Dzisiaj napiszę o tym, co się wydarzyło na pięć dni przed Sylwestrem. Dostałam taką porcję złości, rozczarowania i upokorzenia, iż ledwo doszłam do siebie. A i to tylko po to, żeby nie psuć dzieciom świątecznego nastroju.
Marek od jakiegoś czasu był ciągle niezadowolony. Wszystko mu przeszkadzało – to, co zrobiłam, to, co powiedziały dzieci. choćby Antek, który ma dziewięć lat, zapytał:
– Mamo, czemu tata jest taki zły?
Córka, Marysia, dopiero w pierwszej klasie, może nie zwracała na to uwagi, ale starszy brat wyraźnie widział problem.
– Synku, nie przejmuj się, tata ma trudności w pracy i wraca zmęczony. Porozmawiam z nim – przytuliłam go i pocałowałam w czubek głowy.
Zauważyłam, iż Marek nie potrafi się opanować. Ostatnio coś się z nim działo: był roztargniony, bez powodu wybuchał, choćby na dzieci, gdy były głośne. Wcześniej sam z nimi dokazywał tak, iż musiałam wszystkich uspokoić.
Tego dnia Antek i Marysia zaczęli biegać po mieszkaniu.
– Przestańcie się szaleć, bo dostaniecie karę! – warknął Marek, a dzieci zastygły, przestraszone jego tonem.
Oboje gwałtownie schowali się w pokoju i zamknęli drzwi.
– Marku, o co chodzi? Można zwracać uwagę łagodniej – powiedziałam, widząc ich przerażone spojrzenia.
– Nic – odpowiedział szorstko.
– Po co kłamać? To nie pierwszy raz. Nie widzisz, iż odreagowujesz na nas? Co myśmy ci zrobili?
Nie spodziewałam się jego reakcji i żałowałam, iż w ogóle zaczęłam rozmowę. Ale pomyślałam:
– Co za różnica, teraz czy później…
Marek zerwał się z kanapy, milczał chwilę, potem, przestępując z nogi na nogę, w końcu się odezwał:
– Nie chciałem tego mówić przed świętami, ale skoro nalegasz…
– Dlaczego? – zdziwiłam się, nie rozumiejąc.
– Żeby nie psuć atmosfery.
– A czym możesz ją zepsuć?
– Lilu, no jak możesz… Zmuszasz mnie? Spotkałem inną kobietę i zakochałem się – wyznał w końcu.
– Co? Kiedy? – nie wierzyłam. – Żartujesz?
– Nie. Odchodzę. Dzieci będę widywał w weekendy. Alimenty zapłacę.
Zamarłam. Chciałam coś powiedzieć, ale mnie uprzedził.
– Sam im powiem, nie mów nic.
– Tylko nie teraz.
Kiwnęłam głową i usiadłam na kanapie, próbując to ogarnąć. Marek poszedł do sypialni, wyciągnął dużą torbę i zaczął pakować rzeczy. niedługo drzwi się zamknęły.
Nigdy nie rozumiałam, jak to jest być porzuconą. Teraz wiem. To boli, jakby życie się zawaliło. A przecież muszę się pozbierać, dzieciom coś wyjaśnić.
Może siedziałabym tak dłużej, ale wyszła Marysia:
– Mamo, tata gdzieś poszedł?
– Wyjechał… w delegację.
– Kiedy wróci?
– Nie wiem jeszcze, córeczko.
– To będziemy świętować bez niego? – dołączył Antek.
– Tak, we trójkę. Będzie choinka, prezenty, jak zawsze – powiedziałam, udając spokój.
Tej nocy prawie nie spałam. Słowa Marka o miłości do innej kobiety nie dawały mi spokoju.
Trzydziestego pierwszego zabrałam się za przygotowania. Bałam się, iż dzieci coś zauważą, więc postanowiłam zrobić mnóstwo smakołyków – gotowanie zawsze mi pomaga.
„Przynajmniej się rozproszę” – myślałam. – „Niech Sylwester będzie radosny”.
Zaczęłam gotować, ale przypomniałam sobie, iż muszę coś dokupić.
– Mamo, dokąd? – spytała Marysia.
– Do sklepu.
– Ja z tobą! – pobiegła się ubierać.
– Kup chipsy! – zawołał Antek. – A ty, Maryśka, przypomnij jej!
Po obiedzie poszli na dwór. Choinka stała ustrojona, stół nakryty, pośrodku waza z owocami. Byłam w kuchni, gdy Antek zawołał:
– Mamo, chodź szybko!
– Co tam? – Wyszłam i zobaczyłam, iż trzyma małego czarnego kotka z białą plamką na czole.
– Nie, tylko nie to – powiedziałam stanowczo, ale dzieci patrzyły błagalnie.
– No mamooo – Marysia zaczęła płakać.
– Nie, odnieście go do klatki schodowej.
– Ale tam zimno! – błagali, ale byłam niewzruszona.
Antek wrócił w milczeniu, umyli ręce i zamknęli się w pokoju. Czułam się winna, ale nie chciałam kota. Mąż mnie zostawił, a teraz jeszcze to.
W trakcie gotowania zadzwonił dzwonek. Otworzyłam – na wycieraczce siedział kotek i wpadł do środka.
– Lilu, gość się prosi – zaśmiała się sąsiadka, pani Wanda. – To dobry znak, kot przynosi szczęście.
Dzieci uradowane gonili go, a on schował się pod kanapą.
– Wierz mi, starsza jestem – powiedziała sąsiadka. – Kot w Nowy Rok to dobry omen.
Milczałam. Kotek wyszedł, wyniosłam go.
– Mamo, jesteś zła – powiedział Antek. – Gdyby tata był, pozwoliłby.
Zamknęli się znowu, a gdy zawołałam ich na obiad, krzyknęli:
– Nie chcemy!
Zrozumiałam, iż są obrażeni. Postanowiłam dać im czas.
Gdy wyrabiałam ciasto, w domu było cicho. Zajrzałam do ich pokoju – na środku mokra plama, a obok kotek. Złapałam go i znów wyrzuciłam. Dzieci krzyczały.
Padłam na kanapę. Byłam zmęczona gotowaniem, tym kotem, wszystkim.
„Po co tyle jedzenia? Wystarczyłby sałatka i ciasto.”
Na zewnątrz było ciemno, trzeba nakrywać, ale nie miałam siły. Nienawidziłam tego Sylwestra.
Znów zadzwonili. Myślałam, iż to pani Wanda, ale w drzwiach stał Marek.
– Lilu… Nie mogę bez was żyć. Wróciłem.
– Nie mów dzieciom… – zaczęłam, ale on przerwał.
– Wybacz. Jestem głupi. Wy jesteście moim życiem.
– Tata przyjechał! – Antek biegł z kotem.
– Tatusiu, pozwól nam go zatrzymać! – prosiła Marysia.
Marek zamknął drzwi.
– Kot to szczęście – powiedział. – Co ty na to, Lilu?
– Róbcie, co chcecie – uśmiechnęłam się i poszłam do kuchni, żeby nie widzieli łez.
Sylwester był wspaniały – prezenty, świece, śmiechy. Tylko Czarnuś spał zmęA rano obudziliśmy się wszyscy w jednym łóżku, a Czarnuś mruczał nam nad głowami, jakby od zawsze był częścią naszej rodziny.