Przyjechał autobus, imprezowicze się wyroili,
rozpalono ognisko, popłynęły przeboje, zrobiło się gwarnie i wesoło.
Za trzy godziny impreza ma się zakończyć, odejdę
więc na kilkaset metrów, aby przysiąść w ciszy.
Okazało się, iż cisza to już była! Nadjechały wozy
kolorowe z balowiczami z Bystrego, tu
towarzystwo już wyraźnie podchmielone śpiewało pełnymi głosami, śmiechy, grał
akordeon. A mnie się zrobiło miło, bo muzyka przypomniała dzieciństwo i
rodzinne śpiewy przy akordeonie właśnie. Wozy jechały w prawo, potem wracały, a
mnie się wydało, iż siedzę w teatrze jednego widza.
Minęła godzina, odjechały wozy w stronę Bystrego. Zrobiło się cicho, jakby
zapadła teatralna kurtyna, a mnie głowa się kiwnęła od senności.
- Co będę tu
siedział tak samotnie – pomyślałem – wrócę
ci ja w pobliże wiaty, popatrzę jak towarzystwo się bawi, bo inaczej usnę jak
nic.
Wróciłem. Zabawa się rozkręcała. Organizatorzy
przywieźli akumulator, było światło, zaczęły się tańce.
Usiadłem na uboczu, przede mną znajdowało się
drugie miejsce na ognisko i tu już także płonął ogień. Urzędowała przy nim
grupa młodych, spokojnych turystów, w bardzo sprytny sposób rozczepiając duże
klocki drewna na małe szczapki, dzięki filigranowej siekierki. Drwale się
zmieniali, a każdy z nich, co było widać, nie pierwszy raz operował zgrabnie tą małą
siekierką.
Kiedy usiadłem, pojawiła się na horyzoncie sympatyczna
pani organizatorka pikniku i dostałem gorący poczęstunek: podpłomyk, chleb i kaszankę
w kapuście, tudzież herbatkę. Dziękowałem zaskoczony, a pani życzyła smacznego
i przepraszała za przerwanie spania. Dziękuję, ależ proszę uprzejmie.
Haj lajf,
bon ton, savuar vivr, pardon!
Oto po raz drugi tego dnia wprowadzałem ciepłe do
środka swojej Osobistości, a herbatka to smakowała dokładnie tak, jak opisała Wanda Rutkiewicz.
Zmierzchało, a iż było bezchmurnie, gwałtownie robiło
się chłodno. Umordowany tym nicnierobieniem
czekałem na spanie i czekałem. choćby było miło, ale ile można czekać? Godzina
dwudziesta dawno minęła. Wreszcie przyjechał autobus po balowiczów, zatrąbił
raz, drugi, trzeci i dopiero wtedy tancerze zaczęli się zbierać.
Kiedy w końcu autobus zniknął w dali, była już noc.
Dla rozgrzewki poszedłem pomóc w sprzątaniu, a tu
akurat wysiadło światło. Moja pomoc polegała więc na przyświecaniu telefonem.
Wszystkie odpadki zabiera się teraz w worki, nie
ma tu śmietnika. Pisałem jak kilka lat temu, kiedy spałem w tym miejscu,
obudził mnie niedźwiedź, przewracając nad ranem, z ogromnym hukiem blaszany pojemnik
na śmieci.
Godz. 22.00, nie ma już nikogo, tudzież jest cisza nocna, organizatorzy właśnie pojechali.
Szybciutko rozłożyłem spanie na stole, fruu do
śpiwora, czapka zimowa na łepetynę i natychmiast usnąłem.
Była jeszcze noc, kiedy obudziłem się sztywny, przeważnie z zimna, azaliż miękko na tym stole też nie było. Przywitał mnie cudnie wygwieżdżony dach nieba i tylko trzy stopnie.
Więc gwałtownie podrzucić do ognia i już można spokojnie czekać na świt.
Siedzę przy ogniu i myślę: - Człowiek to musi się najpierw (do pewnego stopnia - jak mawiał Celsjusz) nacierpieć, żeby docenić
ciepłe mieszkanie, miękkie łóżko, kaloryfer, ciepłą wodę w kranie ….