?
Halina usiadła naprzeciw syna i długo patrzyła mu w oczy. Takie znajome oczy — zupełnie jak jej nieżyjącego męża. SzczęHalina mocniej zacisnęła dłonie na filiżance, patrząc w oczy Bartosza, i powiedziała cicho: „Wiesz, synu, czasem zamknięte drzwi to jedyna ochrona przed tymi, którzy udają, iż niosą pomoc”.