Dlaczego mnie nienawidzisz, mimo iż się o ciebie troszczę?

polregion.pl 4 dni temu

Gotuję dla ciebie, piorę, sprzątam, ubieram. Dlaczego mnie tak bardzo nienawidzisz?

Moje życie w małej wsi pod Krakowem zamieniło się w niekończący się koszmar. Ja, Aneta, od lat mieszkam pod jednym dachem z teściową, Wiesławą Stanisławówną, która zrobiła wszystko, by uczynić moje dni piekłem. Dzisiaj moja cierpliwość pękła: zadałam jej pytanie, które dręczyło mnie od lat: „Dlaczego mnie tak nienawidzisz?”. Nie usłyszałam odpowiedzi, tylko lodowate milczenie i jej pogardliwe spojrzenie. Dusza rozpada się z bólu, a serce krzyczy z bezsilności.

Tego dnia, jak zwykle, sprzątałam dom. Odsysałam kurz, myłam podłogi, starając się doprowadzić wszystko do idealnego połysku. Nagle Wiesława Stanisławówna, siedząc w swoim fotelu, z wyraźną satysfakcją rozsypała okruszki z herbatników prosto na świeżo umytą podłogę. Zamarłam, nie wierząc własnym oczom. Zrobiła to celowo, choćby nie próbując ukryć swojej złości.

— Mamo, po co to robisz? Widziałam, iż specjalnie! — wykrztusiłam, ledwo powstrzymując łzy.

Spojrzała na mnie z wyższością i rzuciła:

— Nic się nie stanie, posprzątasz jeszcze raz! Nie umrzesz!

Z zadowolonym uśmieszkiem wróciła do swojej starej gazety, którą czytała już dziesiątki razy. Połknęłam łzy, wzięłam szufelkę i zaczęłam zbierać okruchy. Ale w środku wszystko we mnie wrzało. Wyszłam do drugiego pokoju, by się nie rozpłakać, a potem do ogrodu — praca na powietrzu przynosiła chwilę ukojenia. Ale gorycz od jej słów i czynów toczyła mnie jak rdza.

— Dlaczego mnie tak nienawidzisz? — nie wytrzymałam później, stojąc przed nią. — Czym cię zawiniłam? Gotuję, piorę, sprzątam, ubieram! Moja córka, Zosia, zawsze ci pomaga! Dlaczego?

Nawet się nie odwróciła. Ani słowa, ani spojrzenia — tylko lodowaty chłód. Wybuchnęłam płaczem, niezdolna dłużej się powstrzymywać. Skończywszy sprzątanie, zabrałam się do prania, ale łzy spływały po twarzy. Moje życie stało się niekończącym się cyklem upokorzeń, a ja nie wiedziałam, jak się z niego wyrwać.

Mój mąż, ojciec Zosi, zmarł dawno temu. Córka miała wtedy zaledwie osiem lat. Zaraz po pogrzebie Wiesława Stanisławówna oznajmiła:

— Zostaniesz u mnie! I choćby nie myśl o wyprowadzce. Nie chcę, żeby we wsi plotkowali, iż cię wyrzuciłam.

Zgodziłam się, bo nie miałam dokąd iść. U moich rodziców mieszkała siostra z dwójką dzieci, a dla nas z Zosią nie było tam miejsca. Naiwnie wierzyłam, iż z czasem jakoś się dogadamy. Ale cudu nie było. W obecności innych zachowywała się przyzwoicie, ale w domu znęcała się nade mną. Wciąż powtarzała, iż mam jej słuchać.

— Jaka z ciebie niedorajda! Kto by cię chciał? Z dzieckiem na karku! Będziecie mieszkać u mnie, a jak umrę, dostaniecie dom. Ale jeżeli nie będziesz robić, co każę, oddam go siostrzeńcom, a ty zostaniesz z niczym!

Bałam się jej gróźb i znosiłam wszystko. Robiłam, co mogłam, by Zosia nie zaznała biedy. A Wiesława Stanisławówna, która przekroczyła już dziewięćdziesiątkę, ma się świetnie. Zdrowie żelazne, całą emeryturę wydaje na swoje zachcianki, żądając, bym kupowała jej drogie wędliny i najlepsze sery. Już dawno zrozumiałam, iż popełniłam błąd, zgadzając się tu żyć. Te lata upokorzeń złamały mnie.

Moja Zosia kończy studia i niedługo wyjdzie za mąż za dobrego chłopaka. Będą mieszkać u niego, i szczerze wierzę, iż jej życie będzie szczęśliwe. Ale tak boli mnie myśl o sobie, o zmarnowanych latach. Dałam wszystko dla córki i teściowej, a w zamian dostałam tylko pogardę i samotność. Jak znaleźć siłę, by wyrwać się z tego piekła?

Idź do oryginalnego materiału