Dom, w którym pozostała miłość
Witold przeprowadził się do sąsiedniej wsi i od razu postanowił, iż wybuduje dom. Stara chatka, odziedziczona po ciotce, stała się tymczasowym schronieniem. Pracował bez wytchnienia: dobudował werandę, wymienił dach… Pewnego dnia zobaczył ją – po zakurzonej drodze od przystanku szła smukła kobieta z siatką w ręce. Bożena. Taka miejska, elegancka, z dumną postawą.
„Taką bym poślubił” – przemknęło mu przez myśl.
Kilka dni później spotkał ją pod sklepem wiejskim. Po prostu podszedł i powiedział:
– Jestem Witold. Wiem, iż to pani Bożena. Może się poznamy?
Bożena się zawstydziła. Takiego mężczyzny – młodego, silnego – i to on zainteresował się nią, kobietą, która już wiele przeszła. Ale Witold był uprzejmy i wytrwały. Zaczęli się spotykać. Rok później zdarzyło się coś, czego Bożena się nie spodziewała – oświadczył się. Dał jej pierścionek. Prawdziwy, złoty, z kamieniem.
Nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Miała już pięćdziesiąt osiem lat, a on był od niej młodszy o trzy. Żyli we dwoje – syn dawno wyjechał do innego województwa, tam się uczył, ożenił i został. Wnuczka miała pięć lat, odwiedzali rzadko, ale Bożena czekała na każdy telefon, każde zdjęcie.
Tego wieczoru siedziała przy oknie. W barszczu stygły łyżki, a w sercu rosła niepewność. Witold od rana był na polu – siew. Powiedział, iż dziś powinni skończyć. A jego wciąż nie było.
Przypomniała sobie dzieciństwo. Najstarsza z szóstki rodzeństwa, w ciasnym domku z ojcem, matką i schorowaną babcią. Całe gospodarstwo na jej barkach, grosza ledwo starczało. Zabawek nie miała. choćby choinki na święta nie stawiali – po raz pierwszy zobaczyła ją w szkole. Tam też poczuła pierwszą euforia – błyszczące bombki, kolędy, dziecięcy śmiech…
A potem – jak grom. Straciła ojca. Dwa miesiące później – babcię. Matka została sama z sześciorgiem dzieci. Bożena miała wtedy dziewięć lat. Jej dzieciństwo się skończyło. Zastąpiła babcię: gotowała, sprzątała, opiekowała się najmłodszymi. Jej ręka została uszkodzona po upadku ze strychu – palce nigdy nie wróciły do pełnej sprawności, ale się nie poddawała.
Po ósmej klasie poszła do szkoły zawodowej. Tam, po raz pierwszy w życiu, była szczęśliwa: przyjaciółki, pochwały nauczycieli, nauka. Została krawcową, wszystko robiła niemal jedną ręką. choćby jeździła za granicę – dziesięciu najlepszych uczniów, a ona wśród nich.
Ale matka nie poparła jej marzenia o małżeństwie – z Pawłem, dobrym chłopakiem ze szkoły. Powiedziała: „Po co ci to, samotność to twoja przyszłość”. I chyba te słowa coś w niej złamały…
Po zamknięciu zakładu musiała wrócić na wieś. I tam zobaczyła Witolda.
I oto byli razem. Już wiele lat. Wybudowali dom. Wychowali syna. A teraz – po prostu czekała, aż otworzy się furtka.
I zobaczyła – idzie! Witold, zmęczony, ale uśmiechnięty:
– Bożenko, skończyliśmy! Siew za nami. Jutro wreszcie odpoczniemy…
W tych słowach było tyle ciepła, iż wszystkie dawne bóle, zdrady, straty zniknęły. Wiedziała – wreszcie jej życie należało do niej. I było w nim miejsce na miłość.