**Druga nie znaczy gorsza**
Dzisiaj znów było ciężko. Moja siedmioletnia córeczka, Zosia, z płaczem wyrywała się z moich rąk, gdy próbowałam ją ubrać do wyjścia.
– Mamo, nie chcę iść do babci! – krzyczała, uderzając nóżką w podłogę. – Ona mnie nie kocha! Tylko ciocię Kasię i jej Maćka!
– Zosieńko, nie wymyślaj – westchnęłam, poprawiając jej kurtkę. – Babcia kocha wszystkie wnuki tak samo.
– Nieprawda! – Zosia załamała rączki. – Wczoraj dała Maćkowi lody, a mnie nie!
– Może dlatego, iż bolało cię gardło? – próbowałam znaleźć wytłumaczenie.
– Nie! Po prostu mnie nie lubi, bo nie jestem od taty jej syna!
Zamarłam z grzebieniem w dłoni. Skąd siedmiolatka wie takie rzeczy? Kto jej to powiedział?
– Zosia, kto ci to mówił?
– Nikt – odwróciła się do okna. – Samam zauważyła. Maciek mówi, iż jego tata i mój tata to bracia. A ja wiem, iż mój tata nie jest prawdziwy. Prawdziwy tata mieszka gdzieś daleko.
Ścisnęło mnie w piersi. Usiadłam obok niej na kanapie.
– Zosiu, posłuchaj mnie. Tata Marek to twój prawdziwy tata. Kocha cię od zawsze, wychowuje cię od dwóch lat. Babcia Halina też cię kocha.
– Dlaczego w takim razie zawsze chwali Maćka, a na mnie krzyczy? – W jej oczach błyszczały łzy.
Nie miałam odpowiedzi. Bo Zosia miała rację. Teściowa naprawdę traktowała ją inaczej niż wnuka od starszego syna.
– Kochanie, spóźnimy się – Marek zajrzał do pokoju. – Zosia, ubieraj się, babcia czeka.
– Nie chcę do babci! – znów zaczęła płakać. – Ona mnie nie kocha!
Marek spojrzał na mnie zmieszany.
– Co się stało?
– Później wytłumaczę – szepnęłam. – Zosia, ubieraj się. Pójdziemy razem.
Szliśmy przez park w milczeniu. Zosia wlokła się z tyłu, od czasu do czasu pochlipując. Marek niósł torbę z zakupami dla matki, a ja zastanawiałam się, jak przebiegnie ta wizyta.
Halina zawsze była trudną kobietą. Gdy Marek przyprowadził mnie z dwuletnią Zosią, przyjęła nas chłodno.
– Po co ci cudze dziecko? – mówiła do syna. – Znajdź porządną dziewczynę, urodzicie swoje.
Ale Marek był uparty. Pokochał mnie i Zosię jak własną córkę. Ożenił się, adoptował ją, dał jej swoje nazwisko.
Teściowa się pogodziła, ale nigdy nie pokochała wnuczki. Zwłaszcza gdy starszy syn, Tomek, dał jej „prawdziwego” wnuka – Maćka.
– Mamo, jesteś w domu? – zapytał Marek, dzwoniąc do drzwi.
– Jestem, jestem – rozległ się głos zza drzwi. – Wchodźcie.
Halina otworzyła i od razu przytuliła syna.
– Marku, jak ja się stęskniłam! – pocałowała go w policzek, po czym skinęła mi głową. – Witaj, Aniu.
– Dzień dobry, Halino.
– A gdzie moja wnuczka? – w końcu zauważyła Zosię, która chowała się za ojcem.
– Jestem – szepnęła dziewczynka.
– No to wchodźcie – Halina poprowadziła nas do salonu. – Jak tam u was? Marek, schudłeś?
– Nie, mamo, wszystko w porządku – zaśmiał się. – Ania dobrze gotuje.
– To dobrze. A Zosia jak w szkole? Dobrze się uczy?
– Uczę się – burknęła.
– Zosiu, odpowiadaj babci grzecznie – upomniałam ją.
– Ach, daj spokój – machnęła ręką teściowa. – Dzieci to dzieci. Maciek wczoraj przyniósł pałę z matematyki! Tomek z nim do nocy siedział, rozwiązywali zadania.
– A Zosia ma same piątki z matematyki – z dumą powiedział Marek.
– No, brawo – sucho pochwaliła babcia. – Tomek obiecał dziś przyjść z Maćkiem. Stęsknił się za wujkiem.
Zauważyłam, jak twarz Zosi przygasła. Doskonale rozumiała, iż babcia cieszy się bardziej na jednego wnuka niż na drugiego.
– Mamo, pamiętasz, jak Zosia recytowała ci wiersz miesiąc temu? – zapytał Marek.
– Tak, pamiętam – skinęła głową. – Ładny był.
– Chcesz, żebym powiedziała inny? – nieśmiało zaproponowała Zosia.
– No, powiedz.
Dziewczynka stanęła na środku i dźwięcznym głosem zaczęła deklamować wiersz o wiośnie. Widziałam, jak się stara, jak bardzo chce się babci podobać.
– Brawo – pochwaliła Halina, gdy skończyła. – A teraz idź umyć ręce, będziemy jeść.
Zosia posłusznie poszła do łazienki, a ja zostałam w kuchni pomagać teściowej.
– Halino, mogę z panią porozmawiać? – spytałam cicho.
– O czym?
– O Zosi. Ona czuje, iż traktuje ją pani inaczej.
Teściowa głośno postawiła talerz.
– Nie wiem, o czym mówisz.
– Wiemy obie. Dzieci wyczuwają takie rzeczy. Dzisiaj płakała, iż nie chce tu przychodzić.
– A cóż ja takiego robię?! – odwróciła się do mnie. – Karmię, zapraszam.
– Ale różnica jest. Gdy przychodzi Maciek, całuje go pani, przytula, kupuje prezenty. A Zosię traktuje jak obcą.
– Bo ona jest obca! – wybuchnęła. – Nie ja ją rodziłam! Ma własną babcię, niech z nią przebywa!
– Ale Zosia nie jest temu winna! – próbowałam tłumaczyć. – Jest pani wnuczką od pięciu lat. Marek ją zaadoptował.
– To tylko papiery – machnęła ręką. – Krew to nie woda. Maciek to mój wnuk, a ta… przybrana.
Poczułam, jak gardło ściska mi się z bezsilności.
– Więc nigdy jej pani nie pokocha?
– Po co? Niech rodzą swoje dzieci, wtedy porozmawiamy.
W tej chwili do kuchni wpadła Zosia.
– Mamo, dlaczego babcia mówi, iż jestem przybrana? – spytała drżącym głosem. – Ja jestem wnuczką!
Zrozumiałam, iż wszystko usłyszała. Halina zaczerwieniła się.
– Zosiu, idź do taty – poprosiłam.
– Nie! Chcę wiedzieć, dlaczego babcia mnie nie kocha!
– Kochanie, ja cię kocham – próbowała się tłumaczyć Halina.
– Nieprawda! Nazywa mnie przybraną! A ja nie jestem przybrana, jestem córką taty Marka!
Zosia wy– Nie jesteś przybrana – odezwał się nagle Marek, wchodząc do kuchni i biorąc Zosię za rękę – jesteś moją córką i zawsze będziesz, a teraz chodźmy do domu, gdzie wszyscy się kochają.