Dlaczego przestaliśmy utrzymywać kontakt z rodziną męża — opowieść o zmęczeniu

polregion.pl 19 godzin temu

**Dlaczego przestaliśmy utrzymywać kontakt z rodziną męża – historia jednego zmęczenia**

Czasami zerwanie z rodziną to nie tragedia, a wyzwolenie. Nas – mnie i Krzysztofa – nikt nie wygnał, nie obrażał otwarcie, nie przeklinał. Po prostu w pewnym momencie zrozumieliśmy, iż dla jego krewnych staliśmy się żywym bankomatem. I nie daj Boże, żebyś nie wyciągnął gotówki na pierwsze żądanie – wtedy cię wykreślają, ignorują, by potem znów przypomnieć sobie o tobie, gdy czuć w powietrzu pieniądze.

Wszystko zaczęło się od zwykłej dobroci. Staraliśmy się pomagać – rodzicom, siostrzeńcom, kuzynostwu. Raz pomogłeś, drugi raz nie odmówiłeś – i pojechało. Ludzie bardzo gwałtownie przyzwyczajają się do dobroci, zwłaszcza gdy ta dobroć to darmowe pieniądze. Co gorsza, z czasem ich wdzięczność znika, pozostaje tylko przekonanie: skoro raz dali, to znaczy, iż muszą dawać zawsze.

Nasza rodzina zamieniła się w karmnik. Nie rodzicielski, ale „ogólnorodzinny”. Wykładaliśmy się do ostatniego – odmawialiśmy sobie, byle tylko komuś pomóc. Zamiast podziękowań słyszeliśmy tylko: *„No co, wam szkoda? Przecież was stać!”* Tymczasem my po prostu ciężko pracowaliśmy i staraliśmy się żyć rozsądnie.

W końcu pękło. Zaczęliśmy mówić „nie”. Wprost. Spokojnie. Bez tłumaczenia. A gdy ktoś nalegał zbyt nachalnie – włączaliśmy wyobraźnię. Mówiliśmy, iż pieniądze są w lokatach, iż nie da się ich wyjąć bez utraty odsetek. Dla szczególnie upartych wyciągaliśmy choćby ulotki kredytowe: *„Proszę bardzo, idź do banku, tam ci pomogą.”* Nie zawsze działało. Najgorzej pojmowała to siostra Krzysztofa – Bogusława.

Przez pięć lat płaciliśmy za studia jej córki, Weroniki. Każdą sesję, każdą składkę. Gdy Weronika odebrała dyplom, odetchnęliśmy z ulgą: wreszcie można było przeznaczyć te środki na coś naprawdę ważnego. Na przykład na pomoc matce Krzysztofa – Danucie. Kobieta złota, dobra dusza, ale uparta: nie chciała przyjmować od nas wsparcia. Dom miał stary, wszystko wymagało remontu – instalacje, okna, rury… Namówiliśmy ją, by na trzy miesiące zamieszkała z nami, a sami zatrudniliśmy ekipę, by zrobić z mieszkania cacko.

I wszystko szło dobrze, dopóki na horyzoncie nie pojawiła się znowu Bogusława. Weronika, o zgrozo, wychodzi za mąż, i – niespodzianka! – znów potrzebuje pieniędzy. Roześmiałam się tylko:

– Ma narzeczonego? Niech on płaci. My jesteśmy rodzinną salą bankietową?

Odpowiedź Bogusi była zdumiewająca: *„Skoro teraz nie wydajecie na studia Weroniki, moglibyście pomóc z weselem.”* Zaniemówiłam. Ale, jak się okazało, cyrk dopiero się zaczynał.

Kilka dni później wracamy z pracy – a Bogusła już siedzi w naszej kuchni, pije herbatę z teściową. Uśmiech od ucha do ucha, oczy błyszczą:

– No, wreszcie jesteście! Mamy dla was wiadomość. Mama wraca do pracy, sama spłaci remont, a wy – pomożecie Weronice z weselem!

Już otwierałam usta, gdy Krzysztof mnie uprzedził. Spokojnie wziął telefon matki, wybrał numer:

– Dzień dobry, panie Marianie? Tu Krzysztof, syn Danuty. Tak, mama miała do pana przyjść, ale sytuacja się zmieniła. Wyjeżdżamy na urlop, a po wPo chwili milczenia Krzysztof dodał: „A jak Weronika chce ślub w stylu królewskim, to niech idzie do pracy i sama na niego zarobi” i odłożył słuchawkę.

Idź do oryginalnego materiału