Za czysto dla młodej mamy: lekcja od teściowej
Helena Kowalska wpadła do domu synowej bez zapowiedzi. Zosia przywitała ją z córeczką na rękach, desperacko próbując ukołysać malutką.
— Nie śpi? — zapytała teściowa.
— Nie — westchnęła Zosia.
— A ty sama kiedy ostatnio spałaś? — zmrużyła oczy Helena.
— Nie pamiętam… Tylko na rękach się uspokaja — wyszeptała Zosia.
— Daj mi wnuczkę, przejadę się z nią autem, zaraz zaśnie. Wrócimy za dwie godziny. A ty się prześpij, odpocznij!
Zosia zawahała się, ale zmęczenie wygrało. Oddała dziecko, spojrzała za odjeżdżającym samochodem i… zamiast iść spać, zabrała się za sprzątanie. Zebrała porozrzucane zabawki, pozmywała naczynia, wrzucić pranie do pralki, wyszorowała łazienkę, umyła podłogi. Na dodatek upiekła sernik — no bo jak można witać teściów z pustymi rękami? Zaraz wrócą.
Helena nie była zła ani apodyktyczna — po prostu mówiła cicho, ale tak stanowczo, iż choćby “dziękuję” brzmiało jak rozkaz.
Niska, szczupła, z kruczoczarnymi włosami i bladą cerą — ale miała taki wzrok, iż aż chciało się wyprostować plecy. Zosia zawsze starała się robić dobre wrażenie. choćby o ciąży jako pierwszej powiedziała teściowej, nie własnej mamie.
Wyszła za mąż młodo, w wieku dwudziestu lat. Mąż — kolega z klasy, przyjaciel od przedszkola. Rodzice z obu stron kupili działkę, postawili dom, więc na ślub młodzi dostali gotowe gniazdko. Klucze wręczyli uroczyście, życząc:
— Niech wam się darzy.
Rodzina była zgodna. Z teściami relacje układały się dobrze, choć z lekkim napięciem — Zosia czuła się jak pod lupą.
Po narodzinach córeczki Juli wszystko się zmieniło. Dziewczynka była marudna, kiepsko spała, a Zosia, która ledwo jadła i biegała po domu jak nakręcona, miała wrażenie, iż karmienie piersią wyciska z niej resztki sił. Pomoc oferowały i jej mama, i teściowa, ale Zosia dumnie odmawiała — uważała, iż “musi dać sobie radę sama”.
Wstydziła się zmęczenia, przed każdą wizytą rodziny doprowadzała dom do stanu idealnego. choćby szafki porządkowała, by teściowa nie zobaczyła przypadkiem bałaganu.
Aż pewnego dnia — niespodziewana wizyta. Zosia stała z dzieckiem na rękach, w nieposprzątanym mieszkaniu. W zlewie góra naczyń, na podłodze plamy, wszędzie porozrzucane ubrania. A ona sama wyglądała jak cień.
Helena to wszystko zobaczyła, nie komentując, tylko rzekła:
— Wstąpiliśmy po zakupy, przynieśliśmy wam trochę jedzenia. Chleb, mleko, coś tam domowego…
I od razu zaproponowała:
— Oddaj Julkę nam. Przejedziemy się, utulimy. A ty — śpij. Nic nie rób, jasne? Tylko śpij.
Zosia skinęła głową. Ale gdy tylko drzwi się zamknęły, zamiast odpocząć, rzuciła się do sprzątania. “Nie można przecież przyjmować gości w takim nieładzie!” — myślała.
Gdy Helena z mężem wrócili, dom lśnił. W łazience pachniało płynem do mycia, w kuchni — świeżym sernikiem. Wszystko błyszczało.
Helena weszła z wnuczką na rękach, wciągnęła nosem zapach ciasta, rozejrzała się po idealnym porządku i… zrobiła się smutna.
— Nie zostaniemy na kolację — powiedziała, oddając dziecko synowej.
— Dlaczego? — zdziwiła się Zosia.
— Zabraliśmy Julkę, żebyś się wyspała, a nie myła podłogi i szorowała kafelki. Musisz o siebie dbać. Jesteś matką — jeżeli nie nauczysz się przyjmować pomocy, padniesz. Jesteśmy tu przecież. Nie jesteśmy twoimi wrogami.
Teściowa machnęła ręką i wyszła. A Zosi ścisnęło się serce. Było jej jednocześnie wstyd i przykro. Bo Helena miała rację. Co do słowa. I Zosia zapamiętała tę lekcję na długo.