**Dom, w którym nie można chodzić w spodniach**
Dziś po raz pierwszy od dawna wybrałem się w gości. Szedłem do kobiety, która coraz częściej pojawiała się w moich myślach – Aliny. A przecież kiedyś przysiągłem sobie: żadnych związków, żadnej nowej rodziny. Już przez to przechodziłem. Przechodziłem – i wychodziłem z tego z bólem.
Była żona odeszła nagle. Powiedziała, iż nigdy mnie nie kochała, a dziecko było przypadkiem. Odeszła, zabierając syna. Nie mogłem wybaczyć. Nie mogłem zapomnieć, jak kołysałem go nocami, jak przewijałem, jak pierwszy raz usłyszałem „tato”. A potem – cisza. Sąd, zakazy, dystans. Pewnego dnia pojechałem do innego miasta, zobaczyłem syna w drzwiach, a on powiedział: „Tato, chcę z tobą”. Ale odepchnięto go. Wciągnięto chłopca do mieszkania, drzwi się zamknęły, a ja tylko zdążyłem usłyszeć krzyk: „Chcę do taty!” – i płacz. Wtedy się załamałem. Postanowiłem: żadnych więzi. Tylko praca. Tylko samotność.
Ale Alina była inna. Niepostrzeżenie wślizgnęła się w moje życie. Powoli, bez nachalności. Po prostu była. Spotykaliśmy się przez przypadek, rozmawialiśmy krótko, ale potem zacząłem wyczekiwać jej spojrzenia. A potem sam zacząłem jej szukać – pod sklepem, pod biurem. Nienachalnie. Po prostu być blisko. Dowiedziałem się: wdowa, synek ma prawie cztery lata, mieszka z mamą. I nie dopuszcza do siebie mężczyzn. Aż pewnego dnia zaprosiła mnie do siebie. „Poznasz Witka” – powiedziała. Głos jej drżał.
Przyniosłem zabawkę – duże klocki. Włożyłem najlepszy garnitur. Serce biło mi jak młodemu chłopakowi. Nacisnąłem dzwonek.
„Kto tam?” – rozległ się dziecięcy głosik.
„Jakub Nowak” – odpowiedziałem.
„A, rozumiem. Proszę wejść. Mama zaraz wróci. Babcia śpi, boli ją głowa. Ale… proszę zdjąć spodnie!”
„Co?” – zamarłem.
„No, przecież jesteście z ulicy. Mama mówi, iż w spodniach z ulicy są bakterie. Możemy zachorować. Trzeba je od razu zdjąć. U nas w domu jest czysto!”
Chłopiec mówił poważnie. Biała koszula, muszka, spojrzenie prosto w oczy.
„Hmm… A mogę nie zdejmować? Są czyste.”
„No… to proszę założyć te kapcie. Są wasze. Mama kupiła. Żebyście nie nanieśli brudu. Ja jestem Witek. A wy Jakub?”
„Tak. Miło mi cię poznać.”
„U nas jest ściśle. Ja w butach nie chodzę. Tylko wzdłuż ściany i skokiem przez dywan.”
„A mama jest surowa?”
„Bardzo. Ale dobra. Zwłaszcza jeżeli będziecie grzeczni. Wtedy i kapci nie trzeba nosić.”
Roześmiałem się. A Witek wziął mnie za rękę i powiedział:
„A wy zostaniecie na zawsze?”
„Chciałbym. jeżeli nie masz nic przeciwko.”
„Ja tylko za. Mama będzie szczęśliwa. A babcia… babcia się obudzi i od razu zrozumie.”
„Dlaczego?”
„Ma nos. I serce. Zawsze wyczuwa, gdy ktoś jest dobry.”
Siedliśmy układać klocki. Śmialiśmy się, sprzeczaliśmy. Chłopiec się przywiązywał, a ja nie mogłem oderwać od niego wzroku. I nagle usłyszałem, jak z tyłu otwierają się drzwi.
„Mamo, on został w spodniach!” – krzyknął Witek.
Alina się roześmiała. Podeszła, pogłaskała mnie po ramieniu i szepnęła:
„Jeśli jesteś gotowy – zostań. Ale ostrzegam: mamy dziwne zasady.”
Uśmiechnąłem się:
„Dla was – przyjmę każdą regułę. choćby chodzenie w slipach po dywanie. Ważne, żebyście byli blisko.”
Witek zamilkł i szepnął:
„Tato…”
Odwróciłem się. Chłopiec spuścił wzrok.
„Mogę ci tak mówić?”
Nie odpowiedziałem. Tylko skinąłem głową. I poczułem, iż w piersi po raz pierwszy od dawna zrobiło się jasno i ciepło. Przyszedłem. Nie w gości. Do domu.