Paryski nie-co-dziennik
Kogo? Trójkę przyjaciół: kapłankę feminizmu Simone de Beauvoir, papieża egzystencjalizmu Jeana-Paula Sartre’a i artystę pustki Alberta Giacomettiego. Gdzie? W 14. dzielnicy Paryża, w Instytucie Giacomettiego, gdzie trwa wystawa wokół twórczych „zawrotów głowy” tych trzech ważnych postaci XX wieku, ich konfrontacji z absolutem, by nadać sens przypadkowym zdarzeniom, których skutkiem jesteśmy.
Tematem ekspozycji jest egzystencjalna pustka w filozoficzno-artystycznych poszukiwaniach pierwotnego fenomenu bytu. Zaprezentowano rzeźby Giacomettiego: „Niewidzialny przedmiot”, „Ręka” i „Człowiek, który upada”, niepublikowane archiwa i ewokacje Beauvoir oraz teksty Sartre’a. Z ich „zawrotami głowy” i utratą punktów odniesienia dialoguje seria fotografii współczesnej artystki Agnès Geoffray, która przedstawia ludzkie ciała opierające się upadkowi. Ale najpierw trzeba przejść obok zrekonstruowanego atelier Giacomettiego; mieściło się przy ulicy Hippolyte Maindron 46.
To był adres mityczny w Paryżu. Jedno pomieszczenie z kątem do spania na półpiętrze, bez wody, z gołymi ścianami pokrytymi odręcznymi szkicami. Na podłodze beton z kawałkami gipsu. Dwadzieścia metrów kwadratowych powierzchni, na które naga żarówka rzuca surowe światło. Przychodzili tu nie tylko Sartre i Beauvoir, ale także Balthus, Duchamp, Picasso, Beckett, choćby Marlena Dietrich. Przychodzili do pracowni Giacomettiego, szwajcarskiego malarza i rzeźbiarza, dla którego ta szczurza nora zarośnięta wilgocią była paryskim domem przez blisko 40 lat (z wyjątkiem czasu wojny, który spędził w Genewie), także wtedy, kiedy jego rzeźby przyniosły mu fortunę.
To atelier jest jak wnętrze mojej czaszki – mówił artysta, tropiąc w tej mnisiej celi egzystencjalną tożsamość odtwarzaną z modeli ludzkich figur. – Dla mnie rzeźba nie jest obiektem, jest środkiem zbliżania się do rzeczywistości, pytaniem, próbą odpowiedzi i nigdy nie jest skończona. O tej legendarnej pracowni w zapyziałej uliczce na obrzeżach Montparnasse’u pisał Sartre w tekście „W poszukiwaniu absolutu”, napisanym na prośbę rzeźbiarza przy okazji jego pierwszej powojennej wystawy w 1948 r. w nowojorskiej galerii Pierre’a Matisse’a. Paryską wystawę również rozpoczyna fragment tegoż „poszukiwania absolutu”.
Giacometti spotkał Sartre’a i Beauvoir w Café de Flore przy bulwarze Saint-Germain. Połączył ich nie tylko ów „absolut” wydobywany z własnej twórczej egzystencji niczym z pustki i ustawiany na piedestale bytu, aby generował poczucie głębi, w którą zapadają się rzeczy i ludzie. Połączyła ich również przyjaźń: wspierali się, inspirowali. W najważniejszym dziele Sartre’a – Byt i nicość, eseju o ontologii fenomenologicznej, znalazły się refleksje Giacomettiego, który interesował się fenomenologią, poszukując nowych form artystycznego wyrazu; a i w powieści Beauvoir Krew innych postać artysty Marcela była inspirowana życiem i twórczością szwajcarskiego rzeźbiarza.
Jego rzeźby „w ruchu” są na krawędzi zniknięcia. Wydłużone do granic możliwości wyrywają się w nieokreśloną dal. Przez swój kinetyzm jakby tracą substancjalność; są jak znikające i wyłaniające się cienie z niezniszczalnej energii chaosu. Ich faktura traci gładkość, staje się chropowata, pomarszczona, zryta bruzdami niczym martwymi kraterami zimnych ciał kosmicznych. Ślepe oczy, których nie można rozpoznać na powierzchni głowy, patrzą w pustkę.
Pustka: byt w sobie, byt dla siebie, krucha egzystencja wrzucona w przypadkowe istnienie – a to już Sartre i jego wspomniany Byt i nicość, w którym zawarł kamień węgielny swej filozofii; dzieło redagował w Café de Flore, gdzie miał swój stolik. „Skazany na wolność” roztrząsał ludzkie istnienie, z nicości powstałe, by w nicość się zapaść. Daremnie myśl wyrywa się poza ten fatalizm, daremnie chce transcendencji. Cóż: absurdem jest, iż się urodziliśmy, i absurdem, iż umrzemy. No, chyba iż byłby Bóg, wtedy to co innego, ale skoro go nie ma, to trzeba wyciągnąć konsekwencje – pisał Francuz. Nastrój tej filozofii jest pesymistyczny, ale Sartre uważał, iż jego egzystencjalizm jest optymizmem, gdyż zakłada, iż istnienie człowieka jest w jego rękach, może je uznać albo potępić, może wybrać życie hedonisty, jak i ascety, i każdy taki wybór jest równowartościowy.
Giacometti wybrał życie ascety, a para Sartre i Beauvoir – życie hedonistów. To para szczególna, tworzyli związek, który miał być przykładem nowych relacji damsko-męskich. Związek trwały, choć bez instytucji małżeństwa. Związek wolny, wzajemnie akceptujący przypadkowe miłości, flirty, erotyczne przygody. Książka Beauvoir „Druga płeć” stała się sztandarem emancypacji kobiet, czyniąc z jej autorki jedną z najbardziej kontrowersyjnych postaci XX wieku. Czczona i nienawidzona. Filozofka, pisarka, skandalistka. Nie cofała się przed żadnym tabu. Atakowała instytucję małżeństwa, wypowiadała wojnę patriarchalnemu społeczeństwu, podpisywała „manifesty dziwek” żądających wolnego dostępu do aborcji i antykoncepcji. – Jestem kobietą – napisała we wstępie do „Drugiej płci”, by po drobiazgowej analizie sytuacji kobiet przeprowadzonej na tysiącu stron, dojść do słynnej konkluzji: Nikt nie rodzi się kobietą; kobietą się stajemy.
Kobieta trzymająca pustkę… to rzeźba Giacomettiego „Niewidzialny przedmiot”. Głowa na pręcie oderwana od ciała jest jak w pustce wibrującej śmiercią. Otwarte usta krzyczą albo wychodzą z siebie. Głowa zmienia się w przedmiot, w coś martwego i żywego zarazem, w obiekt nieznany. Spojrzenie umyka – a to w nim tkwi różnica między żywym i umarłym. Głowa bez spojrzenia jest czaszką; nosimy ją z sobą, wędrując z przeszłości w przyszłość, znikąd donikąd. Dźwigamy tę głowę-czaszkę żywą i martwą jednocześnie, dręczoną egzystencjalnymi poszukiwaniami tego tytułowego „absolutu”, nazywanego też innym imieniem – SENS.
Leszek Turkiewicz