Dom, gdzie nie można chodzić w spodniach
Kazimierz Nowak po raz pierwszy od dawna szedł w gości. Kierował się do kobiety, która coraz częściej pojawiała się w jego myślach – do Ewy. A przecież kiedyś przysiągł sobie: żadnych związków, żadnej nowej rodziny. Przeszedł już przez to. Przeszedł — i wracał do życia z bólem.
Była żona odeszła nagle. Powiedziała, iż nigdy go nie kochała, a dziecko było przypadkiem. Odeszła, zabierając syna. Kazimierz nie mógł wybaczyć. Nie mógł zapomnieć, jak kołysał chłopca w nocy, jak przewijał, jak pierwszy raz usłyszał „tato”. A potem – cisza. Sąd, zakazy, odległość. Pewnego dnia pojechał do innego miasta, zobaczył syna w drzwiach, a ten powiedział: „Tato, idę z tobą”. Ale go odepchnięto. Chłopca wciągnięto do mieszkania, drzwi się zatrzasnęły, a Kazimierz zdążył tylko usłyszeć krzyk: „Chcę do taty!” — i płacz. Wtedy się załamał. I postanowił: żadnych przywiązań. Tylko praca. Tylko samotność.
Ale Ewa była inna. Niepostrzeżenie wśliznęła się w jego życie. Powoli, bez narzucania się. Po prostu była. Spotykali się przypadkiem, rozmawiali krótko, aż w końcu on zaczął wypatrywać jej spojrzeń. A potem sam zaczął jej szukać – pod sklepem, koło biura. Nie nachalnie. Tak, by być blisko. Dowiedział się: wdowa, synek ma prawie cztery lata, mieszka z matką. I nie dopuszcza do siebie mężczyzn. Ale któregoś dnia zaprosiła go do siebie. „Poznasz Bartka”, powiedziała. Głos jej drżał.
Przyniósł zabawkę – wielki zestaw klocków. Włożył najlepszy garnitur. Serce waliło mu jak osiemnastolatkowi. Nacisnął dzwonek.
— Kto tam? — rozległ się dziecięcy głos.
— Kazimierz Nowak.
— Aaaa, rozumiem. Wchodźcie. Mama zaraz wróci. Babcia śpi, bo ją głowa boli. Tylko… zdejmijcie spodnie!
— Co?! — zdębiał Kazimierz.
— No, przecież jesteście z ulicy. Mama zawsze mówi, iż w ulicznych spodniach są bakterie. Możemy zachorować. Trzeba je ściągać od razu. U nas w domu jest czysto!
Chłopiec był śmiertelnie poważny. Biała koszula, muszka, skupione spojrzenie.
— Eee… Mogę nie ściągać? Są czyste.
— No… to włóżcie te kapcie. Specjalne dla was. Mama kupiła. Żebyście nie nanieśli brudu. Ja jestem Bartek. A wy Kazimierz?
— Tak. Miło cię poznać.
— U nas panują zasady. Ja w butach nie chodzę. Tylko wzdłuż ściany i przez dywan muszę skakać.
— A mama jest surowa?
— Bardzo. Ale dobra. Zwłaszcza jeżeli będziecie grzeczni. Wtedy i kapcie nie będą obowiązkowe.
Kazimierz się roześmiał. A Bartek wziął go za rękę i powiedział:
— A zostaniecie na zawsze?
— Chciałbym. jeżeli ci to nie przeszkadza.
— Ja tylko się cieszę. Mama będzie szczęśliwa. A babcia… babcia się obudzi i od razu wszystko zrozumie.
— Dlaczego?
— Ma nosa. I dobre serce. Zawsze wyczuje, kiedy ktoś jest dobry.
Zaczęli układać klocki. Śmiali się, dyskutowali. Chłopiec się przywiązywał, a Kazimierz nie mógł oderwać od niego wzroku. I nagle usłyszał, jak z tyłu otwierają się drzwi.
— Mamo, on został w spodniach! — wrzasnął Bartek.
Ewa się rozśmiała. Podeszła, pogłaskała Kazimierza po ramieniu i szepnęła:
— jeżeli jesteś gotowy — zostań. Ale ostrzegam: mamy dziwne zasady.
Kazimierz uśmiechnął się:
— Dla was – przyjmę każde zasady. choćby w samych gaciach przez dywan. Byle tylko być blisko was.
Bartek zamilkł i szepnął:
— Tato…
Kazimierz spojrzał. Chłopiec spuścił oczy.
— Mogę ci tak mówić?
Kazimierz nie odpowiedział. Tylko skinął głową. I poczuł, jak coś w jego piersi po raz pierwszy od dawna zrobiło się lekkie i ciepłe. Przyszedł. Nie w gości. Do domu.