No więc, mój syn powiedział, iż nie jestem zaproszona na jego ślub. Próbował mnie pocieszyć, obiecując, iż następnego dnia przyjdą z żoną w odwiedziny i przyniosą tort.
Kiedy Tomek był mały, miał zaledwie sześć lat, jego ojciec po prostu zniknął z naszego życia. Pewnego dnia – i już tylko puste drzwi. Zostałam sama z małym dzieckiem i głuchą ciszą zamiast rodzinnego ciepła. Nie miałam żadnego wsparcia, więc stałam się matką, ojcem, oparciem i żywicielem w jednej osobie. Pracowałam na dwie zmiany, brałam dodatkowe zlecenia, nocne dyżury i nie pozwalałam sobie chorować. Najważniejsze, żeby mój syn miał wszystko. Żeby nie czuł się gorszy od innych dzieci, które miały oboje rodziców.
Nigdy nie myślałam o sobie. Ani razu nie postawiłam życia osobistego na pierwszym miejscu. Tak, były mężczyźni. choćby tacy, którzy proponowali wspólne życie. Ale nie mogłam. Bałam się, iż Tomek poczuje się niepotrzebny, iż ktoś inny zajmie moje miejsce w jego życiu. Wystarczyła mi jedna miłość – do niego. Całe moje ciepło, uwaga, serce – tylko dla niego. Żyłam jego zainteresowaniami, jego sukcesami, jego śmiechem.
Tomek wyrósł na przystojnego, mądrego, niezwykle kulturalnego chłopaka. Dostał się na uniwersytet, skończył z wyróżnieniem. Znalazł dobrą pracę, stał się pewnym siebie mężczyzną. I wtedy w jego życiu pojawiła się Kinga. Opowiedział mi o niej dopiero po pół roku związku. Wydała mi się miła, uprzejma, dobrze wychowana. Ale powściągliwa. Zbyt powściągliwa.
Po kilku tygodniach od kolejnej wizyty Tomek oznajmił, iż postanowili się pobrać. Cieszyłam się jak dziecko. Już wyobrażałam sobie, jak wybiorę sukienkę, jak przywitam gości, jak przytulę syna przed Urzędem Stanu Cywilnego, pogratuluję pannie młodej, jak będziemy się razem śmiać, robić zdjęcia, wznosić toast… To przecież jeden z najważniejszych dni w życiu matki – ślub jej dziecka!
Ale Tomek jakoś zwlekał ze szczegółami. Ciągle pytałam: kiedy data? Gdzie wesele? W co się ubrać? W pewnym momencie westchnął ciężko i powiedział:
— Mamo, nie będzie wesela. Po prostu podpiszemy się w USC. Bez gości. Bez przyjęcia. Tylko my we dwoje. Tak zdecydowała Kinga.
Najpierw choćby nie zrozumiałam. Jak to – bez wesela? Beze mnie? Wytłumaczył, iż Kinga nie chce wydawać pieniędzy na imprezę, iż teraz ważniejsze jest oszczędzanie na własne mieszkanie. Że jeżeli zaproszą kogoś, to będą musieli zaprosić też jej rodzinę, a to już większa sprawa. A jeżeli wszystkich – potrzebne są pieniądze. A jeżeli tylko mnie – będzie niezręcznie. Więc postanowili tylko się podpisać.
A potem Tomek powiedział coś, co rozpłatało mnie od środka:
— Mamo, nie jesteś zaproszona. jeżeli przyjdziesz – zaczną się pytania. A my nie chcemy urazić nikogo z rodziny Kingi. Więc proszę, po prostu zostań w domu.
Stałam w milczeniu. W środku – jakby nożem. Jak to możliwe? To przecież mój syn. Urodziłam go, wychowałam, oddałam mu całą siebie. A w najważniejszy dzień jego życia – nie ma dla mnie miejsca?
Zaproponowałam, iż zapłacę za przyjęcie, chociaż częściowo. Powiedziałam, iż to będzie mój prezent – skromnie, ale od serca. Ale odmówili. Stwierdzili, iż i tak postanowili inaczej.
— Następnego dnia przyjdziemy do ciebie, przyniesiemy tort, posiedzimy – dodał cicho Tomek. — Po prostu rodzinnie.
A ja stałam i myślałam: to teraz tak wygląda rodzinnie? To teraz się odcina matkę od ślubu, jak niepotrzebny detal? Gdzie jest miejsce dla wszystkich moich lat niepokoju, nieprzespanych nocy, straconych szans, żeby on miał wszystko? Jak można było choćby pomyśleć, iż mogłabym nie być obok?
Nie potępiam Tomka. Nie jest zły. Po prostu wybrał spokój. Wybrał, żeby nie burzyć łodzi. Nie sprzeczać się z żoną. Nie psuć relacji z nową rodziną. A ta stara, moja – może poczekać. choćby jeżeli to ta, która dała mu życie.
Serce mi pęka.
I nie wiem, jak ich przyjąć z tym tortem. Nie wiem, jaką zrobić minę – radosną czy wymuszoną. Bo w środku mam łzy, żal i puste miejsce przy weselnym stole, gdzie powinnam siedzieć ja. Matka.