Jakub nie miał odwagi wrócić do domu, więc następnych kilka dni upłynęło mu pod znakiem ucieczki i przymusowego schronienia. Przemieszczał się między Mają, a mieszkaniem Damiana. Ponieważ jego dziewczyna wciąż mieszkała z rodzicami, spędzał u niej popołudnia, tuż po zajęciach na uczelni, a w ciągu nocy rezydował u przyjaciela. Nie raził go zapach stęchlizny, papierosów i alkoholu, unoszący się w powietrzu ani widok ich taty, który w stanie permanentnego upojenia miotał się z kąta w kąt. Był gotów znieść wszystko, byle tylko uniknąć konfrontacji z własnymi, wściekłymi rodzicielami. Adrenalina i narkotyki spełniły swoje zadanie – pamiętał ten dzień jak przez mgłę, niewyraźnie i nie do opowiedzenia. Matka dzwoniła od czasu do czasu, ale konsekwentnie odrzucał połączenia. Zresztą, co miał jej powiedzieć?
Skóra Jakuba była jeszcze wilgotna od potu i ciepła ich ciał, gdy w popłochu zrywał się z pościeli. Nie tracił czasu w oddech – pośpiech był jego odwiecznym, nieodłącznym towarzyszem, a lęk przed świtem napędzał jego ruchy. Zaczął od bokserek, potem wciągał sprane dżinsy, pracując w półmroku z precyzją i nerwową gorliwością.
Maja leżała pod ciężką kołdrą, przyglądając mu się w milczeniu.
— Uciekasz już? — zapytała, a jej głos brzmiał, jakby testowała jego cierpliwość.
— Muszę, zanim twój ojciec wróci z nocki — rzucił krótko, spoglądając na zegarek. Zapinając pasek, sięgnął po T-shirt, który znalazł zrzucony w kącie. — Widzimy się rano na uczelni, tak?
— No trudno, niech będzie. Wracasz do Damiana? — rzuciła pytanie z wymuszonym opanowaniem, starannie maskując chorobliwą ciekawość — Jak tam, te wasze ciemne interesy?
Maja była zmęczona tą izolacją. W ostatnim czasie choćby Damian zaczął odmawiać jej przywilejów od szefa, mimo iż początkowo składał inne deklaracje. Jakub i Damian pod płaszczem zapewnienia jej bezpieczeństwa odsunęli ją od swoich spraw, a ona pragnęła tylko odetchnąć i na nowo poczuć puls życia.
Kuba zastygł z koszulką naciągniętą do połowy, jego oddech uwiązł gdzieś w gardle. Opuścił materiał i odwrócił się do niej gwałtownie. Jego oczy, dotąd rozmarzone blaskiem namiętności, nagle stały się zimne i nieprzeniknione.
— Miałaś trzymać się z daleka. Pamiętasz, co sobie obiecaliśmy?
— Tak, ale... — zaczęła, siadając i szczelniej owinęła się kołdrą. — Jestem po prostu ciekawa, czy macie jeszcze te… darmowe próbki?
Maja wlepiła w Jakuba żarliwe spojrzenie; w głębi jej źrenic tliła się nieśmiała iskra oczekiwania.
— Majka! — podniósł głos, łamiąc w ten sposób ciszę, która o tej porze powinna być absolutna i niezmącona. — Przestań! Mówiłem ci już. Trzymasz się od tego z daleka. Koniec tematu.
Chłopak nerwowym ruchem narzucił na siebie bluzę, włożył buty i porwał kurtkę z krzesła. Rzuciwszy Mai ostrzegawcze spojrzenie, skierował się do wyjścia.
Dziewczyna patrzyła na drzwi, które zamknęły się cicho, ale stanowczo. Jej usta zacisnęły się w cienką linię, zdradzając rozczarowanie. Odcięli ją. Pod pretekstem troski i ochrony, zamknęli ją w złotej klatce, z której teraz obserwowała życie, które działo się poza nią. Niepocieszona osunęła się z powrotem na poduszki, wpatrując się w pustą ścianę.
***
Środowy wieczór w „Dekadencji” w niczym nie przypominał piątkowych czy sobotnich uczt kończących tydzień, ale klub już tętnił własnym, unikatowym rytmem. Mimo wczesnej pory parkiet gęstniał od ciał, a powietrze było naelektryzowane, ciężkie od basu i alkoholu.
Damian zjawił się punktualnie w towarzystwie Jakuba. Chociaż bywał tutaj częściej niż dwa razy w tygodniu, czuł się nieswojo i obco, bo tego dnia przekraczał próg w nowej, nieznanej roli.
— Mamy mu złożyć życzenia? Może trzeba było przynieść prezent? — Kuba nerwowo rozglądał się po lokalu, poprawiając kołnierz czarnej, eleganckiej koszuli.— Gdzie on w ogóle jest?
Zanim Damian zdążył mu odpowiedzieć i wyjaśnić zasady, natknęli się na Sebastiana, który stał przy barze, z uwagą obserwując wejście do klubu.
— A, jesteście – rzucił, z lekkim zaskoczeniem. Na jego twarzy pojawił się nieśmiały grymas, przypominający uśmiech. — Luan jest w loży VIP.
— Długo już tutaj jest? — dociekał ostrożnie Damian. Pytanie było zasadne, ponieważ ich szef miał w zwyczaju wpadać tutaj jak huragan; zamykać interesy w mgnieniu oka i równie gwałtownie znikać. Rzadko towarzyszył anonimowym klientom, a dzisiejsze spotkanie bynajmniej nie miało znamion ekskluzywnej gali.
— Nie zabawi długo. Ma lepsze plany na urodziny niż to miejsce.
Damian poczuł, jak ciężki ołów w jego żołądku minimalnie się rozluźnia. Miał nadzieję, iż przewidywania Sebastiana okażą się słuszne.
Luan czekał w ekskluzywnej loży, usytuowanej na podwyższeniu, oddzielonej od zgiełku parkietu przez ciężkie, bordowe kotary. Jak zawsze prezentował się nienagannie, w dopasowanym do sylwetki, ciemnym garniturze.
— Damian, Kuba. Wspaniale, iż jesteście — uśmiechnął się, wstając. Wymienił męskie, mocne uściski dłoni, a w jego głosie nie było cienia groźby, tylko czarująca klasa wzorowego gospodarza.
— Kuba, proszę, siadaj. Wypróbuj nasze firmowe cygara — Luan, gestem pełnym uprzejmości, wskazał Jakubowi miejsce obok siebie, a potem, ignorując Damiana, zanurzył się w rozmowie.
Damian został z boku. Zajął miejsce przy zasłonie, niczym cieć pilnujący wejścia. Nie chciał stracić Jakuba z oczu. Po niedługiej chwili, właśnie ten gest – pozostanie w pobliżu, by chronić – złamał opanowanie Luana.
— Damian? A, czy ty przypadkiem nie masz dzisiaj normalnej zmiany? — zauważył jego przełożony, odrywając na moment uwagę od Kuby. Gładki ton zniknął w okamgnieniu. — Nie masz nic do roboty?
Upokorzony chłopak poczuł, jak gniew buzuje w jego żyłach. Nie miał prawa wyboru. Z rezygnacją skinął głową.
— Jasne, szefie.
Odszedł, ale tylko na tyle daleko, by zniknąć z pola widzenia Luana. Stał przy barze, wciąż mając idealny widok na ich lożę. Nie mógł opuścić przyjaciela. Miał świadomość, iż Luan nie zaprosił go, by porozmawiać o pogodzie i jego planach na najbliższy weekend. Zbyt dobrze znał słabości Kuby. Był bezbronny wobec otępiającej siły używek i przeklętej obietnicy szybkiego, niezasłużonego sukcesu.
Wkrótce atmosfera przy ich stoliku zaczęła się zagęszczać. Dołączyło kilku mężczyzn, w tym młodszy brat szefa, a chwilę po nich, do loży wślizgnęły się dwie kobiety – tancerki, ubrane w skąpe, lśniące stroje, których jedynym zadaniem było stanowić tło dla męskiej dominacji. Damian zacisnął zęby. Nastąpił punkt kulminacyjny tego wieczoru. Obie dłonie włożył głęboko do kieszeni, wbijając palce w dżinsy. Liczył na jego rozsądek. Miał nadzieję, iż Jakub nie da się wciągnąć w żadną intrygę. Wiedział jednak, iż nadzieja była w tym miejscu towarem równie deficytowym co moralność.
***
Zdziwienie Jakuba było skrzętnie ukryte. Spodziewał się chłodnego i drobiazgowego przesłuchania; konfrontacji z gangsterem, siedzącym za biurkiem w pewnej pozie. Zamiast tego zastał Luana, który przyjął go z ciepłem i urzekającą kulturą, godną dyplomaty. Mężczyzna był całkowitym zaprzeczeniem konstruktu, jaki stworzył w swojej wyobraźni: ujmujący i pozornie łagodny, choć faktycznie emanował niekwestionowaną siłą i był absolutnie nieugięty w swoich decyzjach. Ich rozmowa, pełna pochwał na temat sprawności logistycznej Jakuba i perspektyw rozwoju, okazała się bardzo miłą pogawędką. Chłopak, otumaniony dymem cygara i poczuciem własnej ważności, niemal zapomniał, gdzie się znajduje. Luan potrafił czarować, odwołując się do jego inteligencji i wysokich ambicji.
Wszystko się zmieniło, kiedy do loży dołączyła świta szefa – łącznie czterech postawnych mężczyzn. Wystarczyło kilka minut, aby przyjemna dyskusja, przekształciła się w pełne napięcia spotkanie, gdzie agresja pulsowała pod powierzchnią uprzejmości. Z całej grupy, tylko dwie osoby łącznie z Luanem, łaskawie mówiły po polsku. Jakub czuł się coraz bardziej osaczony. Nieznane frazy, wymieniane szeptem, działały na niego jak niewidzialne kajdany, wiążąc go w konwersacji, z której nie rozumiał ani słowa.
Z całej grupy, najbardziej przerażał go Yavor — mężczyzna, którego Luan przedstawił jako swojego brata. Kipiący niepohamowaną agresją, mierzył Kubę spojrzeniem pełnym pogardy, jakby sama jego obecność wywoływała palącą chęć zadania mu bólu. W pewnych chwilach, ta wzmożona obserwacja rodziła w Jakubie wrażenie, iż bierze udział w nieproszonym castingu, którego finał pozostawał nieznany.
Jeden z towarzyszy, niewysoki i tęgi mężczyzna o ostrych rysach, nagle wychylił się zza stołu.
— Chodźmy już do ciebie Luan, za głośno tutaj— rzucił po polsku, kurczowo obejmując jedną z tancerek, które dosiadły się niedługo po nich.
Luan z uśmiechem zaaprobował pomysł, dając Kubie czas na oddech.
— Zatem, Jakub — podjął, a jego głos odzyskał dawną gładkość — czy jest coś, czego potrzebujesz, zanim się przeniesiemy? Konkretny alkohol? A może kogoś do towarzystwa? Jak wiesz, mamy duży wybór kobiet.
Jakub, któremu nie podobał się wydźwięk tego pytania, kategorycznie odmówił.
— Nie, dziękuję. Dobrze się bawię.
Wtedy do rozmowy wtrącił się jeden z kompanów Luana, który uparcie rozmawiał z Javorem w obcym języku. Jakub poczuł ucisk w gardle – miał już pewność, iż towarzystwo Luana posługiwało się polszczyzną, a dotychczasowy milczący dystans był celowym wykluczeniem.
— A może wolisz mężczyznę? —rzucił z drwiną w głosie.
Jakub mocno się skrzywił, kręcąc głową. Czuł wstręt i gniew na tę celową, niesmaczną prowokację. Luan tylko zaśmiał się pod nosem, ale był to cichy, autorytarny śmiech, który sygnalizował, iż doskonale zdawał sobie sprawę z grubiaństwa i podżegającego tonu swojej świty.
Będąc w zaciszu, ustronnego gabinetu Luana, Jakub od razu, kulturalnie zajął miejsce przy szerokim stole konferencyjnym, symbolicznie równając się z samym szefem. Reszta towarzystwa osiadła na pluszowych sofach w cieniu pomieszczenia. Tymczasem Javi, z zuchwałą swobodą i brakiem szacunku dla hierarchii, rozparł się za potężnym biurkiem, które należało do starszego brata. Nie umknęło to uwadze Luana, ale spojrzał na mężczyznę z ledwie uchwytnym uśmiechem. W tym wyjątkowym dniu szef udzielił mu milczącej zgody na to, by wszedł w rolę dowódcy.
Jakub powrócił do uprzejmej konwersacji z Luanem, wymieniając grzeczności na temat życia, jego studiów i zarysów pracy. Przez cały ten czas Javi nieustępliwie mierzył go wrogim, oceniającym wzrokiem. Czaiło się w nim coś nieuchwytnego, czego nie potrafił nazwać; niezaprzeczalnie jednak mężczyzna był ujęty jego osobą.
Ta skrupulatna obserwacja stała się tak uciążliwa i natarczywa, iż w pewnym momencie Kuba odwzajemnił spojrzenie, przesycone jawną pogardą. Wiedział, iż mógł popełnić kardynalny błąd, łamiąc zasady panujące w tym gronie. Damian wyraźnie instruował go, by emanował pewnością siebie, charyzmą i błyskotliwością — i faktycznie, jego postawa to odzwierciedlała.
— To, co? Chcesz przetestować? — O swoim imperium Luan opowiadał Jakubowi w telegraficznym skrócie, kładąc nacisk na atuty oferowanych przez siebie produktów. Właśnie omawiali swoją ostatnią zdobycz. Luan uciął rozmowę i sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki. Wyciągnął z niej małą, foliową torebkę wypełnioną pigułkami.
— To jest esencja tego, czym handlujesz, Jakub — powiedział Luan, unosząc woreczek strunowy jak trofeum. — To jest powód, dla którego płacą tak wygórowaną cenę. Spróbuj. Musisz wiedzieć, co oferujesz swoim klientom.
Jakub się zawahał. Choć całym sobą się przed tym bronił, w uszach rozbrzmiały mu stanowcze uwagi Damiana: „Nie odmawiaj, chyba iż to absolutna konieczność; graj jego kartami, mówiąc to, co chce usłyszeć, i robiąc to, o co prosi”.
Drżącą ręką wyjął pigułkę. Popił alkoholem, który sączył przez cały wieczór. Po krótkim czasie poczuł, jak środek uderza w niego z gwałtowną szybkością. Może to przez whiskey, a może przez to, iż w wyniku stresu przed tym spotkaniem prawie nic rano nie zjadł. Obraz przed nim stał się nagle ostrzejszy, jaskrawszy, a jednocześnie zaczynał się rozmywać.
— Cóż, Jakub — powiedział niedługo później Luan, już wstając. — Dziękuję za spotkanie, ale muszę już wracać do rodzinnych zobowiązań. Jestem człowiekiem interesu, ale urodziny to jedyny dzień w roku, kiedy staram się jak najmniej czasu poświęcać pracy.
Jakub gwałtownie zamrugał kilka razy. Miał wrażenie, iż brakuje mu tchu. Narkotyk sprawiał, iż jego serce biło nierówno, a świadomość zaczynała niebezpiecznie odpływać.
Kiedy znów mrugnął, Luan stał nad bratem, wydając mu ostre, zdawkowe instrukcje, podczas gdy Yavor z lekceważeniem opierał buty na blacie biurka. Kolejne mrugnięcie – i majestatyczna sylwetka Luana zmierzała już w kierunku wyjścia.
Ten nieugięty przywódca wydawał się być jedynym sprzymierzeńcem w tym eskalującym chaosie. Jakub nie miał siły podnieść się z miejsca. Próbował zawołać błaganie, by zaczekał, by zabrał go z tego miejsca, ale nie zdążył.
Drzwi gabinetu zamknęły się z cichym, ostatecznym kliknięciem.
Jakub został zupełnie sam z poplecznikami Luana. Czuł na sobie wszystkie spojrzenia drapieżnej grupy. Był niczym zwierzę uwięzione w klatce, z której właśnie wyszedł treser. Zaczął gorączkowo się rozglądać, próbując zebrać myśli, ale gabinet wirował, a ciemne sylwetki otaczających go mężczyzn wydawały się rosnąć, pochłaniając ostatnie resztki jego trzeźwości.















