**Dom na skraju bagna**
Stałam pośrodku zarośniętego podwórka, po pas w łopianie i pokrzywach, patrząc na pochyloną chatę z odłupaną tabliczką: w. Bagienko, ul. Leśna 1. Powietrze pachniało bagnem, mokrym drewnem i wspomnieniami.
W dzieciństwie spędzałam tu każde lato u babci Bronisławy surowej staruszki z srebrnym warkoczem i donośnym głosem. Piekła drożdżówki z jagodami, parzyła ziołową herbatę, umiała czytać ze snów i szepać od kurzajek. Tu mieszkają leśne duchy mawiała babcia. Tylko jeżeli przychodzisz w pokoju, cię nie tkwią. Wierzyłam w to wtedy.
Teraz mam trzydzieści jeden lat. I znów tu jestem. Po dziesięciu latach z Tomkiem, który odszedł do młodej trenerki fitness, i pracy w korporacji, która wycisnęła mnie jak cytrynę, nagle zrozumiałam: jeżeli teraz nie zboczę, będzie za późno. I zboczyłam. Prosto na polną drogę.
Dom dostałam po babci. Matka chciała sprzedać go za grosze sąsiadowi-myśliwemu, ale odmówiłam. Powiedziałam: sama się tym zajmę. Znowu swoje rzuciła matka.
Pierwszego dnia tylko myłam podłogi. Z desek spływała czarno-zielona maź, jakby dekady zmęczenia znikały w wiadrze. Potem wyczyściłam piec, obtarłam kurz z obrazów, przepędziłam myszy. W nocy zasnęłam, otulona starym kocem babci. Śnił mi się dom ciepły, żywy. Jakby babcia przytuliła mnie i szepnęła: Nie bój się. Tu są twoje korzenie.
W trzecim tygodniu przyjechała delegacja: matka, ciotka Bożena i kuzyn Władek.
Tak pomyśleliśmy zaczęła matka, lustrując ganek z niesmakiem. Skoro babcia była jedna na wszystkich, to i dom trzeba podzielić.
No przytaknął Władek, dłubiąc w czubku buta. Można tu bazę myśliwską zrobić. Już pytałem o ceny.
Otarłam ręce o fartuch i wyszłam na ganek.
Witajcie. Tylko iż bazy tu nie będzie. Babcia zapisała mi dom za życia. Testament jest u notariusza.
Ewa, nie szalej! podniosła głos ciotka. Ty jesteś sama, a Władek ma rodzinę! Jemu bardziej się przyda!
Władek, jeżeli się nie mylę, ma trzy kredyty i alimenty. To jego problemy. A dom jest mój. I kropka.
Patrzcie na nią! zawrzała matka. Żyje tu jak jakaś bagnica, a na rodzinę rękę podnosi!
Rękę podnosiliście wy, gdy za dzieciaka za drożdżówkę bez pytania mnie tarmosiliście rzuciłam sucho. A teraz, jeżeli łaska, opuśćcie moje terytorium.
Rodzina odeszła, tupiąc głośno. Władek, odjeżdżając, specjalnie uderzył zderzakiem w furtkę.
Tej nocy, gdy już miałam iść spać, pod podłogą coś zaskrzypiało. Potem jeszcze raz. Jakby ktoś chodził w piwnicy.
Zeszłam z latarką. Szczelina między deskami w spiżarce była za szeroka, a światło odsłoniło coś błyszczącego. Odsunęłam deskę. Pod nią skrzynkę. Owiniętą w ceratę.
W skrzynce była paczka listów. Babci. Niektóre adresowane do mnie, Ewy.
Jeśli to czytasz znaczy, iż postanowiłaś zostać. Wiedziałam, iż wrócisz. Tu jest twoja siła. Pamiętaj: w tym domu są twoje korzenie, twoja krew i twoja prawda. Starczy ci odwagi, by być sobą. Tylko się nie bój. Ani ludzi, ani bagien. Ludzie są gorsi.
Listy były jak pamiętnik. Babcia pisała o snach, o duchach, które do niej przychodziły, o rodzinie, którą znosiła dla świętego spokoju, ale nie kochała. I o kobiecie o imieniu Halina, z którą mieszkała kiedyś, w czterdziestych. Nazywałyśmy się siostrami. Wtedy inaczej nie wolno było. Czytałam do rana. Serce ścisnęło mi się. Czyżby babcia
Po tygodniu do wsi przyjechała ekipa remontowa: kobieta po czterdziestce z niebieskimi włosami, tęgi mężczyzna w szortach i dwóch nastolatków.
Cześć, jestem Kasia przedstawiła się niebieskowłosa. Jestem konserwatorką. Pisałaś w grupie, iż chcesz odnowić elewację tradycyjną metodą? To nasza specjalność.
Skinęłam głową. Od razu mi się spodobali. Rozbili namioty za domem, śmiali się, śpiewali przy ognisku. Pewnego wieczoru przeczytałam na głos listy babci. Wszyscy słuchali w ciszy.
Wiesz powiedział tęgi facet to jakbyś odziedziczyła jej głos. Czytasz, a ja ją słyszę. Jakby tu była.
Bo jest odparła Kasia. To Bagienko. Tu granice są cieńsze niż w mieście.
Nazajutrz pojawił się Władek. Sam. Z butelką.
Pogadać stojąc na ganku, mruknął. Można?
Skinęłam niechętnie. Usiadł przy piecu, rozejrzał się, westchnął.
Nie chowaj urazy. Matka mnie nakręciła. Sam nie wiem, czego chcę. Miasto mnie męczy. Robota beznadzieja. Żona odeszła. Ty chociaż jesteś szczęśliwa?
Nalałam mu herbaty. Władek przytknął kubek do ust i nagle rozpłakał się.
Wiesz, ja tu też bywałem. Latem. Babcia ze mną drożdżówki piekła. A ja myślałem iż mnie nie lubi. A teraz choćby się nie pożegnałem.
Milczałam. Potem wyjęłam z półki album babci. Na zdjęciu Władek, sześcioletni, z jagodami w garści.
Wszystkich kochała. Tylko inaczej. Musisz sam zdecydować: kim jesteś? Moim bratem, czy moim złodziejem?
Władek wyszedł. Butelki nie zabrał.
Jesień w Bagienku zaczęła się od przymrozków. Trawa pokryła się szronem, bagna ucichły. Dom był prawie gotowy. Już piekłam ciasta. Odwiedzali mnie sąsiedzi. Czasem przyjeżdżali ci, którzy czytali mój blog: Jak zacząć od nowa z pokrzyw i pieca. Pisałam o domu, listach, babci. Pewnego dnia dostałam komentarz:
Witam. Jestem wnuczką Haliny. Tej samej. Możemy przyjechać?
Przyjechali. Kobieta około pięćdziesiątki z krótkimi włosami i jej córka. Przywieźli zdjęcie: babcia Bronisława i Halina przed tymBiałe kwiaty jabłoni zakwitły wokół domu, a jej dom na skraju bagna stał się miejscem, gdzie ludzie odnajdywali spokój, a ona sama w końcu zrozumiała, iż wszystko, czego potrzebowała, zawsze było tutaj.